Siły stabilizacyjne na Ukrainie bez polskich żołnierzy? Jeśli rzeczywiście do tego by doszło, jak to wpłynie na naszą pozycję już po zawieszeniu broni?

- W rozmowach o wojnie na Ukrainie i ewentualnym zawieszeniu broni, cały czas chodzi o to, jak ten pokój ma być utrzymywany. Coraz mocniej przebijają się apele, żeby w Ukrainie - w ramach NATO czy państw sojuszniczych w Europie - pojawiły jakieś wojska stabilizujące. Temat jest niewątpliwie skomplikowany z kilku powodów.

Prof. Antoni Dudek: liderzy Europy powinni przestać gadać, a zacząć coś robić Prof. Antoni Dudek: liderzy Europy powinni przestać gadać, a zacząć coś robić

Wejść w pełnoskalową wojnę czy nie?

Po pierwsze reakcja społeczeństw europejskich - rzecz determinująca to, jak kraje Europy będą się zachowywać. Druga, bardzo istotna sprawa dotyczy kwestii prawnej. Jeśli bierzemy pod uwagę wejście jakiejkolwiek misji stabilizującej na Ukrainę w ramach NATO, musimy mieć jasność, czy ewentualny atak lub prowokacja na granicy, która byłaby akurat strzeżona przez żołnierzy natowskich i doszłoby do zaatakowania żołnierzy, oznaczałby automatycznie uruchomienie artykułu 4 bądź 5 NATO. To jest rzecz fundamentalna, ponieważ wiązałaby się z decyzją wszystkich państw sojuszniczych - wchodzą w pełnoskalową wojnę, czy też nie.

No i trzecia kwestia - udział Stanów Zjednoczonych w takiej misji. Wypowiedzi amerykańskich urzędników są dowodem na to, że Amerykanie chcieliby tę sprawę pozostawić państwom europejskim. To jest rzeczywiście ważna zmienna, ponieważ w przypadku potencjalnego konfliktu Amerykanie chcieliby uniknąć angażowania swoich sił na Ukrainie i skupić uwagę na innych kierunkach -  Bliski Wschód, Arktyka, Pacyfik (i kwestia chińska). Jest to rzeczywiście zagadnienie, którym będą musiały zająć się przede wszystkim państwa europejskie.

 

W tych przypadkach, o których pan mówi, Amerykanie nie dają gwarancji bezpieczeństwa. To z tego powodu polscy politycy mówią „nie” wysłaniu wojsk na Ukrainę? Czy wynika to wprost z kalendarza wyborczego?

- Obie kwestie są na stole. Oczywiście cały czas jesteśmy w wielkim maratonie wyborczym - wybory parlamentarne, samorządowe, europejskie, prezydenckie. Wszyscy politycy starają się ważyć słowa i formułować je w taki sposób, żeby nie zrażać do siebie wyborców. Oczywiście - w kontekście bezpieczeństwa - stoi za tym też logika.

Polska dopiero buduje swoje siły zbrojne. Pełną zdolność określono na - mniej więcej - lata 2030-2035. Wtedy nasza armia byłaby w pełni wyposażona w najnowocześniejszy sprzęt, którego dostawy do nas docierają. To jest jedna rzecz, a druga to sytuacja sił zbrojnych innych państw sojuszniczych.

O ile sytuacja na wschodniej flance NATO, że państwa starają się przekraczać poziom 2, 3, czy nawet 4 procent PKB na zbrojenia, o tyle w Europie Zachodniej (Niemcy czy też partnerzy na południu kontynentu), ta kwestia dalej jest marginalna. Chociaż wydaje mi się, że akcenty, które rozłożyła nowa administracja Białego Domu, mogą otrzeźwić. Przynajmniej na tyle, żeby nasi sojusznicy zaczęli dobijać do poziomu 2 procent.

Mamy więc kwestie typowo polityczno-społeczne, czyli utrzymywanie względnie pozytywnej narracji, żeby nie wychodzić przed szereg. Miejmy jednak świadomość, że w przypadku ewentualnej dogrywki na Ukrainie (do której może dojść), Rosja widząc potencjalną słabość tego państwa i że nie jest ono dostatecznie wspierane przez państwa zachodnie, może doprowadzić do tego, że byłaby potrzebna jakaś forma interwencji - czy wojsk międzynarodowych czy też NATO.

Jeżeli byłaby rozważana jakakolwiek misja w Ukrainie, to możemy wejść dopiero wtedy, gdy przed nami pójdą Francuzi, Brytyjczycy i Amerykanie. Po ostatnich deklaracjach Stanów Zjednoczonych, to jest jednak kwestia co najmniej wątpliwa i stawia nas w niewygodnej sytuacji. Jesteśmy w zawieszeniu i czekamy na decyzje, które zapadną między Stanami Zjednoczonymi a Rosją. Bo wczorajszy szczyt w Paryżu przyniósł więcej pytań niż odpowiedzi.

 

Prof. Grzegorz Przebinda: „Putin gra na ego Donalda Trumpa” Prof. Grzegorz Przebinda: „Putin gra na ego Donalda Trumpa”

Mało prawdopodobne, żeby Ukraina utrzymała Zaporoże i Donbas

  

Coś konkretnego przyniosło to spotkanie w Paryżu? Pokazało na pewno różnice w podejściu do obecności sił stabilizacyjnych na Ukrainie, a z drugiej strony – rozbieżności dotyczące nakładów na zbrojenia.

- Politycy, także Donald Tusk, są oszczędni w słowach i przekonują, że spotkanie było nieformalne i nie będą zdradzać szczegółów. Ale pytania się pojawiają - jakie deklaracje mogły paść? które państwa oficjalnie zadeklarowały, że w ostateczności wyślą swoje siły zbrojne na Ukrainę? jak będą wyglądały kwestie zbrojeń w państwach europejskich? No i wreszcie - jak zostanie sformułowane stanowisko względem Ukrainy, Rosji i Stanów Zjednoczonych? Ten szczyt był zwołany z dwóch powodów.

Pierwszy to niewątpliwie kwestia bezpieczeństwa i kwestia zbrojeń, a druga to wypracowanie wspólnego stanowiska wobec Stanów Zjednoczonych i rozmów o  pokoju. Nie mówię, że będą rozmowy dotyczące już zawarcia pokoju, bo do tego jeszcze jest daleko, ale może o zawieszeniu broni, w których – jak mówi Rosja – państwa Unii Europejskiej nie powinny brać udziału.

Jeżeli chodzi o Stany Zjednoczone, to zdania są podzielone. Specjalny wysłannika Trumpa, Keith Kellogg, twierdzi, że ze względu na słabość polityczną Unii Europejskiej i brak inwestycji w bezpieczeństwo, nie powinna ona brać udziału w takich rozmowach; mamy też stanowisko Marka Rubio, który mówi, że Unia Europejska powinna być obecna podczas rozmów. Wszystko jest w grze.

  

Jak Ukraina może zapłacić za pokój, bo na pewno w jakimś sensie zapłaci? Utratą części terytoriów, dostępem Stanów Zjednoczonych do zasobów Ukrainy? To już dziś jest nazywane wprost kolonizacją Ukrainy.

- Raczej mało prawdopodobne jest, żeby Ukraina utrzymała Zaporoże i Donbas, bo najprawdopodobniej zostaną one wcielone do Federacji Rosyjskiej, jeżeli będzie jakiś rozejm. Może kartą przetargowa będą częściowo zajęte obszary obwodu Kurskiego? Ale tutaj mówimy o niewielkim skrawku w stosunku do tego, co Ukraina może utracić.

Rzecz druga: surowce. Amerykanie kilka razy podkreślali, że chcieliby mieć do nich dostęp. A Ukraina posiada bardzo bogate złoża metali ziem rzadkich - chociażby jedne z większych złóż litu na świecie. Jest o co grać, zwłaszcza jeśli mowa o nowoczesnych technologiach.

Z jednej strony można to postrzegać jako formę uzależnienia i kolonizacji, natomiast pytanie, co by miało pójść za tym, jeśli byłyby to naprawdę duże inwestycje w infrastrukturę, w przemysł, co ożywiłoby tereny centralnej i zachodniej Ukrainy. Być może elity ukraińskie byłyby skłonne pójść na taki układ, po dłuższych negocjacjach. Choć na ten moment raczej są temu przeciwne.

Pamiętajmy, że rzeczywistość dzisiejszej Ukrainy, to rzeczywistość państwa w zasadzie upadłego, jeśli odjąć wszelkie wsparcie ze strony zachodniej po ewentualnym zawieszeniu broni. Cały czas mówię „ewentualnym”, bo wciąż jesteśmy w wielkiej niewiadomej. Ukraińskie elity (obecne i przyszłe) będą musiały zmierzyć się z ogromnymi problemami - kryzysem demograficznym, społecznym, rozminowaniem tysięcy kilometrów kwadratowych.

A skala będzie większa niż w Jugosławii, gdzie w zasadzie do dzisiaj nie udało się rozminować niektórych terenów. Ukraińcy staną przed ogromnym wyzwaniem i myślę, że prędzej czy później będą musieli pójść na jakąś umowę z Amerykanami. Nie mówię, że oddając całość swoich zasobów pod kuratelę Białego Domu, ale z pewnością będą musieli pójść na ugody i otworzyć się na zachodnie inwestycje w tym sektorze.

 

Jerzy Meysztowicz: Polska i Europa muszą być bezpieczne. Nie możemy się oglądać ciągle na USA Jerzy Meysztowicz: Polska i Europa muszą być bezpieczne. Nie możemy się oglądać ciągle na USA

Czego obawia się Łukaszenka?

Ciekawe rzeczy dzieją się w Riyadzie, ciekawe też na Białorusi, o której zapominamy, bo dochodzi do zbliżenia ze Stanami Zjednoczonymi. Jakie to może mieć konsekwencje?

- Za pierwszej kadencji Donalda Trumpa było takie zbliżenie. Pojawiały się nawet delegacje z Polski jeżdżące na Białoruś, mówiono o stabilnych relacjach. Takie sygnały były, ale po 2020 roku to się skończyło.

Ten powrót motywowany jest, moim zdaniem, dwoma kwestiami. Aleksander Łukaszenka czuje, że Federacja Rosyjska będzie bardziej dążyła do unifikacji państwa związkowego Rosji i Białorusi. Druga sprawa to manewry Zapad, które zapowiadają się rekordowo - pada czasami liczba 150-130 tysięcy żołnierzy z Rosji, z Chin, z Korei Północnej i państw sprzymierzonych z Federacją Rosyjską. Łukaszenka obawia się, że ci żołnierze, przynajmniej rosyjscy, mogą już z Białorusi nie wyjść, co dla niego oznaczałoby pełną podległość Moskwie. Teraz zachowuje jeszcze jakąś autonomię. I nie ma co się dziwić, że dyplomaci białoruscy jeździli do Turcji, innych państw europejskich i starali się komunikować ze Stanami Zjednoczonymi, żeby temu jakoś zaradzić. Pytanie tylko, na ile te rozmowy okazały się skuteczne. W najbliższych tygodniach, miesiącach, możemy zauważyć sygnały, że zbliżenie czy szukanie kontaktu pomiędzy Mińskiem a Waszyngtonem, jest intensywne.

 

Dziś Andrzej Duda spotyka się Keithem Kelloggiem. W agendzie spotkania najważniejsze będą kwestie obecności żołnierzy amerykańskich na wschodniej flance NATO.

- Wczoraj pojawiły się nieoficjalne informacje, że stawką może być wycofanie żołnierzy amerykańskich z państw bałtyckich, mówimy o około tysiącu żołnierzy. Jak to będzie u nas? Wydaje mi się, że generał Kellogg powinien przedstawić status quo - żołnierze amerykańscy nie będą wycofani z naszego regionu. Pete Hegseth, obecny szef Pentagonu, wielokrotnie przedstawiał nas jako wzór sojusznika. Oczywiście kurtuazja swoją drogą, ale jednak Polska może służyć też Amerykanom jako przykład, że można wydawać 4 czy niemal 5 procent PKB na obronność. Być może dostaniemy zapewnienia, że Amerykanie na wschodniej flance NATO zostaną w takiej liczbie, jak do tej pory.