Zapis rozmowy Jacka Bańki z prof. Ewą Nowińską, prawnikiem i ekspertem od prawa prasowego.

Mamy w Polsce wojnę o wolność słowa i niezależność prasy?

- To nie jest wojna, to kwestie do wyjaśnienia. Jak to zrobić? Nie będzie porozumienia między prawnikami a dziennikarzami, bo prawnicy widzą granice wolności słowa a dziennikarze nie chcą jej dostrzec.

Ma sens pytanie kto ma w tym sporze racje?

- Tak, sens pytanie ma, ale odpowiedzi będą zależne od tego kogo się pyta.

A według pani profesor?

- Niewątpliwie wolnością słowa jest objęte publikowanie tych taśm. Inną kwestią jest sposób dojścia do nagrania. Nie mówię o tym jak dziennikarze zdobywają informacje, ale jak doszło do nagrania tych rozmów. To inna kwestia i problem, który przy tej okazji ma miejsce.

Czyli można powiedzieć, że mamy do czynienia z konfliktem dwóch równorzędnych wartości?

- Myślę, że tak. Jak zwykle w sytuacji, kiedy wartości o tej samej wadze są w konflikcie, decyduje interes publiczny. Elementem tego interesu jest także zagwarantowanie spokoju obywatelom. To nie tylko dostęp do informacji, ale także to czy obywatele mają prawo do prywatności i gdzie ono ma granicę. Na to pytanie nikt nie odpowie.

Myśli pani, że sprawa nagrań i interwencji ABW będzie początkiem dyskusji o prawie prasowym i do tego gdzie szukać granicy między dwoma wartościami?

- Tej granicy nigdy się nie znajdzie. Ona będzie uzależniona od konkretnego przypadku. Warunki wyznaczą te granice. Opinia publiczna będzie zawsze za tym, żeby wiedzieć jak najwięcej a ludzie, jako osoby, które mają prawo do własnego miejsca w życiu społecznym, będą innego zdania. Oni będą twierdzili, że ich także prawo chroni. Mamy tutaj odwrócenie sytuacji watergate. Tam dziennikarze mówili, że nie wolno nagrywać. Teraz się mówi, że to jest afera na miarę watergate. Tam chodziło jednak o coś innego.

Wczoraj widzieliśmy jak na drzwiach dziennikarze Wprost zawiesili kartkę z napisem „PRL bis”. Inaczej dzisiaj mówią dziennikarze Gazety Wyborczej. Rozumiem, że ta sytuacja polaryzuje środowisko dziennikarskie.

- Ocen będzie tyle ile jest środowisk dziennikarskich. Akcja ABW powinna być dostosowana znacznie bardziej do sytuacji mediów. Moim zdaniem ABW jest przyzwyczajona do nieco innego działania. Do działania w sytuacji groźnych przestępstw. Oni funkcjonują w innych warunkach niż wchodzenie do redakcji. Sposób wejścia jest subtelny z prawnego punktu widzenia. Nawiązanie „PRL bis” mieści się w wolności słowa, mogli tak napisać. Akcja była na miarę innego przestępstwa.

Jak mówimy o dostępie do informacji to dziś w Krakowie odbywa się konferencja organizowana przez Kościół poświęcona problemowi pedofilii. Ona jest zamknięta a do udziału zaproszono tylko wybrane redakcje. Jak należy to odczytywać?

- Fatalnie z punktu widzenia PR. Prawo prasowe, takie spotkania dotyczące bulwersującej tematyki, traktuje jako informacje publiczną. Do niej każdy ma dostęp, takie jest prawo. Prawo prasowe wzmacnia tutaj pozycje prasy. Każdy ma prawo żądania wejścia na taką konferencję. Odmowa musi być umotywowana i jest kontrolowana przez sąd.

Jednocześnie udziału w konferencji nie mają przedstawiciele mediów publicznych. To już jest skandal?

- Ja bym podeszła ostrożnie. Nie użyje takiego zwrotu, ale to ograniczenie dostępu do społecznie ważnej informacji. Media maja prawo się domagać wejścia na taką konferencję.

Słyszymy słowa obrony, że w konferencji biorą udział ofiary molestowania i lepiej nie szukać rozgłosu. Można tak bronić tej decyzji?

- To kuriozalne tłumaczenie, bo sprawa będzie nagłośniona przynajmniej przez tę część zaproszonych mediów. Jak jest konferencja to informacje będą upublicznione. Uzasadnienie jest co najmniej zdumiewające.

Nie ma pani odczucia, że skoro tak się stawia sprawę i zaprasza media katolickie to nie ma odbioru, że my dyktujemy warunki rozmowy?

- Taka była zapewne intencja organizatorów. Trzeba skanalizować upublicznienie pewnej informacji, ale wydaje się, że to jest sprzeczne z interesem społecznym. Mamy prawo wiedzieć co tam się dzieje bo sprawa jest ogromnie trudna i bulwersująca.