"Frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego będzie prawdopodobnie niższa, niż 5 lat temu, ale nie będzie to jakaś znacząca różnica" - przewiduje dr Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. W ostatnich wyborach do europarlamentu w małopolsko-świętokrzyskim okręgu głosowało ok. 26% uprawnionych, natomiast w samym Krakowie frekwencja przekroczyła 30%. Według badań CBOS udział w eurowyborach deklaruje 41% uprawnionych, choć zwykle rzeczywista frekwencja jest dużo niższa od tej deklarowanej.

O obecnych i nieobecnych eurotematach na 10 dni przed wyborami z dr Jarosławem Flisem, socjologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego rozmawiał Jacek Bańka.

Mamy dyskusję przed wyborami do Parlamentu Europejskiego czy merytorycznej dyskusji brakuje?

- Dyskusja na temat tego czym się zajmuje PE pewnie gdzieś się toczy, ale nie przykuwa uwagi. Wiedzą to partie i media. Dlatego szukają nowych tematów, które poruszają wyborców. Przez to rozmowa na temat działań PE schodzi na dalszy plan. Jest dyskusja o kobiecie z brodą, sytuacji na Ukrainie, miejscach pracy. To dominuje w przekazie.

Jak jeden z kandydatów do PE mówi, że zlikwiduje PIT to liczy na to, że wyborcy nie wiedzą czym się zajmuje PE czy że wyborcy mają to gdzieś?

- Wyborcy biorą pod uwagę generalne sympatie polityczne. One się kształtują pod wpływem wydarzeń w kraju. Dlatego politycy akcentują takie rzeczy, nawet jak nimi nie zajmuje się PE. To efekt uboczny tego, że wybieramy organ odległy, na podstawie którego nie kształtuje się polska scena polityczna. Politycy ustawiają się w szranki pod kątem sytuacji w kraju. To jest ciekawsze. Ci, którzy nie maja miejsca na scenie politycznej, podkreślają tematy odległe od PE. Pewnie część osób tym zrażają, ale pewnie mniej osób by przyciągnęli jakby mówili o dyrektywach, prawie unijnym i innych rzeczach.

Czyli politycy wiedzą, że to czym się zajmuje PE to dla wyborców nuda i nic co ma wpływ na nasze życie?

- Aż tak źle nie jest. Takie wątki też są podnoszone. Wszyscy, którzy wiedzą czym się zajmuje PE korzystają z innych mediów niż te najbardziej widoczne. Wiadomo, że jest internet i media wyspecjalizowane. One roztrząsają bardziej złożone kwestie. Tam widać europosłów, widać czym się zajmują. Oni tam się chwalą działaniami. Jest inny przekaz. Nie możemy patrzeć na kampanię przez pryzmat tego, co się najbardziej rzuca w oczy, bo to jest zawsze powierzchowne.

Jakbyśmy zapytali który z kandydatów jest najbardziej aktywny to wskazalibyśmy na Donalda Tuska czy Jarosława Kaczyńskiego. To najbardziej aktywni politycy, mimo że nie startują w tych wyborach.

- To paradoks. On ma dwie składowe. Po pierwsze wybory odbywają się w odniesieniu do podziałów krajowych. Podziały są ucieleśnione przez partie a partie przez liderów. Tym co przeważa szalę są interesy sztabowców, interesy dworów wokół liderów. Oni myślą o tym co będzie po wyborach. Jakby nie eksponować liderów to wybory się przegra. Wtedy konkurenci do dworu lidera powiedzą, że trzeba było eksponować wodza i by było zwycięstwo. Nie bardzo jest co odpowiedzieć na taki argument.

Gdybyśmy chcieli z perspektywy Małopolski zorganizować debatę kandydatów do PE to jakie najważniejsze tematy powinniśmy podsunąć?

- Takim tematem jest sprawa struktur politycznych w UE. Czy one powinny zmierzać w stronę federalizacji czy powinny zostać tak jak jest? Czy poziom równowagi między państwem narodowym a Unią, gdzie obie strony się uzupełniają jest wystarczający czy trzeba to przesunąć? Kolejne pytanie to jest pytanie o skalę ujednolicenia procedur w obrębie Unii. To nie tylko problem Polski. Są sprawy żywności, obrotu towarami. Problemem jest dostęp do alkoholu. Szwedzi bronią się przeciwko jednej regulacji. Oni mówią, że swobodny dostęp do alkoholu może być na słonecznym południu, gdzie się pije do obiadu, ale nie w mrocznej północy. Ludy północy mają inne doświadczenia z alkoholem. Trudno to regulować wedle jednego szablonu. Sprawa stylu konsumpcji alkoholu jest pochodną nasłonecznienia, samotności i gęstości zaludnienia. Tego typu rzeczy jak sprawa emisji CO2, sieci transportowej to są rzeczy, które dotykają Małopolskę. One są dyskutowane w Brukseli. O nie warto też pytać. Kolejna rzecz to ochrona środowiska i sprawy obyczajowe. Czy się mamy sami o to troszczyć czy ktoś nam musi to rozstrzygnąć w Brukseli? To kluczowe tematy, które byłyby ważne z punktu widzenia jednostki i są związane z meritum tego co się rozstrzyga w PE.

Na jaką frekwencję pan liczy 25 maja?

- Frekwencja w tych wyborach będzie oscylować w granicach 20%. Myślę, że nie sięgnie 25%, które były przed 5 laty. Także dlatego, że to pochodna mobilizacji w skali kraju. W 2009 poszła w górę w stosunku do lat 2004-2005. Ostatnio szła w dół. Tak się teraz spodziewam. Jak daleko? Może nie aż do 25%. Wynika to z tego, że rywalizacja jest wyrównana. Ciągle nie wiemy kto jest liderem. Sondaże różnie pokazują. Ciągle też nie wiadomo kto przekroczy próg wyborczy. Takie walki sprawiają, że ludzie się angażują. Ludzie są przekonani, że głosowanie coś rozstrzyga. Jak ludzie myślą, że wszystko jest już dawno rozstrzygnięte to już się tak chętnie nie angażują.