Kto miałby uczyć edukacji zdrowotnej? Ogromne braki w kadrach oświaty
Jacek Bańka: W nowym roku szkolnym wejdzie do klas – od czwartej do ósmej – nowy przedmiot, czyli edukacja zdrowotna. Jaka jest opinia związkowców dotycząca tego nowego przedmiotu?
Arkadiusz Boroń: Związkowcy są bardzo zadowoleni, że w ogóle jest myślenie o zdrowiu fizycznym i psychicznym uczniów. Oczywiście popieramy tego typu inicjatywy i myślę, że rodzice również będą zadowoleni z tego, że taki przedmiot jest wprowadzany. Mamy tylko obawy, kto go będzie nauczał i jaka będzie jakość tego nauczania, co będzie zawarte w podstawach programowych. Radzenie sobie ze stresem jest bardzo ważnym zagadnieniem, jeżeli chodzi o młodzież, ale i o nauczycieli. Pytanie, kto ma tego nauczać.
O nauczycielach porozmawiamy za moment. Użył pan kiedyś określenia o stanie rzucawkowym: 1 września wchodzi do szkół edukacja zdrowotna, uruchomione są czy też mają być uruchomione studia podyplomowe, żeby przygotowywać nauczycieli, a potem zmienia się władza i… Wszystko znów zwijamy?
Tutaj wychodzi brak strategii edukacyjnej, o której też w Radiu Kraków często mówiłem. Każda ekipa ma jakieś swoje doraźne pomysły, natomiast brakuje długofalowego, przynajmniej dziesięcioletniego programu dla edukacji. Takie rzeczy robi się w krajach poważnych, takich jak Finlandia, Szwecja. W Polsce z jakiegoś powodu, nie wiedzieć czemu, tego się nie robi.
To się na pewno nie uda. Tego typu inicjatywa jak edukacja zdrowotna jest bardzo potrzebna w dzisiejszych czasach. Proszę zwrócić uwagę, że mamy coraz więcej uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Przydałoby się im pomóc zarówno, jeżeli chodzi o same wiadomości i umiejętności, ale również o dobrostan psychofizyczny.
Kto może dzisiaj uczyć edukacji zdrowotnej – przedmiotu, który ma łączyć ochronę zdrowia, edukację seksualną i profilaktykę. Co więcej, edukacja zdrowotna ma być kompatybilna z lekcjami wf-u również.
Nie ma takich nauczycieli. Proszę mi wierzyć, że wyzwanie, jeżeli chodzi o edukację zdrowotną jest ogromne. Ja nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jaki nauczyciel, który nawet naucza 20 lat w szkole, w sposób odpowiedzialny mógłby powiedzieć: jestem w stanie podjąć się tego zadania. Nawet jeżeli ten nauczyciel ukończy studia podyplomowe. To jest bardzo wymagające zadanie. Trudno mi to sobie wyobrazić. Mam nadzieję, że ministerstwo przedstawi plan szkoleń, kursów, ewaluacji.
Mamy na to 10,5 miesiąca.
Dlatego na początku to się na pewno nie uda. Ten przedmiot będzie, natomiast jak to w Polsce: życie pokaże i napisze scenariusze. Mam nadzieję, że sama idea, zacna, słuszna, ona jakoś się dotrze. To ewidentnie nieprzygotowany projekt.
A co z opiniami w rodzaju: nie będę stać przed klasą i uczyć nakładania prezerwatywy – są raczej powszechne czy odosobnione?
Przecież nie o tę przysłowiową prezerwatywę chodzi. Każdy uczeń, nastolatek, wie, jak ją nakładać. To są trochę śmieszne sprawy. Obawiamy się nauczania edukacji seksualnej w momencie, gdy każdy nastolatek, a nawet dziecko ma nieograniczony dostęp do morza pornografii? Tu nie chodzi o te szczegóły techniczne.
Nie pytam o młodych ludzi. Pytam o nauczycieli, czasami starszych wiekiem. Pan też mówił, że system oświaty trzyma się na emerytach.
Mamy rześkich emerytów i oni sobie być może poradzą z tym zadaniem. Mówiąc poważnie, to nie jest problem. Problemem jest znalezienie fachowca, który oprócz elementów edukacji seksualnej, które się w tym przedmiocie znajdą, będzie potrafił dotrzeć do uczniów i im pomóc. Chodzi o to, żeby sami nauczyli się, jak mają funkcjonować w tym coraz bardziej skomplikowanym świecie. Ja nie znam takich nauczycieli. Powinny być do tego studia i to pięcioletnie, magisterskie.
Czy Związek Nauczycielstwa Polskiego ma jakieś sugestie, rekomendacje co do podstawy programowej?
Podstawa dopiero się tworzy. Jeżeli przyjdzie gotowy projekt rozporządzenia w tej sprawie, to nasi członkowie związku, którzy znają się na tym temacie, odniosą się. Myślę, że to będą biolodzy, może wuefiści, może katecheci, nie wiem. Nasze sugestie muszą się tam znaleźć.
Jedna lekcja religii - tak, ale nie od razu. ZNP: "nie wylewajmy dziecka z kąpielą"
Słyszymy o możliwym kompromisie w sprawie lekcji religii. Biskupi mówią „tak” dla jednej lekcji religii, ale od 2026 roku.
Jestem na „tak”. Wśród katechetów jest mnóstwo członków Związku Nauczycielstwa Polskiego, a nawet jeżeli nie są, to są to nasze koleżanki i koledzy. Rozumiemy obawy pracowników. W dużym mieście, takim jak Kraków, katechetów brakuje. W środowisku wiejskim, gdzie jest jednociągowa szkoła, katecheta i tak nie ma etatu. Jeżeli obetniemy liczbę godzin o połowę, to się okaże, że on nie ma już etatu, ma połowę pieniędzy. Może dajmy czas na to, żeby katecheci mieli możliwość uzyskania dodatkowych kwalifikacji, ukończenia jakichś kursów. Może faktycznie część z nich mogłaby się podjąć nauczania tego nowego przedmiotu. To też są pracownicy i oni też mają swoje rodziny.
Ten dodatkowy rok byłby czasem na przekwalifikowanie się, także na edukatora zdrowotnego?
Być może. W szkołach są różne wakaty, są nieobsadzone świetlice. Nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Skąd bowiem bierze się ta tendencja do jednej godziny religii? Jak zwykle wracam do kwestii pieniędzy. Subwencja jest naliczana na ucznia. Jeżeli mamy sytuację, że w klasie 30-osobowej w szkole średniej na lekcje religii przychodzi pięciu uczniów, to ta lekcja religii jest niesamowicie droga. Katechecie trzeba zapłacić tyle samo pieniędzy, jakby w tej klasie było uczniów 30, a ich nie ma. I to jest główny czynnik ekonomiczny. Dobrze byłoby sprawę przesunąć i dać nauczycielom, katechetom (bo głównie mówimy o świeckich) możliwość uzyskania dodatkowych kwalifikacji bądź ukończenia odpowiednich kursów.
Kompromis z biskupami jest bliski. Minęły ponad dwa miesiące od nowelizacji Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, nazywanej potocznie ustawą Kamilka. Jakie zmiany potrzebne są w szkołach?
Było sporo kłopotów, zwłaszcza ze sprawdzaniem rodziców, którzy byli traktowani jak potencjalni przestępcy. To było wyjątkowo niezręczne. To jest do poprawy. Rodzic, o którym wiemy, że nie jest przestępcą seksualnym, musi uzyskiwać zaświadczenie sądu o niekaralności, ponieważ będzie opiekował się grupą uczniów wraz z innymi nauczycielami.
I musi za to zapłacić.
Tak. To było niepotrzebne naszym zdaniem. Nie będziemy mieli na wszystko papieru. W szkole będzie bezpiecznie wtedy, jeżeli będą zatrudnieni dobrzy nauczyciele, wysokiej klasy fachowcy, wrażliwi na dobro dziecka. To jest podstawa bezpieczeństwa w systemie. Żadną ustawą tego nie zmienimy, jeżeli nawet wprowadzimy dodatkowe standardy ochrony nieletnich i przed każdym wejściem do szkoły postawimy policjanta i kogoś, kto będzie sprawdzał, czy to nie jest przestępca seksualny. Nie tędy droga.
Powtarzamy to od lat: jeżeli w szkole będą dobrzy fachowcy, wysoko opłacani, to oni sobie poradzą również z tego typu problemami.
A kadr brakuje.
Natknąłem się na taką publikację: „Młodzi nauczyciele odchodzą ze szkoły. Raport z diagnozy uwarunkowań odchodzenia z zawodu przez warszawskich nauczycieli o stażu pracy do pięciu lat”. To jest raport, który pewnie dotyczy i Krakowa, tylko nikt tego nie zbadał. To przerażające: połowa nauczycieli myśli o odejściu z zawodu. Od myślenia do decyzji może nie jest taka prosta droga, ale to już się dzieje. Młodzi nauczyciele odchodzą, bo jest niski prestiż. Nie chodzi tylko o pieniądze. Chodzi o szacunek do zawodu, chodzi o pozycję społeczną, a ta się obniża.
Przytoczę fragment: Nauczyciele są grupą zawodową wielorako zdegradowano, zwłaszcza materialnie i prestiżowo, co może być głównym powodem złego stanu ich kondycji zawodowej. Przez cały okres powojenny do lat osiemdziesiątych sytuacja ekonomiczna zawodu nauczyciela była na niskim poziomie, ale też nie różnicowała znacząco tego zawodu w porównaniu do innych. Natomiast ważną rekompensatą tych niedoborów stanowiła narracja obecna w polityce państwa wobec nauczycieli, która podkreślała znaczenie misji społecznej, jaką mieli do wykonania”. Teraz nie ma ani misji, ani szacunku. Jako związkowcy boimy się, że za kilka lat będziemy brali do zawodu z łapanki i nikt już nie będzie sprawdzał, czy jest karany czy niekarany, byle miał ręce i nogi, i uczył. Do tego zmierzamy?
ZNP: popieramy zmiany w finansowaniu przedszkoli publicznych niesamorządowych, nie zmierzajmy do prywatyzacji edukacji
Na koniec porozmawiajmy o tych placówkach, które chcą pozostać na rynku i robią wszystko, żeby funkcjonować. Jakie skutki będzie mieć w Krakowie zmniejszenie dotacji dla przedszkoli publicznych niesamorządowych?
Od 2013 roku placówki niesamorządowe, te niepubliczne, ale również i publiczne, prowadzone przez osoby fizyczne i stowarzyszenia, miały podwyższony poziom finansowania. Ustawa mówi co najmniej 75% niepubliczne, w Krakowie było 85% no i w ostatnich latach 120% dla publicznych niesamorządowych. Moim zdaniem, jest to przywrócenie jakiejś podstawowej zasady sprawiedliwości, czyli 100% dotacji dostaje przedszkole samorządowe i tyle samo dostanie publiczne niesamorządowe. Ktoś mógłby powiedzieć, że Kraków jako bogate miasto, stać na to, by dać więcej tym niesamorządowym. To nie znajdowało żadnego racjonalnego uzasadnienia. Miasto popełniło błąd kilka lat temu z obawy przed tym, że zabraknie miejsc w przedszkolach, to my będziemy lepiej finansować placówki niesamorządowe. To się trochę zemściło, bo mamy zaburzony system edukacji w Krakowie.
Mamy 300 przedszkoli niesamorządowych i tylko 100 samorządowych, czyli coś co miało być uzupełnieniem systemu staje się podstawą jego działania. Jako związkowcy popieramy ten ruch miasta i mówimy: równość szans.
To jest to, o czym też pan często mówi, czyli prywatyzacja edukacji.
Jeżeli będzie nam brakować nauczycieli, jeżeli jeszcze będziemy finansować albo faworyzować finansowo placówki niesamorządowe, doprowadzimy do systemu anglosaskiego. Czyli w szkołach publicznych i w przedszkolach publicznych jakoś się ma dziać, a dla elity będą placówki, gdzie niestety w tej czy w innej formie trzeba dopłacić. To jest system obcy, jeżeli chodzi o system edukacji Polski.
U nas zawsze była to oświata jednak egalitarna, nie elitarna. Natomiast w niektórych metropoliach mamy tak zwane wiodące placówki, najczęściej placówki niesamorządowe, gdzie jest selekcja. Tam wybieramy już przedszkolaka, nie tylko ucznia. Wiadomo, że i wyniki będą lepsze, a te, przepraszam za określenie, gorsze przypadki kierujemy do placówki publicznej.
Czy to nie przypomina służby zdrowia? Ten mechanizm jest teraz dokładnie powtarzany w systemie edukacyjnym. Tylko, o ile nie znam człowieka, który w Polsce byłby zadowolony z systemu medycznego, to jeszcze z edukacji tak. Jeżeli będziemy dalej szli drogą właśnie w kierunku modelu anglosaskiego, to, gdy spotkamy się za kilka lat w tym radiu, i powiemy niestety: masz pieniądze, to kształcisz się w dobrej placówce; nie masz pieniędzy, idź do szkoły publicznej.