Czy to wszystko spowoduje, że w centrum Krakowa będzie ciszej i bezpieczniej w godzinach nocnych, czy będzie to prawo, które ostatecznie nie będzie działać?
Chciałbym, żeby każdy pomysł, który się pojawia, mógł być wdrażany niemal natychmiast. Natomiast doświadczenia uczą, że znacznie łatwiej jest sformułować jakieś rozwiązanie, niż wdrożyć je, więc raczej tutaj jestem sceptyczny.
Mam wrażenie, że jest to dobry kierunek, bo wskazuje problem, natomiast wydaje mi się, że będzie nam brakowało skutecznych narzędzi egzekwowania tego pomysłu.
W jakim kierunku Kraków powinien dążyć, żeby poprawić to, co dzieje się w centrum miasta?
Problem jak zwykle jest trochę bardziej złożony. Z jednej strony już od wielu lat mówi się o tym, że potrzebne są regulacje na poziomie krajowym, które wsparłyby samorządy choćby po to, żeby mogły egzekwować przepisy hałasowe czy też kwestie związane z najmem krótkoterminowym. Natomiast tych przepisów jak na razie nie widzimy w Parlamencie.
Z drugiej strony mam też takie wrażenie, że jeżeli budujemy pomysł na miasto, to powinien być sformułowany w jakimś dokumencie wizyjnym, na przykład w strategii, a później przełożony na dokumenty operacyjne.
Bardzo często po prostu gasimy pożary, brakuje nam całościowej wizji tego, co chcemy zrobić i za pomocą jakich narzędzi.
(…)
Trzeba też mieć świadomość, że każdy instrument, każdy zakaz ma określone konsekwencje. Jeżeli ten zakaz będzie bardzo ogólny, a wygląda na to, że w tym kierunku idziemy - czyli bez dookreślenia, jakie normy, jak miałoby być to mierzone, kto by to miał mierzyć, po jakim czasie jakiś monitoring przeprowadzimy, żeby ocenić efekt tych działań - to może się okazać, że nie dość, że nie przyniesie to pozytywnych efektów, to zaszkodzimy przedsiębiorcom w Krakowie.
Ponad pół roku temu zostało stworzone stanowisko nocnego burmistrza. Miał tę gospodarkę nocy w Krakowie usystematyzować. No i wpadł na pomysł, żeby przenieść życie nocne na przykład nad Wisłę. Czy to jest w ogóle możliwe?
Każdy pomysł, jeżeli się do niego z odpowiednim zapałem podejdzie, można wdrożyć. Pytanie o konsekwencje wdrożenia tego pomysłu.
W urbanistyce mówimy zawsze o takim fenomenie, który się nazywa NIMBY (skrót od angielskich słów not in my backyard, czyli nie na moim podwórku). Jak mamy problem, który jest niechciany w jednym miejscu, a rozwiązaniem tego problemu będzie przesunięcie go w inne miejsce, to go nie rozwiążemy, tylko po prostu inna grupa przeciwników się zaktywizuje.
Raczej szedłbym w kierunku innego pytania, bardziej takiego wizyjnego. Jakim miastem ma być Kraków? Czy to ma być, trywializując, duża knajpa, w której się świetnie bawią się osoby przyjezdne? Czy to ma być miasto, w którym żyjemy, w którym są mieszkańcy, którzy mają swoje potrzeby, w którym chcemy, żeby tych mieszkańców przybywało, a nie ubywało? Tylko na te pytania powinna paść odpowiedź strategii miasta, której na ten moment chyba wciąż nie ma.
Czy Kraków stać na przestawienie branży turystycznej na bardziej wyrafinowanego turystę?
Zadałbym inne pytanie: czy aby turystyka jest tym kluczowym obszarem gospodarki, który poniesie Kraków ku przyszłości? Był taki moment, w którym to na pewno był duży bodziec rozwojowy, natomiast jest pytanie, czy w tej chwili to jest najważniejsze. Czy być może dużo ważniejszy nie jest sektor IT?
To nie jest dyskusja na poziomie tej czy innej dzielnicy, czy tego czy innego lokalu gastronomicznego, tylko to jest bardziej dyskusja na poziomie pomysłu na miasto, czyli strategii, czym ten Kraków ma być. Dopiero później, jak sobie powiemy, czym ma być, powinniśmy sobie zadać pytanie, jak w przestrzeni ma to wyglądać, które dzielnice być może powinny być dedykowane większemu ruchowi turystycznemu, czy to ma być ruch, który będzie bazował na gastronomii, na jakichś lokalach rozrywkowych czy na kulturze wysokiej. To już są odpowiedzi do działań kierunkowych.
Czyli według pana to jest w tym momencie doraźne gaszenie pożarów?
Mam wrażenie, że Kraków tak płynie od pewnego czasu. Nie mówię tutaj o tej kadencji, ale generalnie już dobrą dekadę unika się trudnych dyskusji, trudnych wyborów.
Politycznie jest to zrozumiałe, to nie są łatwe tematy do dyskusji z mieszkańcami. Natomiast te dyskusje są niezbędne, dlatego że jeżeli nie skoncentrujemy środków i działań na priorytetach, to ich po prostu nie osiągniemy. A zadłużenie miasta czy sytuacja geopolityczna zewnętrzna pokazuje, że trzeba mieć pomysł na to, co się chce zrobić, i przede wszystkim tam skierować siły i środki, jeśli chce się w tej globalnej konkurencji wygrać.
Czy mamy jakieś europejskie wzorce, gdzie udało się połączyć te wszystkie interesy?
Mam wrażenie, że po okresie zachłyśnięcia się korzyściami wynikającymi z tego strumienia pieniędzy, które wpływały do miast, w tej chwili obserwujemy odwrót. Takim sztandarowym przykładem jest Barcelona.
Mam wrażenie, że w zależności od barw politycznych i pewnej ideologii, którą reprezentuje jedna czy druga grupa, wajcha jest przestawiana w jedną czy w drugą stronę. Natomiast brakuje odpowiedzi na pytanie, czym ma być dzisiaj współczesne miasto.
Proszę zwrócić uwagę, że za chwilę będziemy mieć nowe normy w zakresie emisyjności budynków i może się okazać, że zaadaptowanie na przykład starego zasobu kamienicznego na potrzeby biurowe, usługowe czy mieszkaniowe będzie bardzo drogie. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, jak w kontekście tych wszystkich regulacji i unijnych i naszych wewnętrznych prowadzić ekonomię takiego zasobu, żeby on mógł wyjść na zero, a najlepiej generował jakiś przychód dla osób, które są właścicielem. I tu znowu nie ma w tej chwili jednoznacznej odpowiedzi. Mówi się o klimacie, mówi się o potrzebie ochrony środowiska, a z drugiej strony gdzieś tam umyka nam, że musimy również być konkurencyjni na tym globalnym rynku.
W innym przypadku mieszkańcy zagłosują portfelem, bo jeśli się okaże, że koszty życia drastycznie wzrosną, nie będą akceptowali tych rozwiązań. Trzeba uważać, żeby chcąc poprawiać jakość życia, nie nałożyć na nadmiernego kagańca, który będzie mocno ograniczał konkurencyjność ośrodka w tej globalnej walce o przetrwanie.