Zapis rozmowy Magdaleny Wadowskiej z Jackiem Żakowskim.
Co pan pamięta z dnia 4 czerwca 1989 roku?
- Pewnie czekałem z niecierpliwością na prezenty, które miałem dostać 10 czerwca. Mam wtedy urodziny.
Pamięta pan pierwsze „inne” wybory?
- Moje podejście do życia było trochę inne. Bliższe mi było stwierdzenie „róbmy swoje”. Udawało mi się jednak realizować własne marzenia.
Był pan na wyborach?
- Oczywiście. To były ważne wybory. Nie roznosiłem ulotek, nie stałem na barykadach i nie wykrzykiwałem swoich politycznych preferencji. One były, ale nie przekładały się na aktywne działania.
Miał pan oczekiwania wobec nowej Polski?
- Nie byłem tego świadomy. Miałem parę wydarzeń, które jasno opisują miejsce Polski. To był rodzaj zamknięcia. W szkole średniej pływałem jachtami, całą wiosnę czyściłem jacht, żeby popłynąć w rejs. Popłynąłem do Helsinek. Poznałem tam Polaka, który jadł prawdziwego hamburgera z sezamem. Ja musiałem tak na niego patrzeć, że on w połowie kęsa zapytał czy chcę. Nie wiem czy miałem oczekiwania. Ja chciałem tego hamburgera. Z takich dobrych rzeczy to pamiętam jak pierwszy raz byłem za granicą i płynęliśmy pięć dni. Im bardziej zbliżaliśmy się do lądu, tym większe zdziwienie mnie ogarniało. Słyszałem „Cykady na Cykladach” Maanamu. Tam był ich koncert. Ja chciałem zjeść hamburgera, kupić Winstona, poznawać to co jest. To były takie pragnienia.
Te pana marzenia się spełniły?
- Dostałem od życia więcej niż zasługuje. Całe moje życie to podążanie za marzeniami. Jak ktoś mnie spyta czy jestem człowiekiem spełnionym to powiem, że na pewno. Mimo że żyłem w dwóch ustrojach. Może pewnych rzeczy nie osiągnąłem, ponoszę konsekwencje socjalizmu. Nie znam na przykład dobrze języka angielskiego. Mam i miałem jednak fajne życie. Po 1989 roku przerwałem studia. Kończyłem Akademię Ekonomiczną i jednocześnie studiowałem filozofię na UJ. Wymyśliłem idealny interes. Żeby mieć z czego żyć sprowadziłem sobie ze Szczecina maszynę do produkcji pasztetów. Myk, myk i wyskakiwał pasztecik. To jest symptom socjalizmu. Nie udało mi się to. Zmiany ustrojowe spowodowały, że socjalistyczne pasztety, które były idealne z barszczem, przestały mieć racje bytu. Ludzie chcieli hot-doga, hamburgera. Po moim okresie zmagania się z gastronomią tak się zdarzyło, że przyszedł Adaś Kwaśny i zapytał czy nie poprowadziłbym z nim teatru Bückleina. Tak się zaczęła moja przygoda. Podsumowując, zdarzyło się tak, że stać mnie dziś na kupno hamburgera w Nowym Jorku. Następną rzeczą jest doza wolności. Jesteśmy społeczeństwem bardziej otwartym. Przyjeżdżają ludzie do Alchemii i patrzą na nas, akceptują nas i szanują.
To sukcesy III RP?
- Tak. Oprócz idei jestem realistą. Taki jest Kraków artystyczny. On polega na tym, że ludzie siadają, mają fajne pomysły i kończąc piwo już jest w porządku, to już powstało. Ja myślę inaczej. Idea to mało. Pomysłów mam dużo. Istnieje realizacja.
Jakie były porażki III RP?
- Dla mnie to politycy. Pod płaszczykiem naszego dobra ślinią się za władzą. Oni nie rozumieją, że władza to odpowiedzialność, dopiero potem przywilej. Jak patrzę na kaprawe oczka, które się ślinią to wstyd mi za polityków.
Widzi pan jakąś swoją porażkę w ciągu tych 25 lat?
- Tak, ale o porażkach się nie mówi. Mi się generalnie wszystko udaje, ale nie od razu. To jest właśnie porażka.
Nie angażował się pan politycznie a społecznie?
- Nie potrzebuję władzy. Społecznie tak. Alchemia jest przykładem działań społecznych. To działanie na Kazimierzu, który zmienił swoje oblicze. Trzeba było parę rozsądnych działań zrobić. To polegało na budowaniu dobrych relacji społecznych. Granie koncertów, sprzątanie Kazimierza to nasze działania społeczne. Jeśli człowiek choć trochę potrafi się nauczyć z tego co robimy, jeśli się zastanowił, to jest to najlepsze działanie społeczne.
Zmienił się pana status majątkowy?
- Tak, podobnie jak większości Polaków. Trochę tego jednak nie doceniamy. Przez większość życia nie czułem się zagrożony. Ja to doceniam, że żyję w kraju, w którym poza paroma ostrzejszymi rzeczami, nie było wojny, krwi i ofiar. Nie było dzielenia społeczeństwa. Doceniam to, że to jest mój kraj. Mówię „w moim kraju”. W tym kraju żyje się coraz lepiej. Ludzie mówią, że ich nie stać, ale jak policzymy wycieczki Polaków to nie można narzekać.
Pana autorytet ostatnich 25 lat?
- Autorytetem jest dla mnie potencjalna możliwość człowieka. Uwielbiam ludzi za to, że są w stanie wymyślać rzeczy nieskończone. Szanuje człowieka za to, że jest człowiekiem. W sensie politycznym nie mam takiej osoby. Coś co jest dla mnie pozytywne to jest moja rodzina. Moja, żona, która mnie znosi. Jej mądrość i cierpliwość do mnie. Dzieciaki mam fajne. Pani pytała o mój stan materialny. Fajne pytanie, ale fajniejsze jest o moją rodzinę.
Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego
Partner Główny: