Zapis rozmowy Sławomira Wrony z posłem PiS, Filipem Kaczyńskim.
Rzecznik rządu Piotr Mueller powtórzył wczoraj obietnicę z konwencji PiS, że węgla w Polsce nie zabraknie, a najbardziej potrzebujący będą mogli liczyć na wsparcie, żeby cena była dla nich przystępna. Kiedy poznamy szczegóły tego programu? Co to oznacza „utrzymanie cen węgla w ryzach”? To możliwe tylko decyzjami polskiego rządu?
- Niebawem to poznamy. Ten temat – z tego co się słyszy w mediach – będzie dziś na posiedzeniu rady ministrów. To dowód, że ten temat jest dla nas priorytetowy. Stąd jest to robione szybko. Co do założeń, to poza dopłatami do cen węgla… Nie musimy mówić, jak te ceny dziś niekorzystnie wpływają na portfele Polaków. Jest też założenie, żeby spółki skarbu państwa przejęły funkcję pośredników. Mogą wtedy wpłynąć na ceny surowca.
Kluczowa wydaje się dostępność surowca. Są obawy. Minister Moskwa zapowiada, że wkrótce 700 tysięcy ton węgla dotrze do Polski z Kolumbii, USA, Australii, RPA i Indonezji. Eksperci szacują, że zabraknie w Polsce tej zimy około 8 milionów ton. To spora różnica danych.
- Nie chcę straszyć Polaków. Cytował pan rzecznika rządu. Jestem przekonany, że węgla nie zabraknie. Polska jest krajem, który na węglu stoi. Te braki wynikają z wojny na Ukrainie. To około 10% całego zużycia. Zostało wprowadzone embargo na węgiel z Rosji. Bardzo dobrze. Węgla nie braknie, jestem przekonany. Kanały dystrybucji są możliwe z innych krajów. Najważniejsze są ceny. W tym momencie musimy pomóc Polakom. Musimy ich uspokoić. Ceny nie zrujnują ich budżetów.
Minister finansów podała wczoraj wyliczenie, wedle którego dzięki funduszom z Krajowego Planu Odbudowy PKB Polski jeszcze w tym roku może wzrosnąć o 0,1%, a w przyszłym o 0,6%. Wierzy pan, że pieniądze z Brukseli popłyną do Polski jeszcze tej jesieni?
- To nie jest kwestia wiary. Komisja Europejska zatwierdziła Krajowy Plan Odbudowy dla Polski. Wydaje się, że mimo tego, iż wielu brukselskich urzędników marzy o wstrzymaniu pieniędzy dla Polski… Wynika to z kwestii politycznych. Polska ideologicznie i politycznie jest inna od głównego nurtu UE. Te środki jednak trafią do Polski. To realny wpływ na poziom PKB. W roku 2024 szacuje się, że będzie wzrost o 1% PKB. To 40-50 miliardów kolejnych. To pieniądze, na które czekamy.
Aktywność europarlamentarzystów w Brukseli jest zauważalna. Wczoraj belgijski europoseł Guy Verhofstadt zapowiedział starania o głosowanie nad wotum nieufności dla Komisji Europejskiej, jeśli pieniądze dla Polski zostaną wypłacone, zanim Polska spełni warunki. To niepokojąca zapowiedź?
- Takie zapowiedzi i nawet gorsze ws. KPO były w ostatnich latach. Wspomniany unijny polityk to kolega jednej z posłanek wybieranych głosami z Polski, Róży Thun. Jeśli kolega europosłanki, która powinna reprezentować polskie sprawy, idzie tak daleko i nie może się pogodzić z tym, że Polacy dostaną należne im środki z Unii, to zostawiam to już państwu do oceny…
Wczoraj gorące komentarze w internecie wywołał film Donalda Tuska. W wypowiedzi Tusk obawia się, że płody rolne z Ukrainy, które są transportowane do Polski, mogą zaburzyć rynek rolny i spowodować spadek cen. To uzasadniona obawa?
- W tym momencie ważne jest, żeby kraje, które były karmione przez Ukrainę, nie borykały się z głodem. Stąd pomoc ze strony Polski. To kolejna pomoc przy wojnie. Polska transportuje zboże do Hamburga, żeby jechało dalej do Afryki. Jeśli nie będziemy w tym pomagać, możemy się spotkać z kolejnym kryzysem w naszej części Europy. To byłby napływ migrantów z Afryki, bo będą głodni i będą szukać pożywienia w innych krajach. Obawy Donalda Tuska w tym kontekście wojny… Nie liczę, że on doceni. On nie docenia od początku działań rządu ws. pomocy dla Ukrainy. To nic nowego niestety. Jednak wspólnie będziemy w stanie pomóc.
W sprawie relacji polsko-ukraińskich są głosy, które idą bardzo daleko w przyszłość. Myślę o tekście opublikowanym przez Wołodymyra Wjatrowycza, byłego szefa ukraińskiego odpowiednika IPN. On był znany z niechęci do zbliżenia Kijowa i Warszawy. Autor komentuje przemówienie prezydenta Dudy. Pisze, że utwierdza się w przekonaniu, że Polacy i Ukraińcy wyciągnęli wnioski z przeszłości. Na koniec dodaje, że ma nadzieję, iż dotychczasowa współpraca, oparta na zrozumieniu trudnej historii, będzie silniejsza niż w poprzednim stuleciu i w końcu się zjednoczymy. Polski publicysta Marek Budzisz namawia, by rozpocząć dyskusję o ewentualnej federalizacji. To jest pora, żeby takie plany snuć?
- Sytuacja wojenna zbliżyła nasze narody. Zmieniło się podejście Ukraińców do Polaków. Ono nie było najlepsze. Wynikało to z trudnej dla naszych narodów historii. Jeśli chodzi o zbliżenie, trzeba poczekać na zakończenie wojny. Dzisiaj Polska i inne kraje powinny wspierać Ukrainę. To dziś najważniejsze. Co do historii i pewnych mostów, które dzieliły nasze kraje, w przyszłości te relacje będą zdecydowanie lepsze, cieplejsze. Wtedy będziemy mogli na spokojnie porozmawiać o tym, co nas kiedyś dzieliło, a nie powinno nas dzielić w przyszłości. Podejście się zmieniło. Cieszę się.
Na polskiej scenie kolejny temat rozgrzał emocje internautów. Myślę o podpisie ministra Adama Niedzielskiego pod rozporządzeniem rozszerzającym bazę danych zdarzeń medycznych. Emocje budzi rejestr ciąż. Środowiska feministyczne i opozycja ostrzegają przed rzeczywistością jak z Orwella. Kobiety mają się czego obawiać w Polsce?
- Zacznijmy od tego, że dziwi mnie reakcja polityków PO. Ten pomysł forsowała Unia w 2013 roku. Wtedy ministrem zdrowia był Bartosz Arłukowicz. Wtedy były konsultacje, ale politycy PO nie zabierali głosu. Dziś ten pomysł wchodzi w życie i jest larum. Nie widzę w tym rozwiązaniu niczego złego. Ciąża kobiety jest ważną informacją dla lekarza, jeśli chodzi o ewentualne terapie. Chodzi też o alergię, grupę krwi. To nie skupia się tylko na zagadnieniu ciąży. Jest szerszy kontekst stanu zdrowia. Nic nie widzimy w tym złego.