Grażyna Bałda – pracownik sfery budżetowej, mama i babcia. Zaangażowana w pracę społeczną na rzecz integracji dzieci i młodzieży.
Zapis rozmowy Ewy Szkurłat z Grażyną Bałdą
Jak zapamiętała pani dzień wyborów?
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam go. Działo się tak wiele, że to było jedno z wydarzeń. Bardziej pamiętam panią Szczepkowską, która mówiła o końcu. Wybory jak wybory. Byliśmy zahartowani, ponieważ w czasie "Solidarności" i całych rozgrywek uczestniczyłam poniekąd w tych działaniach. Był to jeden z efektów naszej pracy na rzecz Polski i Polaków.
Jakich zmian spodziewała się pani po wyborach?
- Innych niż są. Przede wszystkim liczyłam na to, że kraj wreszcie będzie praworządny. Jak większość Polaków opierałam się na telewizji, filmach i spodziewałam się, że będzie jak w Ameryce. Nie miało znaczenia, kim się jest i jakie stanowisko się zajmuje: kiedy łamie się prawo, to się za to odpowiada. Wydawało mi się, że dla tej jednej wartości warto zmieniać ten kraj. Bo on był cały w układach. Reszta? Dopiero teraz się nad tym zastanawiam, czy miałam jakieś oczekiwania. Większość rzeczy działa się sama, rozpędem.
Które z pani oczekiwań zostało spełnione?
- To chyba pytanie retoryczne. Praworządności jak nie było, tak nie ma. Powiedziałabym, że jest jeszcze gorzej niż było. Przedtem mieliśmy instancję partii i gdy się do niej poszło, to można było wiele rzeczy załatwić. W tej chwili nie ma praworządności praktycznie w żadnej dziedzinie życia. Tak naprawdę nie wiemy, do kogo możemy się odwołać. Przeciętnego człowieka nikt w Polsce nie wysłucha, dopóki nie włączy się w to mediów, nie zrobi nagłośnienia. Przeciętny obywatel z konstytucją i kodeksem w ręku na pewno niczego w tym kraju nie załatwi.
Jakie było pani największe rozczarowanie po 1989 r.?
- Upadło coś, co przypuszczałam, że upaść nie da rady, czyli kultura, zachowania społeczne, wspólnoty ludzkie i sąsiedzkie. Pochodzę z Nowej Huty, gdzie ludzie byli bardzo ze sobą zżyci. Duża część życia związana była z podwórkiem, z sąsiadami. Wspólnie robiliśmy, wtedy nie nazywało się tego grillem, ogniska, zabawy na działkach. W tej chwili pojedynczy człowiek przestał mieć jakąkolwiek wartość. Panuje absolutny brak szacunku dla człowieka i jego pracy. W tej chwili liczy się pieniądz, pieniądz, pieniądz i jeszcze ewentualnie pieniądz.
Co zalicza pani do swoich największych sukcesów w III Rzeczypospolitej?
- To, że nie uległam magii pieniądza, że rodzina trzyma się razem i że udało mi się w trudnych warunkach zrehabilitować mojego, aktualnie 30-letniego, niepełnosprawnego syna. O ile na początku lat 90. zajęto się w Polsce tematem osób niepełnosprawnych – i to nawet bardzo ładnie, zwłaszcza w Krakowie, tutaj rozwijało się szkolnictwo integracyjne, było to pozytywne symptomy zmian – o tyle w tej chwili – i to znowu szczególnie w Krakowie – widzi się odwrót. Znowu brakuje na wszystko pieniędzy. Znowu ci ludzie są na boku. Najlepiej – bo kiedy są w centrum, zajmują drogie lokale. Kraków nie może sobie pozwolić na to, żeby to utrzymywać.
W trudnych warunkach udało mi się życie osobiste. Udało mi się być odporną i udało nam się mieć w rodzinie różne poglądy, ale cały czas być rodziną, spotykającą się, kochającą się, wspomagającą się.
Co pani uważa za swoją osobistą porażkę?
- Bezsilność. Wydawało mi się, że można coś w życiu zrobić, jak się bardzo chce, jeżeli się poświęci temu trochę czasu i jeżeli się ma rację, to że się zrobi. Niestety tak nie jest. Mniej się czułam bezsilna za czasów komunizmu, bo widziałam, jak powinnam postępować, żeby osiągnąć jakiś cel. Teraz jestem w niewiedzy, jak załatwić najprostszą rzecz.
Angażowała się pani w działania polityczne albo społeczne w III Rzeczypospolitej?
- Tak i to bardzo. Działałam na rzecz integracji w Krakowie. Poświęciłam temu dużo czasu z dużą satysfakcją, ponieważ mój syn ukończył szkołę nr 105 w Nowej Hucie. Jestem tym ludziom bardzo wdzięczna, ponieważ nie tylko zrehabilitowali tam mojego syna społecznie, ale i mnie. W związku z tym nie żałowałam tego zaangażowania i angażowałam się dotąd, dopóki syn był w szkole. Potem to tej szkoły poszła pracować moja córka, pedagog specjalny i wiem, że niestety szkoła podupada, a władze miasta są coraz mniej są przychylne szkolnictwu integracyjnemu. Dlatego wycofałam się z działań. Znowu co prawda próbuję, ponieważ mojemu synowi odebrano prawo uczestniczenia w warsztatach terapii zajęciowej. Właściwie zlikwidowano jedyne niewyznaniowe warsztaty poprzez to, że odebrano lokal. Mimo że pełnomocnik prezydenta i dyrektor MOPS-u Chrzanowska bardzo się starają, do tej pory nie znaleziono dla nas lokalu. Wygląda na to, że w grudniu dzieci wylądują na ulicy. Pan Kozak z urzędu marszałkowskiego odmówił nam spotkania w tej sprawie.
Jak zmienił się pani status materialny w ciągu ostatnich 25 lat?
- Trudno powiedzieć. Jeśli weźmiemy czyste liczby, to na pewno się polepszyło, ale porównując: przedtem mi było dobrze i teraz jest mi dobrze, przedtem nie głodowałam i teraz nie głoduję, przedtem nie byłam na pożyczkach i teraz. Z tym, że przedtem miłam perspektywę godziwej emerytury – że z mężem możemy sobie coś zaplanować, odłożyć. Tak teraz nie, bo mam lat 60, musze pracować do 62. roku, mimo że moja koleżanka o rok starsza już jest od 5 lat na emeryturze. To nasza praworządność, że różnica wieku niecały rok, a różnica w emeryturze 5 lat. Status materialny nie ma zbyt wiele do rzeczy, jeżeli człowiek jako młody zostanie dobrze przygotowany do życia społecznego. Byłam wychowana komunistycznie, żyję teraz humanistycznie. Gdybym miła wybierać, wolałabym tamto.
Kogo wymieniłaby pani jako symbol 25-lecia?
- Dla mnie symbolem tych lat jest np. Waldemar Gronowski, piekarz z Legnicy, którego zrujnowało to, że chciał być dobry, bo nasz system finansowy nie dogonił realiów życia. Kiedy pokazały się osoby biedne, on dał im chleb. Musiał zbankrutować, bo takie mieliśmy przepisy. Drugim symbolem tych lat jest pan Kluska. Mimo że był przedsiębiorczy i robił wszystko zgodnie z prawem, to i tak go zniszczono, ponieważ nomenklatura chciała go zniszczyć. Tak samo Sikora, Bryliński – młodzi ludzie, którzy rzucili się w wir robienia wielkich pieniędzy. Tak nas mamiono w telewizji, że to łatwe. Wielu takich, jak oni, padło. Nie dlatego, że byli złymi ludźmi, ale dlatego, że puszczono ich na głęboką wodę, a nie dano nic. Chciałabym jeszcze wymienić pana Grabka i pana Stokłosę, ponieważ to też są symbole tych lat – jak się ma pieniądze, to wszystko można: prawo łamać, być senatorem.
bk, ew
Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego
Partner Główny: