Zapis rozmowy Jacka Bańki z wiceministrem sportu i turystyki z Trzeciej Drogi, Ireneuszem Rasiem.
Po wykryciu urządzeń mogących służyć do podsłuchu w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach mówił pan o skuteczności państwa. Nie wiem, czy obywatele mogą być spokojni, zwłaszcza w kontekście sędziego Szmydta, który, zanim poprosił o azyl na Białorusi, przez lata decydował o dostępie do informacji niejawnych. Jak jest z tą skutecznością państwa, skoro spokojnie udało mu się wyjechać do Mińska?
- No chcę panu powiedzieć, że skuteczność w pierwszej sprawie jest bez euforii. Służby działają profesjonalnie. Wczoraj to skomentowałem, podtrzymuję to. To nie jest spektakularny sukces. Wyjazd sędziego? Dobrze się zakamuflował za czasów rządu poprzedników. On był wspierany mocno przez poprzednią władzę. Ta zmiana w nadzorze służb nad sprawami w Polsce przebiega, ale się nie zakończyła. Do nas nie można mieć pretensji. Wyciągniemy wnioski. To bardzo bolesna sytuacja. Rachunek sumienia osób, które wczoraj się wypowiadały na forach i w social mediach, które się tłumaczyły, że to nie ich wina i dlaczego ta osoba przekroczyła granice, jest odrzuceniem winy. Tego pana dobrze znają te osoby.
Jak to jest, że spokojnie dziś wyjeżdża i występuje w telewizji u największego propagandzisty rosyjskiego, Władimira Sołowjowa?
- Widać, jakie wpływy miały służby rosyjskie w poprzednim układzie. Przestrzegaliśmy przed tym. Ja u pana często mówiłem o transakcji Lotosu w kontekście rosyjskim. To nie jest przypadek. W innym obszarze dziś się pojawiają takie sytuacje. Trzeba to łączyć. Rozumiem, że śledztwo służb trwa. Wyciągniemy wnioski. Trzeba to też łączyć z informacjami podanymi przez wiele państw, że jest wzmożona aktywność służb rosyjskich na terenie całej Europy. Trzeba uważać.
Jako członek rządu wie pan, z jakimi informacjami wyjechał agent? Jakie mógł poczynić szkody?
- Tego nie wiem. To jest badane. Wiemy, że przez lata pracował w wymiarze sprawiedliwości, gdzie wydawał dopuszczenia do informacji tajnych. Szkody na pewno są. Trzeba z tej informacji wyciągnąć wnioski i zabezpieczyć państwo.
Skoro dziś się przekonujemy, że teza mówiąca, iż Rosja jest tu od dawna, nie jest tylko tezą publicystyczną...
- My się dziś nie przekonujemy. Nasi poprzednicy... Teraz to widać. Oni mówili o zagrożeniu z Rosji, ale nic nie robili. Tu trzeba twardego działania służb i państwa. W każdym obszarze. Czujność. To były tylko słowa. Nie było działań.
Czego pan oczekuje poza czujnością?
- Ja oczekuję dziś, żebyśmy zbadali sprawę i ukarali winnych polityków za to. To skandal. Takie rzeczy w Polsce wcześniej nie było. To pierwszy raz w tak trudnym czasie dla bezpieczeństwa. Trzeba być czujnym. Niechlujność poprzedników musi być rozliczona.
Teraz sprawy samorządowe. W powiecie tatrzańskim władzę z rąk PiS przejmują komitety lokalne. W powiecie krakowskim przejmują władzę komitety lokalne, połączone z Koalicją 15 października. Koalicja ma jakiś pomysł na taką samą zmianę w województwie małopolskim po spektakularnej porażce kandydata PiS Łukasza Kmity na marszałka?
- Cieszę się, że doświadczeni samorządowcy w powiatach tatrzańskim i krakowskim zostali wybrani. To dobrze. Fajnie, żeby lokalne sprawy szły do przodu. To gwarancja nowej energii. Czy wybór samorządowego marszałka w Małopolsce jest możliwy? Wciąż tak. Popatrzmy, że mamy odroczenie wyboru marszałka o ponad tydzień. Czekam i dopinguję, żeby był mądry wybór.
To tylko doping, czy Koalicja próbuje wykorzystać ten bunt w szeregach PiS?
- Mogę to nazwać dopingiem. Pan by chciał ode mnie deklaracji. Przyglądamy się temu. Rozmawiamy. Uważam, że zarząd ponad podziałami to by było dobre wyjście.
Gdy Sejmik do prezydium wybrał tylko przedstawicieli PiS, słychać było zapowiedzi, że KO tym samym się odwdzięczy tym samym w prezydium Rady Miasta Krakowa. Tak się nie stało. Wiceprzewodniczącymi zostali przedstawiciele PiS i Krakowa dla Mieszkańców Łukasza Gibały. Słuszna decyzja?
- To standardy. Tam, gdzie one ostatnio były łamane, było larum. Trzeba trzymać standardy. Wszystkie środowiska w prezydiach powinny mieć swoje miejsce. Brawo dla Rady Miasta Krakowa.
Gdy prezydentem Krakowa jest Aleksander Miszalski, związany wcześniej z branżą turystyczną, a wiceministrem sportu i turystyki jest Ireneusz Raś, poseł z Krakowa, uda się teraz szybko przeforsować sprawę opłaty turystycznej, którą mógłby wprowadzić Kraków?
- Chciałbym, żeby mądra ustawa powstała. Toczą się rozmowy. Oby Kraków był aktywny. Urzędnicy wiele w budowanie świadomości tego projektu włożyli w poprzednich latach. Jestem do dyspozycji. Będę tu grał z Krakowem.
Jest też ministerstwo finansów i tam też jest przedstawiciel krakowskich drużyn politycznych. Byłoby to możliwe od początku 2025 roku? Będzie to pan forsował w rządzie?
- Chciałbym bardzo, ale projekt nie jest jeszcze uzgodniony. Zwracam uwagę, że ta sprawa powinna być rozstrzygnięta do połowy roku, żeby je zaprezentować pół roku przed wprowadzeniem. To dobry standard, żeby opłaty wchodziły wcześniej, żeby się do tego przygotować.
Opłata wejdzie z początkiem roku, ale pół roku wcześniej ma to być jasne?
- Tak jest.
Od kilku dni znowu głośno jest o koniach wożących turystów do Morskiego Oka. W sprawę zaangażowało się ministerstwo środowiska. Organizacje społeczne chcą likwidacji takiej atrakcji nie tylko na Podhalu, ale także w Krakowie. Poprze pan takie postulaty?
- Ta dyskusja trwa od lat. Trzeba poprawiać standardy funkcjonowania tej części branży turystycznej. Wiele się zmieniło na plus. Pojedyncze sytuacje nie mogą rzutować na tak radykalny krok, którego chcą pewne osoby. Ja uważam, że trzeba umiaru i dyskusji. Popatrzmy na przepisy do zmiany. Narzucanie czegoś z Warszawy, bo ktoś ma taki pogląd… Poglądy muszą się ścierać, żeby prawo i zasady funkcjonowania tej części turystyki, były jak najbardziej społecznie akceptowalne.
Czyli nie jest pan za likwidacją wprost takiego produktu turystycznego w Krakowie i na Podhalu?
- Nie jestem. Zaczarowana dorożka to taki symbol Krakowa. Uważam, że zmiana tego nie byłaby korzystna.