Powstanie „Solidarności” było nieprawdopodobnym wyłomem w naturze państwa ideologicznej dyktatury, jakim była PRL. Nic dziwnego, że po 31 sierpnia 1981 te dwa żywioły – niezależnego związku zawodowego i komunizmu – pozostawały w ciągłym i narastającym konflikcie. Jego kulminacją był stan wojenny.
Czołgi i transportery opancerzone, wyprowadzone na ulice polskich miast 13 grudnia 1981 r., w pierwszych dniach stanu sprowokowały „Solidarność” w dużych zakładach pracy do obrony w wypróbowany wcześniej sposób: strajku okupacyjnego. Tak samo było w kopalniach na Górnym Śląsku.
Wszelako tym razem władze zdecydowane były użyć argumentu siły. Strajkujące załogi były pacyfikowane – zwykle przy użyciu armatek wodnych, pałek i gazów łzawiących, z zasady nie używano jednak broni palnej. Inaczej było na Górnym Śląsku, gdzie 15 grudnia strzelano już do strajkującej załogi kopalni „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu Zdroju - czterech górników zostało wtedy rannych. Najpierw kopalnię zaatakowano przy pomocy czołgów, żeby dostać się na teren zajęty przez strajkujących, a potem do akcji przystąpił pluton specjalny ZOMO wyposażony w ostrą amunicję.
Ten sam scenariusz zastosowano nazajutrz w KWK „Wujek”, tyle, że tutaj strzelano skuteczniej – w czasie tej akcji zabitych zostało 9 górników, a 23 rannych. Funkcjonariusze ZOMO wykazywali się przy tym niezwyczajną brutalnością: dochodziło np. do bicia lekarzy i sanitariuszy udzielających pomocy rannym.