Ewa Borowiejska – emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w V LO im. A. Witkowskiego w Krakowie. Założycielka „Solidarności” w V LO, pełniła funkcję kolporterki. W swojej 35-letniej pracy widziała niechęć młodzieży do nauki języka rosyjskiego. Ale jak mówi: „ Ja nie uczyłam polityki, a wspaniałej literatury”. Na emeryturze odkryła nowe pasje: maluje obrazy i pisze wiersze.
Zapis rozmowy Magdaleny Wadowskiej z Ewą Borowiejską.
Czy pamięta pani dzień 4 czerwca 1989?
- 4 czerwca odbywał się Okrągły Stół i zdawało się, że wreszcie po 89' roku coś się zmieni dla Polski na lepsze.
Czego pani oczekiwała? Czego się pani spodziewała, że się wydarzy po 89' roku?
- Miałam nadzieję, że nasze życie będzie o wiele łatwiejsze, że nie będzie już tych kolejek. Miałam nadzieję, że nie upadną wszystkie zakłady pracy, że nie zniszczy się przemysł, a będzie on rozkwitał. W tej chwili to wszystko zostało zniszczone, a my mamy towary chińskie. Pamiętam wspaniałe fabryki w Łodzi, wspaniałe zakłady szyjące odzież, np. Korę, Modenę, Modę Polską. Mieliśmy wspaniałe buty z Chełmka. W tej chwili to wszystko jest jednorazowe, prawie jak ludzie, którzy też bywają jednorazowi. Miałam nadzieję, że właśnie tak będą się ludzie szanować, kochać, że coś z tych lat osiemdziesiątych w nas zostało. Niestety, ludzie są skłóceni, ludzie prawie się nienawidzą.
Te dwadzieścia pięć lat to dla pani lata rozczarowań?
- Tak, tylko chcę rozgraniczyć moje osobiste sprawy od tych państwowych. Te sprawy ogólnopolskie są dla mnie pasmem rozczarowań. Gospodarka leży. Oświata leży, a była mi droga i bliska. Wiem jak dawniej w liceum wychowywaliśmy młodzież. Z jednej strony na pewno jest grupa nauczycieli zaangażowanych, ja w to nie wątpię, ale rządzą przede wszystkim młodzi ludzie, po drugie rodzice, a najmniej do powiedzenia ma nauczyciel, który niestety często się boi. Sprawy zdrowia: wczoraj pięć i pół godziny czekałam, żebym została przyjęta w normalnym ośrodku, przy czym jedna pani nie miała czasu, praktycznie przez dwie i pół godziny jej nie było. Dopiero przyszedł jej następca i zaczął przyjmować pacjentów. Było to bardzo przykre i źle wpływało na psychikę nas wszystkich.
To jest dla mnie ciekawe, czy widzi pani jakieś sukcesy III RP?
- Czasami jadę na wycieczki w Małopolskę i Podkarpacie i widzę, że bardzo ładnie wyglądają wsie. Myślę, że jedynym beneficjentem tych lat jest polska wieś. Oni dostali dużo pieniędzy i jeśli umieli zainwestować, to rzeczywiście to wygląda pięknie. Jak wyjeżdżam z Krakowa, to oddycham inaczej właśnie w tamtych okolicach.
A ma pani swoją osobistą porażkę?
- Myślę, że nie. Staram się tak żyć, żeby to wszystko dobrze poukładać. Kiedy poszłam na emeryturę nagle okazało się, że mogę spróbować malować. Całe życie lubiłam chodzić na wystawy do muzeów. Interesowała mnie historia sztuki. Młodzież prowadziłam na wystawy i umiałam ich tym wszystkim zainteresować, no ale nigdy nie myślałam, że ja sama będę to robić, a maluję już od 11 lat. Miałam kilkadziesiąt wystaw zbiorowych i sześć indywidualnych. I jeszcze jedna sprawa – całe życie lubiłam pisać i w tym momencie wydałam dwa tomiki wierszy i to jest to, co przynosi mi radość i szczęście.
Jak to jest, że rusycystka zakładała "Solidarność" w liceum?
- No, bardzo zabawnie. To zakładały dwie rusycystki i jedna polonistka. Myślę, że po pierwsze wszystkie trzy byłyśmy odważne, a po drugie jako rusycystki, to znałyśmy się lepiej od innych, z czym to się wszystko je. I jak na tamte czasy miałam bardzo poważną funkcję kolportażysty.
Ja nie uczyłam polityki w języku rosyjskim. Ja uczyłam języka, wspaniałej literatury, opowiadałam o muzeach, zabytkach, opowiadałam o geografii. Pracując starałam się jeździć na wycieczki do Związku Radzieckiego. Zwiedziłam Moskwę, Petersburg, byłam w Soczi, byłam w Taszkienckiej Republice i opowiadałam o tym młodzieży i myślę, że też wielu z nich zachęciłam do podróży.
W tej chwili jestem jako nauczyciel emeryt w kole Solidarności i pracujemy dla siebie. Martwi nas to, że tak mało młodych ludzi zapisuje się do różnych związków zawodowych, do Solidarności też. Ludzie teraz poszli w indywidualność i nie wierzą, że można coś wspólnie zrobić. Tamte czasy były naprawdę fantastyczne. Ciągle wracam do tamtych lat 80. przed wybuchem stanu wojennego.
Jak w ciągu tych 25 lat zmienił się pani status majątkowy?
- Pani redaktor chyba żartuje, tak? Przed 89' pozycja rusycysty również zależała czy należała do tak zwanej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Ponieważ ja nigdy nie należałam, to moja pozycja była słabsza. Trudno mi było dostać godziny nadliczbowe, ale nadawałam się do pracy i harowałam. Ani nagród, ani rzeczy, które dawałyby potem pieniądze dla mnie nie było. A po roku ' 89 na pewno rusycystom było trudno, ponieważ masowo nas likwidowano. Ja musiałam się przekwalifikować i robiłam dwuletnie studia podyplomowe z etyki i filozofii. Przeszłam na emeryturę. Nauczycielska emerytura jest tak niska, przynajmniej moja, niższa od najniższej pensji krajowej, która wynosi 1.800 zł. Nie chodzę do fryzjera, nie wydaję na kosmetyki, nie wydaję na ciuchy. Są szmaciarnie, więc zawsze można się ubrać za pięć złotych. Nie robię długów, ale musiałam wziąć pożyczkę, by wykupić drogie zastrzyki. Jak to się mówi: „krawiec kraje, tak jak materii staje”.
Kto jest dla pani symbolem tych 25 lat?
- Dwie osoby widzę w tych latach. Na pewno nasz papież Jan Paweł II i drugą dla mnie ważną postacią był śp. prezydent Lech Kaczyński.
Patrzy pani na te 25 lat i jakie to są dla pani lata?
- Dla mnie osobiście to są dobre lata. Mam jako takie zdrowie, więc z tego się cieszę, cieszę się, że jeszcze żyję, i że świeci słońce jak choćby teraz. Natomiast bardzo się martwię losem mojej ojczyzny. Ja bardzo kocham moją ojczyznę i chciałabym, żeby ona żyła inaczej, lepiej i żeby nam wszystkim było lepiej.
Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego
Partner Główny: