Edukacja zdrowotna to przedmiot, który w ostatnich dniach budzi duże kontrowersje i już stał się elementem gry politycznej. W polskiej szkole pojawi się od nowego roku. Co kryje się pod nazwą „edukacja zdrowotna” i czego nasze dzieci będą uczyć?
- Na pierwszy rzut oka nic strasznego się pod tą nazwą nie kryje, same dobre rzeczy - dzieci mają dbać o swoje zdrowie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. I byłoby to dobre, byłoby to potrzebne, rozsądne, gdyby nie cała otoczka polityczna, która wokół tego się wytworzyła. I oczywiście, gdyby nie brak zaufania do ministerstwa, który odczuwa część naszego społeczeństwa. Szczególnie ta część, która nie należy do wyborców obecnej koalicji. Edukacja znowu stała się ofiarą polityki. Tak to u nas się niestety dzieje, nie tylko u nas, bo w wielu krajach (ale u nas chyba jest to szczególnie widoczne), że przy zmianie władzy edukacja jest w jakimś sensie rozgrywana. Można powiedzieć: wy nam HiT, my wam edukację zdrowotną.
Wrażliwość rodziców
Zbliżające się wybory prezydenckie nie pomagają i te kampanie, które...
- Nie pomagają, bo atmosfera przedwyborcza, to atmosfera wzmożenia różnych nastrojów. Widzieliśmy to na wczorajszych i przedwczorajszych protestach. Obserwowałem protesty rodziców i nauczycieli w Szczecinie, protesty także odbywały się w Krakowie. Wiele emocji tutaj się pojawia.
Edukacja zdrowotna zastąpi przedmiot wychowanie do życia w rodzinie. Dzieci będą uczyć się większej ilości treści związanych ze zdrowiem?
- Niewątpliwie wychowanie do życia w rodzinie było troszeczkę węższym przedmiotem. Teraz poszerzono treści programowe. Myślę, że tematy związane ze zdrowiem, z ruchem i z dietą nie budzą żadnych wątpliwości. Tak naprawdę problem pojawia się, wydaje mi się, w jednym elemencie - zdrowie seksualne.
Od kiedy dziecko będzie uczyć się tych treści? Od czwartej klasy podstawówki, czy w szkole średniej?
- Treści pojawiają się od czwartej klasy szkoły podstawowej, ale myślę, że tematy, które są obarczone wątpliwościami różnego rodzaju, to jednak szkoła średnia. Tam jest to najmocniej zaakcentowane. Ale to może być realizowane, ale nie musi być. Jest taki fragment, właśnie w szkole średniej, dotyczący mniejszości i to akurat byłoby przekazywane na zasadzie dobrowolności. Nauczyciel może podjąć decyzję czy treści realizować, czy nie.
W wytycznych wymienia się zagrożenia związane z różnymi aspektami seksualności, na przykład szkodliwość pornografii. Z tym młody człowiek zderza się również w internecie. Czy to odpowiada współczesnym wyzwaniom?
- Niewątpliwie tak. Wiele z tych treści, które są w programie, podstawie programowej, są potrzebne. Ale jest takie podejrzenie, że gdzieś pod podszewką kryje się coś więcej. Oprócz tego, że chcemy dobra dzieci, to chcemy też zrealizować, czy ministerstwo chce zrealizować, a przynajmniej tak twierdzą przeciwnicy tego przedmiotu - jakąś agendę polityczną, która wiąże się z zupełnie innym myśleniem o wychowaniu, o seksualności człowieka. Wrażliwi rodzice uważają, że to jest jednak ich zakres obowiązków, bo nasza konstytucja mówi, że do 18. roku życia rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami. Obawiają się, że to wejście w ich kompetencje, obowiązki, prawa. Ministerstwo zrealizowało kilka takich ruchów, które miały niewątpliwie wymiar polityczny - dyskusja o religii w szkole, ograniczenie zadań domowych, likwidacja HiT… Jeżeli teraz pojawia się edukacja zdrowotna, nie może nie być podejrzeń, że to realizowanie potrzeb także politycznych.
Kto będzie uczył edukacji zdrowotnej? Nauczyciele posiadający kwalifikacje do nauczania przedmiotów takich, jak wychowanie do życia w rodzinie, biologia, wychowanie fizyczne? Psycholodzy? Będziemy mieć pewność, że to zawsze będą nauczyciele, pedagodzy, którzy przekażą rzetelną wiedzę w tym temacie?
- To jest jeden z problemów, o którym trzeba powiedzieć, ponieważ przygotowanie nauczyciela do nauczania nowego przedmiotu na studiach podyplomowych powinno trwać przynajmniej trzy semestry. Takie mamy prawo. Dziś nie mamy nauczycieli, którzy są przygotowani do nauczania tego przedmiotu, bo nie sądzę, żeby każdy psycholog czy nauczyciel wychowania do życia w rodzinie był przygotowany do nauczania treści bardzo rozbudowanych. Mamy więc przedmiot, nie mamy nauczycieli przygotowanych do jego nauczania.
Bez politycznego sosu
Kto mógłby przekazywać tę wiedzę?
- Nauczyciele, ale po odpowiednim przygotowaniu. Bo w tej chwili biolog czy nauczyciel, który uczył wychowania do życia w rodzinie, nie jest gotowy. Przecież chodzi nam o to, żeby uczyć kompetentnie, żeby to było na wysokim poziomie. Bo jeżeli nauczyciel będzie nieprzygotowany, jeżeli sam będzie miał bardzo dużo wątpliwości dotyczących głównych treści przedmiotowych, to zacznie się straszny bałagan. Obawiam się takiego zamieszania. Przez długie lata zajmowałem się przygotowaniem nauczycieli do pracy i każdy, kto chociaż troszeczkę zna specyfikę pracy nauczycielskiej, wie, że nie można z dnia na dzień przygotować się do nauczania kolejnego przedmiotu. To jest trudne.
Reforma potrzebna, ale za szybko wprowadzana?
- Potrzebna, ale bez tego sosu politycznego. Może należałoby też przemyśleć, czy rzeczywiście wchodzenie w pewne tematy nie jest zawłaszczaniem sfery, która należy do rodziców. Trzeba się temu bardzo uważnie przyjrzeć, bo nie może być tak, że państwo zabiera nam dzieci - spodziewam się takiego myślenia.
Rodzice są głównymi, pierwszymi wychowawcami. Oni są odpowiedzialni za wychowanie dzieci, a państwo i szkoła mają im pomagać. Bardzo ważne jest to, żeby nie dochodziło do takiego konfliktu, że te dzieciaki są wyrywane rodzicom i państwo zajmuje się ich kształtowaniem i wychowaniem.
Psychologowie i lekarze mówią, że świadomość młodych ludzi na tematy, o których rozmawiamy, jest zbyt niska.
- Więc warto o tym rozmawiać i dobrze się do tego przygotować. Nie uważam, że edukacja zdrowotna nie jest potrzebna w szkole. W wielu krajach takie przedmioty są realizowane i niewiele osób protestuje. Jeżeli przedmiot jest dobrze przygotowany, jeżeli rzeczywiście poruszane są treści, które są wyrazem realnej dbałości o zdrowie - zarówno fizyczne, jak i psychiczne dzieci - to wydaje się zupełnie absurdalne protestowanie przeciwko takim lekcjom. Ale mamy znaki zapytania, dla niektórych rodziców mocne.
Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz z Polskiego Stronnictwa Ludowego mówi, że przedmiot będzie nieobowiązkowy. Będzie to decyzja rodziców. Czy to nie spowoduje marginalizacji przedmiotu?
- Dla mnie to jest przykład, że nie powinno się działać pochopnie. Jeżeli w koalicji są wątpliwości dotyczące takich ważnych kwestii, jak edukacja, to potrzebne jest porozumienie. Bo jeszcze przed chwilą minister edukacji mówiła, że przedmiot wejdzie i będzie obowiązkowy. I sam słyszałem te wypowiedzi. Potem mówiła, że ministerstwo zastanawia się, jak do tego podejść. A wczoraj wicepremier Kosiniak-Kamysz mówi: przedmiot będzie nieobowiązkowy. Więc trzeba się na coś zdecydować, porozumieć. I wtedy podejmować decyzje.