Radio Kraków
  • A
  • A
  • A
share

Gil: od wejścia do NATO zmieniły się wszystkie reguły służby

– W 1995 r., jak przygotowywaliśmy się na placu, przyjechał głównodowodzący NATO i stanęliśmy z wyposażeniem, jakbyśmy jechali na poligon na misję i zapytał mnie: "Co to jest?". Odpowiedziałem mu: "To jest piecyk na węgiel do ogrzewania namiotów" – mówi Marcin Gil.


Zapis rozmowy Ewy Szkurłat z majorem Robertem Kruzem, zastępcą szefa sztabu 6. Brygady Powietrznodesantowej i kapitanem Marcinem Gilem, oficerem prasowym.


Marcin Gil: Byliśmy pierwszą jednostką, o której mówi się, że są to jednostki misyjne. Pierwsza była misja w Egipcie, na Półwyspie Synaj, w państwach byłej Jugosławii, także na Bliskim Wschodzie, czyli to był Liban i Syria. To było pod egidą Organizacji Narodów Zjednoczonych. Następnie misja na Bałkanach przekształciła się w misję NATO-wską, a potem Unii Europejskiej. Do dzisiaj służą tam polscy żołnierze.

Robert Kruz : W 2002, w 2003 r. w Iraku było to dowództwo dywizji, gdzie dowodziliśmy obszarem, który Amerykanie nam zlecili i odpowiadaliśmy jako dowódca dywizji, czyli w tym wypadku u nas, z czerwonych beretów, był pan gen. Bieniek i miał Ukraińców, Bułgarów, Mołdawian.

M.G.: Kilkanaście krajów wchodziło w skład międzynarodowej dywizji. To byli też Hiszpanie. Główną siłę dywizji stanowili wtedy Polacy, stąd też Polacy dowodzili. To było pięć prowincji irackich, ok. 1/5 powierzani kraju. Po wejściu do NATO przejmowaliśmy kierowanie komponentami, częścią komponentów, wysyłaliśmy swoich oficerów, którzy dowodzili kontyngentami. Dowodzili oddziałami złożonymi nie tylko z żołnierzy Polskich, ale także innych, którzy w ramach misji służyli, bo misja iracka nie była misją NATO-wską, ale z udziałem państw NATO. Nam, jako sprawdzonemu członkowi paktu, powierzono dowodzenie obszarem.

Co najszybciej musiało się zmienić po naszym wejściu do NATO?

R.K.: Wyposażenie i szkolenie, bo przedtem żołnierze byli z poboru, więc traktowali wojsko, jak traktowali, aby zaliczyć dni i skończyć służbę. Żołnierzy wtedy mieliśmy nadterminowych, już po wstąpieniu do NATO, wchodziliśmy wtedy w zawodowstwo i było lepiej.

Jak zmieniało się szkolenie?

M.G.: Sprzęt zmienił się, tak jak u nas w brygadzie, w 100%. Dzisiaj egzemplarzy uzbrojenia, które pamiętają czasy lat 80. czy początku 90., prawie już nie ma. Zmieniło się wszystko, nawet kaliber broni, którą używamy, jako podstawowej, bo jest on zgodny teraz ze standardami, jakie panują w Pakcie Północnoatlantyckim. Mamy teraz nowoczesne pociski przeciwczołgowe Spike, które są uważane za jedną z najbardziej skutecznych broni na świecie. Wojska powietrzno-desantowe zawsze współpracują z siłami powietrznymi. Samoloty transportowe to są zupełnie inne samoloty niż te, których używaliśmy w latach 90. Nie ma już Anów-26, Anów-12 czy dwupłatowego Ana-2. Nasze zadania wykonujemy z Herkulesów.

R.K.: Kiedyś uczyłem się języka rosyjskiego. Przed przystąpieniem do NATO przekształciliśmy model i oficerowie, podoficerowie i teraz już nawet szeregowi chodzą na kursy językowe i zaliczyli stopnie i aby się komunikatywnie porozumieć, mówimy z przedstawicielami innych krajów. Język angielski jest językiem potocznym wśród członków NATO. To nam ułatwia pracę. Nie stoimy, jeden na drugiego się patrzy i zastanawiamy się, co on powiedział. Przed wyjazdem, jak byłem dowódcą plutonu, to w 1995 r., jak przygotowywaliśmy się na placu, przyjechał głównodowodzący NATO i stanęliśmy z tym wyposażeniem, jakbyśmy jechali na poligon na tę misję i zapytał mnie: "Co to jest?". Odpowiedziałem mu: "To jest piecyk na węgiel do ogrzewania namiotów". Już nie grzejemy węglem, tylko dewastem.

Z czym były największe trudności?

M.G.: Po wejściu do NATO wszystkie procedury się zmieniły. Trzeba je było zmienić, poznać nowe dokumenty doktrynalne, według których działają wszystkie państwa w NATO po to, żeby mieć absolutną pewność, że niezależnie od tego, czy dowodzi Amerykanin, Niemiec, Polak czy Włoch, jakikolwiek oficer, który jest z państwa NATO, to wszyscy rozumieją, o czym on mówi i co mają mówić.

Jak wzrosły wymagania wobec żołnierzy po wprowadzeniu zawodowej służby wojskowej?

M.G.: To jest związane z uzawodowieniem armii. Wymagania zawsze były wysokie, przede wszystkim te dotyczące aspektów psychofizycznych. Sprawność fizyczna jest niezwykle ważna, kiedy się jest spadochroniarzem i wszystko, co się ma, trzeba gdzieś zanieść na własnych nogach.

R.K.: Jeśli coś robimy, to robimy to dobrze, nie na półśrodkach, na tzw. pół gwizdka, bo jesteśmy armią zawodową. Przyszliśmy tu do pracy.

Czyli jeśli ktoś nie będzie spełniał wymagań postawionych przez brygadę, to będzie musiał pożegnać się z pracą?

R.K.: To nie jest praca do emerytury. Co roku mamy opiniowanie żołnierza. Możemy go zwolnić, jeśli się nie nadaje.

M.G.: Na szczęście duża część żołnierzy, która przychodzi do służby u nas, to są pasjonaci. Oni widzą swoją przyszłość w wojsku. Nie ma problemu z żołnierzami. Każdy wie, na co podpisał kontrakt i wie, z czym związana jest zawodowa służba wojskowa.

Co się najbardziej zmieniło z perspektywy 15 lat?

R.K.: Większe doświadczenie, większe szkolenie, nie tylko szkolenie na pokaz, jak to było przedtem, szkolenie z innymi nacjami.

M.G.: Zmieniły się wszystkie reguły służby. Dzisiaj żołnierze, choć służą w Polsce, to szkolą się na Alasce, w rejonach subarktycznych. Możemy działać w każdych warunkach, a doświadczenie, które zdobywają żołnierze, jest dla nich bezcenne. Dla nich i dla wojska, a przez to i dla naszego kraju. Jest ciekawie.
Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię