Kto i kiedy zakończy sprawę PKOl i jego szefa Radosława Piesiewicza? Chodzi o spór Ministerstwo Sportu – PKOl. Obecny stan nie pomaga polskiemu olimpizmowi, a widzimy, że z umów ze związkiem wycofują się kolejne państwowe spółki.

- Tak. Mamy kryzys. Po Igrzyskach rozgorzała dyskusja. Na to nałożył się mały autorytet prezesa PKOl i kolejne nieoficjalne informacje. Ta patologia jest na tyle duża, że prezesi polskich związków sportowych, którzy zasiadają w zarządzie PKOl, nie mogą się dowiedzieć o wynagrodzeniach prezesa i jego świty. To zaszło za daleko. Gdy półtora roku temu wybierali pana Piesiewicza, przewidywałem taki scenariusz. Wiedziałem, że po raz pierwszy to wybór polityczny, a w sporcie zawsze trzeba iść w kierunku niepolitycznego wyboru. To tylko daje szansę. PiS chciał upolitycznić sport i popełnił grzech śmiertelny. Mamy dziś patologiczną sytuację. Pan pytał, jak to zrobić... 17 września jest zarząd PKOl. Apeluję i rozmawiam z liderami polskiego sportu. Chciałbym, żeby najpierw odkryć prawdę, potem wprowadzić zmiany. Ta bardzo ważna - z punktu widzenia budowania sportu w Polsce - instytucja nie może być zniszczona przez konflikt. Odbudowanie tego będzie trudne.

Jak państwo będą chcieli odbudować zaufanie do tej instytucji i do związków sportowych, które dziś wielu Polakom kojarzą się raczej z przepompownią wielkich pieniędzy?

- Ja bym nie wrzucał wszystkiego do jednego worka. W dzisiejszej dyskusji wszyscy tak robią, nawet moi koledzy politycy. Nie ma tylko złych prezesów i tylko złych związków sportowych. Niektóre są słabe, niektóre mocne. Mocnych jest sporo, jak związek piłki siatkowej. Działaczy, którzy chcą dobrze, jest więcej. Kucnęli za czasów PiS, ale teraz mogą się wyprostować. Mają klucz, żeby zacząć naprawiać tę sytuację. Mam nadzieje, że to się stanie. Pewne rzeczy się wylały, teraz trzeba to składać na nowo. Nie podpalałbym dalej. Nie chcę burzyć na oślep, ale odbudowywać. Sport powinien łączyć Polaków a nie być przedmiotem polaryzacji politycznej. Nie Raś, nie Nitras, nie Tusk powinni wybierać szefa PKOl, ale środowiska sportowe.

Jest coś nowego ws. ewentualnego sfinansowania przez ministerstwo olimpijskiego centrum przygotowawczego wspinaczki sportowej na krakowskiej AWF? Coś się zmieniło w tej sprawie?

- Nic się nie zmieniło. Jest wniosek, który AWF w Krakowie składa w uzgodnieniu z Polskim Związkiem Alpinizmu. To kierunkowskaz, skoro jest takie wskazanie związku. To powinien być ostateczny argument. Wniosek na razie nie został oceniony. Mamy wiele takich wniosków. Naprawiliśmy program Olimpia, czyli budowę przyszkolnych sal gimnastycznych, są budowane w całej Polsce; są też projekty orlikowe. Za chwilę dojdziemy do obiektów o znaczeniu strategicznym dla sportu; ta lokalizacja, budowana przez rektora AWF Andrzeja Klimka, ma wielkie szanse na finansowanie.

W tym tygodniu ministrowie sportu i edukacji narodowej zaprezentowali raport, z którego wynika, że dzieci kończą szkołę w gorszej kondycji fizycznej, niż, gdy zaczynają się uczyć w tych placówkach. Co z tym zrobi Ministerstwo Sportu?

- Czy to zaskakujące badanie?

15 lat temu budowali państwo orliki. Sam pan je otwierał.

- Gołym okiem widać, co nie działa. Od lat komisja sejmowa kultury fizycznej i sportu zwracała uwagę, że w szkołach sportu się nie krzewi. Tu jest odpowiedź. Efekty tych badań to potwierdzają. Ze szkoły sport wyszedł. On musi wrócić. Kultura fizyczna musi wrócić do szkoły. Mówią to eksperci i politycy, którzy od lat się tym zajmują. To jednak kwestia odpowiedzialności i współpracy minister edukacji z ministrem sportu. Mamy nadzieję na mocne działania. Jedną lekcję WF w klasach od 1 do 3 w szkołach powinni prowadzić wykwalifikowani nauczyciele WF; zawsze to było odrzucane. Zmieniały się ekipy, od lat nie było takiej decyzji. Mam nadzieję, że po tym raporcie minister edukacji zmieni zdanie.

Jednym z pomysłów ma być odejście od ocen na zajęciach z WF. Jednych ocena by przestała stygmatyzować, a tych wybitnych zrównywać z pozostałymi. Co pan na to?

- Zły pomysł. Jak chcemy odbudować autorytet kultury fizycznej, jakoś trzeba oceniać. Nie wiem jak, ale jakaś ocena powinna być. Ocena powinna być może zupełnie inaczej wystawiana? Jestem instruktorem, w grupach piłkarskich miałem też zawodników "rekreacyjnych" - od nich wymagałem na miarę ich możliwości. Jeżeli robili progres, mieli wielkie brawa od całej drużyny. Na tym polega ocenianie. Nie na tym, że bardzo uzdolniony uczeń dostaje szóstkę, a ten mniej uzdolniony sportowo - jedynkę. W sporcie trzeba oceniać, biorąc pod uwagę predyspozycje. Każdy jak biegnie maraton, biegnie, żeby wygrać metę. Ta meta to dla każdego inny wynik.

W mediach pojawiły się informacje, że KO chciałaby połączyć wybory prezydenckie z referendum aborcyjnym. Pan to potwierdza? Trzecia Droga – która od dawna mówi o referendum w tej sprawie - poparłaby to?

- Słyszymy, że taki pomysł nasi koledzy badają. My mówimy o powrocie do kompromisu z 1993 roku. Potem głos niech zabiorą Polacy. Przestańmy się odbijać od ściany do ściany. Przestańmy traktować tę ważną sprawę, w taki sposób, jak nieraz słyszymy na ulicach.

Połączyłby pan te dwa głosowania?

- Mówimy o referendum. Skoro tak mówimy, to jest rzecz do dyskusji i do przyjęcia.