Wczoraj minister Nitras poinformował, że na Igrzyska Olimpijskie w Paryżu pojechało 13 prezesów związków sportowych, które nie otrzymały kwalifikacji. Byli też prezesi związków zimowych, podczas gdy wielu zawodników w Paryżu było pozbawionych trenerów. Jakie będą konsekwencje? Jak będzie wyglądał proces porządkowania polskich związków sportowych?

- Oczekujemy na refleksję PKOl. Jak na razie jest przerzucanie się ze strony związku. To jest w liście, który krąży w mediach. Wyjaśniamy tę sprawę. To bulwersowało po wypowiedziach zawodników. Oni narzekali, że nie byli dostatecznie zaopiekowani. To jedna rzecz – szukanie winnych w Polsce. Co 4 lata od wielu tych cykli olimpijskich widzę niezadowolenie i brak reakcji, która by dała w jakiejś perspektywę szansę wygranej na Igrzyskach. Myślę, że dojrzała dyskusja musi być prowadzona. Jesienią trzeba pokazać opinii publicznej, jak chcemy inwestować. Sport to inwestycja w zdrowie, bezpieczeństwo. Książę Wellington powiedział kiedyś po wygranej sił brytyjskich pod Waterloo, że zwycięstwo wykuwało się w szkołach. W szkołach stawiano na kulturę fizyczną, sport i dyscyplinę. Dziś też tego potrzebujemy. Patrzmy tak na to.

Jest wniosek o kontrolę NIK w Polskim Komitecie Olimpijskim. Trwa wojna między ministrem sportu i prezesem PKOl. Nie brakuje opinii, że polski sport na takiej wojnie może tylko ucierpieć.

- Niewątpliwie. Ja 1,5 roku temu, gdy wybierano podczas rządów PiS pana Piesiewicza, którego nie znałem zupełnie… Część środowisk sportowych było zaskoczonych, że takie stanowisko wpada w ręce osoby stosunków nieznanej. Mówiłem wtedy, że to przekroczenie granicy politycznej. Jestem przeciwnikiem, żeby ta najwyższa funkcja dyplomatyczna w sporcie, tak ważna też w czasie wojny, gdy decydowano o wykluczaniu z rywalizacji środowisk agresorów, żeby powoływać na tę funkcję osobę nieprzygotowaną. Mamy dziś efekty. Można wprowadzić na to stanowisko różne osoby, ale efekty są, jakie są. Jestem przeciwnikiem wajchy w drugą stronę. Sport powinien być przestrzenią wspólnoty narodowej, Polaków różnie myślących.

Kilka dni temu kobiecy Tour de France wygrała pochodząca z Ochotnicy Górnej Katarzyna Niewiadoma. Jej pierwszy trener mówił, że jakby nie wyjechała z Polski, nie byłoby tych sukcesów. Mieszka w Hiszpanii. Jak pan to odbiera? Jak powinna wyglądać naprawa zadłużonego Polskiego Związku Kolarskiego?

- Ostatni aspekt? Trzeba skorzystać chyba z prokuratorii, która określi, jak wyjść z zadłużenia sprzed 20 lat. Związek dostał pieniądze za czasów rządu SLD na budowę toru kolarskiego, nie dopełnił płatności i spór między związkiem i Mostostalem jest o coraz większe pieniądze, bo dochodzą odsetki. Zasłużony związek wpadł w takie turbulencje wtedy. Muszą być rozwiązania nadzwyczajne. Kolarstwo to sport, w który trzeba inwestować na poziomie dzieci i młodzieży. Trener Zbigniew Klęk to mój dobry znajomy. On słusznie powiedział, że bez kariery zagranicznej Kasia Niewiadoma by nie jeździła na takim poziomie, żeby zdobywać medale. W Paryżu, gdyby nie pech, emocjonowalibyśmy się do końca wyścigiem ze startu wspólnego. Medal był w zasięgu ręki. Tu było sportowe szczęście. Przy okazji tego sukcesu Małopolski i Krakowa, bo to wychowanka Krakusa Swoszowice, dziękuję trenerowi Klękowi. On dostrzegł Kasię Niewiadomą i Rafała Majkę. Spod jego ręki wychodzą takie perły, o których świat mówi. Tacy trenerzy nie są dopieszczani przez sport. Efekt pracy Klęka jest tak ważny dla Polski, że taka osoba nie powinna żebrać. Powinni być tacy ludzie usatysfakcjonowani z pracy. Zmiany na jesieni powinny zapaść w ministerstwie.

Wobec tej awantury po Igrzyskach, krakowska AWF może liczyć na pieniądze z ministerstwa na budowę olimpijskiego centrum przygotowawczego wspinaczki sportowej? Jest już projekt.

- Wydaje się, że argumenty inicjatorów, związku sportowego… Nasze medalistki opowiadają się za tą inwestycją także. Wszystko w rękach posiada ta lokalizacja. Trudno, żebym ja nie kibicował. Znam AWF w Krakowie, cenię pracę profesorów, rektorów. Chciałbym, żeby to miejsce się rozwijało. Jeśli rzeczywiście związek, medalistki wskazują to miejsce, jest to przekonywujące dla wszystkich. Tego brakuje w Polsce.

Czyli to jest deklaracja, że z ministerstwa popłyną pieniądze?

- To kwestia tylko lokalizacji. AWF ma swoje argumenty. Z medalistkami z szermierki jest planowane duże spotkanie w środę. Porozmawiam z rektorem Andrzejem Klimkiem wtedy.

Dziś ostatnie pożegnanie Franciszka Smudy. Co Franzowi zawdzięcza polska piłka? Jak pan zapamięta Smudę, którego znał pan osobiście?

- Franciszek był dobrym, bezpośrednim człowiekiem. Takich ludzi potrzeba, którzy nie skrywają prawdziwych myśli. Tym nas ujmował, a także zawodników. Bezpośredniość, podejście, emocje, zaangażowanie w pracy. Dlatego miał wiele sukcesów. Dlatego lubili wszyscy na niego patrzeć. Te wszystkie dramatyczne miny przyjmowaliśmy z uśmiechem. On zawsze wierzył w zwycięstwo. Kiedyś mówili, że Franek Smuda czyni cuda. Mamy nadzieję, że to przejście na górę uczyni cuda i stamtąd będzie podpowiadał wszystkim ludziom sportu, jak sportem wychowywać i kształtować dobrych ludzi.