Zapis rozmowy Jacka Bańki z dr Pawłem Kubickim, socjologiem z UJ oraz Aleksandrem Miszalskim, radnym i członkiem Krakowskiej Izby Turystyki.

Jacek Bańka: Rzeczywiście jest problem? Od początku nam chodziło o to, żeby Kraków przyciągał także nocami.

Aleksander Miszalski: Od zawsze chodzi o to, żeby Kraków przyciągał turystów. Oni wydają co roku 5 miliardów złotych. Z tego są podatki. To nie znaczy jednak, że turyści muszą się zachowywać głośno. Turystów mamy różnych. Jest część, która ciszy nocnej nie przestrzega. Większość jednak zachowuje się spokojnie. Musi być umiar. Najważniejsi są mieszkańcy.

 

J.B: Może jak zaczniemy kombinować to przepłoszymy tych, którzy się dobrze czuli w Krakowie?

Paweł Kubicki: To złożony problem. Z jednej strony kawiarniany gwar ma urok. Kraków z tego słynął. Faktem jest jednak, że to co było dobre, zostało wyparte to co jest złe. Dzisiaj obrazem jest ulica Szewska i kluby a nie artystyczne kawiarnie. To problem. Jak będziemy chcieli wygłuszyć miasto to większość lokali narusza pewnie normy. Czym innym jest gwar a czym innym hałas. Należy patrzeć na kontekst. Dobrze, że takie dyskusje zaczynają się odbywać.

 

J.B: Jak pojedziemy do modnego miasta w zachodniej Europie to wszędzie nocami jest to co w Krakowie.

A.M: Nie sądzę, żeby wszędzie było tak źle jak na Kazimierzu. Tam problem dostrzeżono wcześniej i Europa sobie z tym radzi. Obserwując miasta zachodniej Europy skłaniam się ku tezie, że tam problem jest dostrzegany i tam nie wolno tyle, ile w Krakowie. Pojawiają się tabliczki z prośbą o ciszę, mimo że to są kurorty turystyczne.

 

J.B: Rzeczywiście zostaliśmy w tyle?

P.K: Tak i nie. W miastach europejskich rynek kawiarniany jest adresowany do mieszkańców. Tam się wychodzi na kolację. W okolicach 12 - 1 w nocy wszyscy wracają. Oni wiedza, że tam mieszkają i są z tym związani. Na naszym Rynku nikt już nie mieszka. Lokale są adresowane do turystów i nikt za to nie dopowiada. To różnica. Na zachodzie ruch jest adresowany do mieszkańców a nie tylko do turystów.

 

J.B: Może jakby obowiązywała inna polityka miejska i mielibyśmy mieszkańców w centrum to ta współodpowiedzialność za przestrzeń byłaby zupełnie inna?

A.M: Od dawna z rady dzielnicy I mówimy, że miasto powinno zmienić swoją politykę wobec mieszkańców centrum. Teraz mamy tylko 20-kilka tysięcy mieszkańców dzielnicy I. Niedawno było jeszcze 60 tysięcy. Ta przestrzeń się wyludnia. Nie chcemy, żeby centrum było tylko dla turystów. Jak turysta przyjeżdża i centrum jest bezludne to mu się to nie spodoba. On chce tubylców, Kleparza. Musimy o to walczyć, żeby wszyscy byli zadowoleni.

 

J.B: Możemy zrobić coś więcej niż tylko rozłożyć ręce?

P.K: Tak. Zgadzam się, że kluczowe jest przywracanie funkcji mieszkalnej w Rynku. Wtedy Rynek przestanie być tylko imprezowy.

 

J.B: Mamy różne pomysły, ale doraźne – ograniczenie liczby całodobowych sklepów z alkoholem, wprowadzenie zarządzenia, że o pewnej godzinie alkohol nie będzie sprzedawany. To załatwi sprawę?

P.K: Być może tego nie załatwi, ale zminimalizuje problem. Polskie miasta są fenomenem pod względem ilości całodobowych sklepów z alkoholem. To generuje problemy związane z hałasem. Ograniczenie tego będzie dobrym krokiem, ale nie rozwiąże problemu. On ma wiele aspektów.

 

J.B: Projekt uchwały dotyczy jednak nie centrum, ale na przykład Nowej Huty.

A.M: jeśli chodzi o ten projekt to będę sceptyczny. To kwestia ustawowa. Wiem, że była rezolucja do rządu, ale zobaczymy. Sami nie możemy tego wprowadzić. Jak chodzi o ilość sklepów to ta propozycja, ograniczenia o 100 nie jest działaniem systemowym, ale losowym. Tym nie rozwiążemy problemu. Trzeba reagować. Jak jest przedsiębiorca, który nie potrafi utrzymać ciszy i sprzedaje alkohol nietrzeźwym to musi być interwencja. W ten sposób pozbędziemy się punktów problemowych i damy sygnał branży. Jak trafimy w losowych przedsiębiorców to...

 

J.B: To nie zostało powiedziane wprost, ale wychodzi na to, że trzeba rozwiązań systemowych. Powrót mieszkańców do centrów to byłby duży projekt związany z rewitalizacją tej przestrzeni?

P.K: Dokładnie. Z rewitalizacją, która nie przekształci się w gentryfiakcję. Rewitalizacja to przywracanie życia. Tego nie ma teraz w Rynku. Tam nie ma mieszkańców. Więc te procesy powinny być w Rynku, na Kazimierzu. To już powinno być.

 

J.B: Mamy jakieś przykłady europejskie, gdzie dali sobie radę?

P.K: Pewnie wiele takich przykładów jest. Na przykład Berlin, tam z miasta upadłego zrobiono modne miasto z ogromną ilością lokali, ale dobrze wkomponowanych. Tam się da mieszkać. Na każdym kroku są lokale, ale tam się szanuje sąsiadów.

 

J.B: Co na to radny dzielnicy I?

A.M: Rewitalizacja, czyli więcej zieleni, uspokojenie ruchu, place zabaw. To rzeczy potrzebne dla mieszkańców, żeby dobrze się żyło.