Szef rządu, a także szef MON-u mówią „nie” dla obecności polskich żołnierzy w misji rozjemczej na Ukrainie. Czy ta decyzja jest przede wszystkim podyktowana kalendarzem wyborczym i może ulec zmianie po wyborach prezydenckich?
- Nie sądzę, że jest podyktowana kalendarzem wyborczym. Jesteśmy hubem dla wsparcia Ukrainy. Wykonujemy pewne działania, które gołym okiem widać, jak się udajemy do wschodniej części Polski, w rejon Rzeszowa. Widać to. Nasza sytuacja się nie zmienia. Teraz też postępuje sprawa ostatecznych rozstrzygnięć co do pokoju na Ukrainie. Jest duża zmiana polityki, którą oceniamy.
Ta nieobecność żołnierzy europejskich na Ukrainie nie odsuwa całkowicie Europy od tego stołu negocjacyjnego?
- Nie sądzę. Poczekajmy. Negocjacje się rozpoczęły. One budzą wielkie dyskusje w naszych domach i w komentarzach dziennikarzy, ekspertów, także polityków. My przyjęliśmy w naszym środowisku politycznym decyzję, żeby nie komentować tego za wcześnie. Pracujemy, wspieramy sprawiedliwy pokój. Nazwijmy go pokojem trwałym. Nie chcemy rozejmu, który spowoduje, że agresor się tylko wzmocni. To ma być trwały pokój.
Użył pan sformułowania „sprawiedliwy pokój”. Czy coraz trudniej mówić o sprawiedliwym pokoju, skoro Donald Trump zaczyna mówić językiem Kremla?
- Nie nam dziś oceniać efekty tych rozmów. Efekt poznamy, jak będzie ostateczna propozycja. My mówimy, że nic bez Ukrainy. Strona ukraińska powinna być przy stole decyzyjnym. Reprezentacja Europy także. Polska jest bardzo zainteresowana. Dla nas kwestia bezpieczeństwa na wschodzie jest bardzo ważna.
Co jeśli na stole negocjacyjnym pojawi się rosyjski postulat sprzed kilku lat, to znaczy odsunięcia NATO za Odrę?
- Absurd. Różne absurdy krążą po stolicach europejskich, pojawiają się w gazetach i portalach… Dywagacji jest masa. To jest tak absurdalne, że poważni politycy nie mogą tego komentować.
Czyli w zapewnienia Władysława Kosiniaka-Kamysza, szefa MON i prezydenta Andrzeja Dudy wierzy pan w 100%?
- Nasz rodak, pan minister, wicepremier Kosiniak-Kamysz odbył rozmowę z sekretarzem obrony USA w zeszły piątek. To pokazało, jak silny jest sojusz Polska-USA. Nie mamy powodu, żeby to podważać.
Co będzie warunkiem przetrwania Trzeciej Drogi już po wyborach prezydenckich?
- Po wyborach podsumujemy je i określimy dalsze postępowanie. Wiadomo, że wybory będą elementem, który poddany zostanie ocenie. Powiemy sobie, co dalej. Umawialiśmy się do tych wyborów. Dziś popieramy Szymona Hołownię. To było w naszej umowie z Polską 2050.
Tymczasem Szymon Hołownia raczej nie może liczyć nawet na mocną „trójkę”, tak wynika z dotychczasowych sondaży. Teraz pogłębia się ta różnica między marszałkiem Sejmu a Sławomirem Mentzenem. Czy zatem Ludowcy rozważają dzisiaj zmianę koalicjanta? Czy w ogóle są takie dyskusje?
- Chcemy, żeby kampania Szymona Hołowni ruszyła pełną parą. Tu jest wiele uwag w terenie, wśród naszych działaczy. Oni tego nie widzą. Najbliższe dni są dobre, żeby przekazać do sztabu Szymona, żeby była intensyfikacja działań. Te uwagi są chyba słuszne. Bez kampanii nie ma wyników sondażowych.
Te uwagi, które najczęściej słyszymy, dotyczą małego zaangażowania Ludowców w kampanię Szymona Hołowni.
- Tego nie potwierdzam. Byłem na wielu spotkaniach. Wszyscy się angażują. Jednak trzeba mieć też informację, jak. To musi być skonsultowane ze sztabem.
Jest jeszcze to badanie, które pokazuje, że około 40% wyborców Trzeciej Drogi chciałoby zmiany kandydata. Rozumiem, że dotyczy to tej części związanej z Polskim Stronnictwem Ludowym?
- Tego nie wiem, ale trzeba na to zwrócić uwagę. Oczekiwanie jest efektem małego zaangażowania marszałka. Marszałek zapewnia, że ma pomysł na kampanię. Oby była szybko taka informacja. Czasu nie ma za wiele, żeby ruszyć pełną parą.
Co Ministerstwo Sportu i Turystyki zrobi z raportem Najwyższej Izby Kontroli dotyczącym Igrzysk Europejskich? Przypomnę, ponad miliard wydanych pieniędzy, wpływy ze sprzedaży biletów nie pokryły nawet ich druku i oczywiście cały ten kosztowny chaos, który opisała Najwyższa Izba Kontroli.
- Ministerstwo Sportu przyjęło w grudniu sprawozdanie po analizie tych wszystkich rzeczy. Trzeba brać pod uwagę, że sama impreza w Krakowie i Małopolsce została dobrze oceniona pod kątem organizacyjnym przez Europejski Komitet Olimpijski, uczestników. Przeprowadzenie Igrzysk było na najwyższym poziomie. Takie są oceny. To podstawa, żeby powiedzieć o chaosie w zarządzaniu na stopniu centralnym? Można się pod tym podpisać. Kraków, Małopolska i spółka nie rozumiały, że proces nadzorował nie minister sportu. Pełnomocnikiem ds. organizacji Igrzysk był minister aktywów państwowych. Był dualizm. Przez to środki były opóźnione i organizator miał problem, żeby harmonijnie to zaplanować. Widziałem to, jako członek sejmowej komisji. Wiele razy to komentowałem. W raporcie nie ma rzeczy nadzwyczajnych. To było widać gołym okiem. Mimo problemów organizatora, spółka, miasto i województwo przeprowadziły tę imprezę na najwyższym poziomie. Mówię o warstwie sportowej i promocyjnej. Pewnie można było wycisnąć więcej. Na przyszłość trzeba wyciągnąć wnioski.
Raport rzeczywiście nie pokazał niczego, na co by nie zwracali uwagi przeciwnicy tej imprezy. Mówię o tych, którzy ją krytykowali tuż przed i w jej trakcie. Czy zatem ktoś personalnie powinien odpowiedzieć za to, co wykazała Najwyższa Izba Kontroli?
- Najwięcej winy ponosi koordynacja na szczeblu centralnym, późne decyzje o finansowaniu. Tamtego rządu już nie ma. Trzeba to opisać i wyciągnąć wnioski. Może nazwać po imieniu, że taka koordynacja przez dwóch ministrów nie jest najlepsza. Jak każdy chce być ważniejszy, nie będzie dobrego zarządzania. Kraków, województwo i spółka - stąd mieli problemy. Efektywność i przeprowadzenie Igrzysk mimo tych okoliczności oceniam dobrze.