Panie profesorze, podpisał się pan pod listem otwartym do obecnego prezydenta Krakowa, Aleksandra Miszalskiego, w którym protestują państwo przeciwko decyzji o usunięciu ze stanowiska szefowej MOCAK-u Marii Anny Potockiej. Dlaczego pan się podpisał? 

Po pierwsze chciałem powiedzieć, że znalazłem się w świetnym towarzystwie wśród autorów tego listu. Ja po prostu uważam, że nie jest dobrze, jeżeli się ulega dziennikarzom, jeżeli się ulega aktywistom tak zwanym miejskim, bo to oznacza, że oni zaczynają chodzić po głowie.

Pani Potocka, którą znam od wielu lat i która była twórczynią całej idei MOCAK-u, przekazała swoją olbrzymią kolekcję, załatwiła, jeżeli można tak powiedzieć, kolekcję pana Starmacha, która tam weszła, jest w środowisku naprawdę uznanym autorytetem. Ma jedną wadę, jest pracoholikiem i wymaga tego od innych. Niestety niektórzy uważają, że nie powinni tak ciężko pracować, a jak im się zwróci uwagę i poprosi, żeby jednak coś robili, to uważają to za mobbing. No i tak to się wszystko potoczyło. 

Tylko, że odnosząc się do tego, co pan profesor powiedział, to jednak nie tylko artykuły w Wyborczej, czy także audycje w Radiu Kraków, ale też gdzie indziej, nie tylko dziennikarze zwracali uwagę na to, że być może w Bunkrze Sztuki, kiedy kierowała nim Maria Anna Potocka i może także w MOCAK-u dochodziło do mobbingu. Jest wyrok sądu, prawda?

Ale chciałem zwrócić uwagę na jedną rzecz. To nie pani Potocka była oskarżoną.

Tylko Bunkier. 

I jeszcze jedna rzecz, na którą chciałem zwrócić uwagę, nie wyczerpano całej drogi procesowej. Po to, żeby można było powiedzieć z czystym sumieniem, trzeba było zrobić odwołanie i czekać na wyrok drugiej instancji. Tego nie zrobiono. 

W swoim oświadczeniu pani Potocka zwraca uwagę na to, że występowała tylko jako świadek, a później nie pozwolono jej się odwołać, gdyż miasto zdecydowało, że nie będzie się odwoływać. Miasto, a zatem Bunkier Sztuki. Ale tam gdzie pan siedzi, kilka miesięcy temu siedziała pani Lidia Krawczyk, to ta pani, która wytoczyła proces i ona wyraźnie mówiła, że nie chodziło o Bunkier, nie chodziło o organizację, chodziło właśnie o panią Potocką. To, że pozwana była instytucja, a nie osoba, to nie zmienia faktu, że jednak są kontrowersje właśnie związane z zarządzaniem zespołem przez panią Potocką. Pojawiły się też sygnały, zazwyczaj anonimowe, ale jednak, od innych podwładnych pani Potockiej, którzy twierdzą, że sposób zarządzania ludźmi przez panią dyrektor budzi duże wątpliwości. 

Nie wiem na czym te wątpliwości polegają, więc nie będę się wypowiadał, ale z tego co ja pamiętam panią Potocką przez wiele lat, kiedy była dyrektorem Bunkra Sztuki, kiedy ja byłem prezydentem, nie miałem takich sygnałów, więc sądzę, że to się w pewnym momencie dopiero jakoś objawiło. 

Jak to się skończy pana zdaniem? 

Nie wiem.

Pani Potocka już podała się do dymisji. Zrezygnowała też z zasiadania w jury konkursowym Nike na przyszły rok, stwierdzając: „nie mogę dopuścić do tego, żeby oskarżenia rzucane na mnie narażały prestiż tej ważnej nagrody”. Jeśli chodzi o MOCAK, to tutaj dymisji nie ma, prezydent Miszalski chce to rozwiązać polubownie, ale bardzo duże grono, sam pan powiedział, jest pan w świetnym towarzystwie, artystów i naukowców, staje w obronie, pani Potockiej.

Ja to podpisałem z pełną świadomością, że wiem kto to jest pani Potocka, wiem jak się zachowuje, wiem jak pracuje, co reprezentuje z sobą i zrobiłem to z czystym sumieniem.

Zostawmy MOCAK, tutaj decyzja należy do prezydenta Miszalskiego, a najbardziej do samej pani Marii Potockiej, która ma przecież kontrakt na wiele, wiele lat wprzód, podpisany zresztą przez pana.

Żeby była jasność: to, że ja podpisałem ten kontrakt, to nie jest tylko moje widzimisię, bo jest cała procedura związana z tym kontraktem. To też w kontekście tej sprawy chciałem powiedzieć. Przed podpisaniem kontraktu musiałem się zwrócić o opinię do związków zawodowych i stowarzyszeń twórczych. Wszystkie opinie były pozytywne.

Jak się panu podobają zmiany zapowiedziane przez Aleksandra Miszalskiego w magistracie, czyli likwidacja, połączenie części wydziałów, ale przede wszystkim likwidacja spółki Kraków 5020? Tak mi się wydaje, że nic w ciągu pana bardzo długiego rządzenia Krakowem nie wzbudziło tylu kontrowersji, co właśnie ta spółka i telewizja Play Kraków News, a potem Hello Kraków. 

Gdy idzie o zmiany w urzędzie, to ja się nie będę na ten temat wypowiadał, to jest wolna wola pana prezydenta. Raz się dzieli, raz się łączy, różne są koncepcje, każdy ma jakąś wizję i dostosowuje urząd do tej wizji. Z pewnymi stwierdzeniami, które padły na tej konferencji, oczywiście się nie zgadzam, no ale to już jest inna zupełnie rzecz. Natomiast chcę zwrócić uwagę i to jeszcze raz bardzo wyraźnie podkreślić: likwidacja spółki Krakow 5020 była czystym hejtem politycznym i to wszyscy podkreślają, łącznie z panem wojewodą Kmitą, który niby zaskarżył to do sądu, a tak naprawdę zrzucił to na swojego zastępcę, twierdząc, że jest to polityczna działalność. Polityczna działalność polegająca na tym, że jedną z tych osób, które bardzo aktywnie działała przeciwko, był pan, który był wówczas szefem struktur pisowskich w Krakowie. Druga rzecz: to całe środowisko, które to robiło, to było środowisko związane z panem Gibałą. Pan Gibała, pan Maślona, pan Starobrat, który się już wtedy łasił do pana Gibały, pan Drewnicki. Tylko pan Moryc i pan Sęk zachowywali się w miarę solidnie i w miarę rzetelnie. Wyszło tak jak wyszło. Uważam, że bardzo źle wyszło, ale niech pan zwróci uwagę na jedną rzecz. Osoby związane z wymienionym tutaj panem Łukaszem tworzą nowy, jak to określają, projekt medialny. 

Myśli pan, że nie chciał konkurencji? 

Dokładnie. I to było likwidowanie konkurencji przed tym. 

Nie zmienia to faktu, że grube miliony, które szły na Play Kraków, nie pokrywały się z oglądalnością tej instytucji. 

Chciałem zwrócić uwagę na jedną rzecz. Po pierwsze miliony poszły, znaczy nie miliony, ale bardzo dużo pieniędzy, poszło na studio, które jest częścią ICE i które jest najlepszym studiem telewizyjnym w Polsce, lepszym niż to, co jest na Krzemionkach. Bo jeżeli już coś robimy, to robimy porządnie. Natomiast utrzymanie to nie były te miliony, o których oni mówili i pisali, bo to było wszystko przeinaczone. Natomiast żaden program, żadna stacja telewizyjna, stacja radiowa, gazeta w ciągu dziewięciu czy dziesięciu miesięcy nie zdobędzie oglądalności czy poczytalności idącej w setki tysięcy osób. To się buduje latami. A to zlikwidowano przed pierwszym okresem rozliczeniowym. 

No i już się nie zbuduje. O metro teraz chciałem zapytać. Wygląda na to, że będzie bardzo szybko. Aleksander Miszalski zapowiada, że pierwsza łopata zostanie wbita jeszcze w tej kadencji samorządu. Pan w to wierzy? 

Nie.

Dziękuję. To o nazwiska teraz. Dwa konkretne nazwiska. Bogusław Kośmider, były wiceprezydent u pana, został nowym szefem Krakowskiego Holdingu Komunalnego. Nadaje się pana zdaniem? 

Proszę zwrócić uwagę na jedną rzecz: pan Kośmider był jednym z twórców holdingu. On akurat w tych sprawach jest fachowcem. On to zakładał. On wiedział, jaka jest sytuacja. On to zrobił. Moim zdaniem bardzo dobrym szefem był poprzedni szef, pan prezydent Trzmiel, który odszedł, bo tak się umówiliśmy, że razem ze mną odejdzie. Sądzę, że kandydatura pana Kośmidera jest bardzo dobrą kandydaturą. 

To jeszcze drugie nazwisko, wzbudzające jeszcze większe kontrowersje: Andrzej Hawranek, którego pan zatrudnił w MPO kilka lat temu. Być może zostanie nowym szefem sanepidu, chociaż przegrał konkurs na to stanowisko. Co z tym panem Andrzejem Hawrankiem takiego jest, że wszyscy go chcą zatrudniać? 

U nas jest niestety taka sytuacja, gdy idzie o politykę, że jak ktoś jest z polityki usuwany przez następców...

A pan Andrzej Hawranek to jest polityk PO, dodajmy, bo może nie wszyscy wiedzą. 

I został na lodzie po prostu. I kilku takich było. Ja ich zatrudniłem, bo mam zawsze miękkie serce. 

Czyli z litości. 

Nie przesadzajmy. Zatrudniony był w takim miejscu, gdzie znał się na tym. Natomiast gdy idzie o ten konkurs, o którym pan mówi i o jego zatrudnienie, to ja nie chcę się wypowiadać, bo ja nie znam szczegółów ani tego konkursu, ani jego kwalifikacji. On pracował kiedyś w sanepidzie, był chyba zastępcą dyrektora wtedy.