Niż genuański nadciągnął już nad południową Polskę, jest nad Dolnym Śląskiem. Prognozy mówią, że nawet 200, 300, a nawet 400 litrów wody na metr kwadratowy może spaść w ciągu najbliższych kilku dni. Co to oznacza?

To oznacza bardzo dużą ilość opadu, który spadnie na powierzchnię ziemi. Ziemia jest teraz bardzo silnie wysuszona, więc będzie miała bardzo duże trudności, żeby tą wodę wchłonąć. Normalnie deszcz jest kwintesencją życia raczej. Jest oczekiwany przez rolników, przez sadowników. Kiedy deszcz jest równomiernie rozłożony w dłuższej perspektywie czasu, ma czas żeby wsiąknąć w glebę, która po prostu dużą ilość tego opadu wchłania. Natomiast kiedy jest bardzo długi okres suszy, taka sucha gleba nie jest w stanie przyjąć w krótkim czasie deszczu. Odbija go, deszcz spływa po powierzchni i formuje falę powodziową.

Niektórzy hydrolodzy mówią, że to jest podobna sytuacja do tej z 1997 roku, kiedy zalało Wrocław. Czy możemy to porównywać te prognozy?

Tak, to jest dokładnie taka sama sytuacja, dlatego, że tę powódź w 1997 roku spowodował niż, który przyszedł z terenu Włoch. Na naszej półkuli niże kręcą masy powietrza przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, więc ten niż pociągnął duże masy powietrza znad Morza Czarnego, Śródziemnego - duże masy powietrza z terenów ciepłych mórz, które zderzyły się z masami północnymi. Właśnie to spowodowało „wyrzucenie” całego tego nadmiaru wilgoci nasz teren - nie tylko zresztą na Polskę, ale również na Czechy, Niemcy i Austrię. Teraz jest identyczne, idzie do nas niż od strony Włoch, ciągnąc gigantyczne masy nagrzanego powietrza, które jest obciążone dużą ilością wilgoci, będzie się zderzał z masami północnymi i zrzuci nas ten deszcz. Oby te prognozy się nie potwierdziły, bo te ilości opadu są naprawdę katastrofalne i w niektórych prognozach przekraczają nawet te ilości wody, które spadły w 1997 roku. Przy czym pamiętajmy, że w 1997 roku bardziej dotknięte było województwo dolnośląskie. Kraków bardziej ucierpiał w 2010 roku, kiedy też była duża powódź. Pamiętam powodzie w 1997 roku, w 2001 i 2010. Ta w 2010 była najpoważniejsza dla Krakowa, natomiast najbardziej katastrofalna była powódź z 1997 roku. Wtedy w Polsce zginęło 56 osób.

Teraz również Dolny Śląsk jest najbardziej zagrożony. To tam ma spaść najwięcej wody.

Tam jest tragiczna sytuacja dlatego, że jest teren górzysty, są duże wzniesienia, które dodatkowo jeszcze spotęgują ten spływ wód opadowych. Woda będzie przyspieszała, będzie miała dużą energię niszczącą. Aż strach pomyśleć, co się może zdarzyć. Wiem również, że jest jedna prognoza, która kieruje część tej masy powietrza na Bielsko-Białą niedawno dotknięte dużymi opadami atmosferycznymi, które spowodowały też dosyć dużą powódź i olbrzymie straty materialne na tym terenie. Tam rzeczywiście ludzie się boją. Wiem, że we Wrocławiu jest sztab kryzysowy, i ludzie się obawiają tej fali, która przyjdzie, natomiast zobaczymy jak to wszystko się rozproszy i jakie szkody powstaną.

Jak może się to rozproszyć? Które rejony Małopolski mogą być zagrożone?

Najbardziej będą zagrożone tereny górskie, bo z tego co się wydaje ten deszcz
będzie raczej padał w pasie terenów górskich, gdzieś mniej więcej do terenu Krakowa. Wiadomo, że te tereny górskie, które są wyniesione mają taką samą specyfikę jak Sudety. Nie będą tej wody przyjmować, tylko będzie się formować fala powodziowa w mniejszych i większych rzekach, natomiast później i tak głównie Wisła i Odra, te rzeki, które są dotknięte skażeniem, teraz dostaną inne zagrożenie w postaci gigantycznej ilości wody. One będą tę wodę akumulować, będą miały też potencjał niszczący w samym swoim korycie, czyli Kraków może być zagrożony, Wrocław tak jak w czasie powodzi w 1997 roku, ale wiemy, że fala powodziowa kiedy już dojdzie do Wisły - będzie zagrażać wszystkim miastom aż do samego ujścia.

Kilka tygodni temu mieliśmy sytuację w Warszawie, kiedy nie wytrzymały studzienki kanalizacyjne. Czy jeżeli przyjdzie taki opad - w Małopolsce mówi się 100, 150 litrach, to czy studzienki w Krakowie wytrzymają?

Wydaje mi się, że nie są w stanie wytrzymać, bo już mieliśmy taką sytuację w 2022 roku, kiedy opad był na poziomie ponad 100 mm na terenie Krakowa i rzeczywiście wtedy nawet Wodociągi Miasta Krakowa potwierdziły, że system kanalizacyjny w mieście nie jest dostosowany na tak duże opady atmosferyczne. Dużym problemem będzie też to, że nie tylko te kanały, które odprowadzają wodę będą się blokować, ale też ich wyloty do rzeki Wisły. Przy większych opadach atmosferycznych kanalizacja odprowadza wodę - czy to deszczowa czy ogólnospławna - bezpośrednio do rzeki. Jeżeli rzeka się spiętrzy, to wtedy ten wypływ wody będzie niemożliwy, a zatem będzie coś w rodzaju cofki w kanalizacji. Trzeba uważać jak się jedzie samochodem, nie zatrzymywać się w takich obniżeniach powierzchni terenu.

W Krakowie też mamy takie obniżenia…

Mamy pod Rondem Grunwaldzkim - tam może nastąpić takie zatopienie. W 2010 roku dużo ludzi utknęło pod wiaduktem na ulicy Opolskiej przy placu Imbramowskim. Zatopiony może zostać też tunel Trasy Łagiewnickiej. Natomiast jeżeli długo utrzymuje się wysoki poziom w rzekach, wtedy też podnosi się poziom wód podziemnych. Na terenie Krakowa piwnice mogą być podtapiane. Kraków jest specyficzny, ma taką barierę odwadniającą, która broni go przed zatapianiem piwnic na terenie centralnej części Krakowa, ale ona ma pewną bezwładność. Może nie być skuteczna i mogą wystąpić podtopienia. W 2010 roku wystąpiły.

Od 2010 roku jednak zabezpieczenia są jednak lepsze. Są zbiorniki Serafa 1, Serafa 2.

Wydaje się, że tak, natomiast wszystko to jest obliczone na pewne zagrożenia, na pewne prawdopodobieństwo opadu, natomiast nie znam nigdzie takiego systemu zabezpieczenia przeciwpowodziowego, który chroni przed powodziami tysiącletnimi. To zazwyczaj chroni przed powodziami stuletnimi, powodziami 50-letnimi, natomiast na tysiącletnią powódź, która się zdarza raz na 1000 lat nie ma możliwości wybudowania skutecznego systemu, bo on byłby przeskalowany i koszmarnie drogi. Więc wybiera się taką zasadę, żeby chronić przed tymi najczęstszymi zdarzeniami.

Mówi pan jednak, że widzimy analogię, jeżeli chodzi o prognozy w stosunku do tego co działo się w 1997 roku, wówczas określano to powodzią tysiąclecia.

Tak, ale zawsze każdy ciąg jakiś pomiarów i obserwacji powoduje, że musimy zweryfikować nasze określenie powodzi tysiąclecia. Może się okazać, że ta powódź będzie powodzią tysiąclecia, może się też okazać, że jakimś cudem gdzieś ten deszcz spadnie na przykład na Czechy. Już parę razy taki niż na nas „szedł”, a zrzucił deszcz na Niemcy. Były powodzie w Niemczech w zeszłym roku, równie katastrofalne. Były też powodzie dwa lata temu w okresie kiedy był covid w Belgii i Holandii, więc takie zdarzenia w Europie się dzieją, tylko jak obserwujemy te zjawiska pogodowe, notujemy je, coraz precyzyjniej je prognozujemy i zestawiamy, to widzimy pewne prawidłowości. Być może, że takie powodzie zdarzały się również wcześniej, tylko ludzie nie przekazywali sobie tych informacji. Nie było też metod prognozowania. Gdybyśmy nie mieli metod prognozowania, to czekalibyśmy na ten deszcz, nie wiedzielibyśmy, że czeka nas może jakieś zagrożenie. Takie metody też stwarzają u ludzi zdenerwowanie, że coś takiego może być. Ludzie częściowo być może chcieliby nie wiedzieć o tym, natomiast może to się zdarzy, a być może się nie zdarzy, ale widziałem dzisiaj, że na 90% są jest prawdopodobieństwo tych prognoz, czyli raczej taki deszcz wystąpi, tylko kwestią jest ile spadnie konkretnie tutaj na Kraków.