Poszukamy odpowiedzi wraz z Barbarą Gawryluk – pisarką, tłumaczką z języka szwedzkiego, dziennikarką. „To rzeczywiście była moja pierwsza ważna książka. Nie wiem, czy pierwsza przeczytana samodzielnie, tego nie wiem, ale pierwsza taka, która została w mojej pamięci. Pierwsza taka, którą czytałam wiele, wiele razy. Do której wracałam również właśnie jako osoba dorosła. I nie tylko z powodu swojego wykształcenia jako filolożka szwedzka. Nie tylko z tego powodu, że jestem tłumaczką literatury dla dzieci. Tylko po prostu dlatego, że lubię tę książkę” – mówi.

Czy zadawałaś sobie pytanie: skąd fenomen „Dzieci z Bullerbyn”?

Ja sobie zadaję inne pytanie. Czy to dalej działa? To znaczy, że może to działało wtedy, kiedy ja byłam dzieckiem. I potem też, popatrz, nas dzieli pokolenie, ale Ty też się na to załapałaś, prawda?

Dokładnie. Załapałam się!

Ale czy trzydzieści lat później również dzieci się na to załapują? No właśnie, nie jestem pewna. Często słyszę, że nie, że jest to nudne. Ale często też słyszę, szczególnie od dziewczynek siedmioletnich, ośmioletnich, że to cudowna książka! I wtedy pytam: No ale co jest w niej takiego cudownego? No przygody, przygody tych dzieci. A przecież tam jest właściwie nuda. Tam nie ma tak wielu przygód. Tam się oczywiście dzieją różne rzeczy, ale w porównaniu do tego, co się dzieje we współczesnych książkach dla dzieci, to to jest cisza, spokój i stagnacja.

Ale czy to nie jest tak, że świat stworzony przez Astrid Lindgren jest zbyt idealny?

Ale ona pisząc dzieci z Bullerbyn przecież nie oderwała się od rzeczywistości, bo miała też takie dzieciństwo. Miała właśnie takie dzieciństwo, ponieważ miała rodzeństwo, mieszkała właśnie w maleńkiej miejscowości, właściwie to była wioska i ona opowiadała o swoim dzieciństwie, pisząc „Dzieci z Bullerbyn” - książkę, która powstała w 1947 roku w Szwecji. 1947 rok! To jest wręcz nieprawdopodobne.

Zastanawiam się, czy wykreowanie idealnego świata jest czymś złym. Literatura przecież jest eskapistyczna.

Możemy powiedzieć, że „Dzieci z Bullerbyn” są taką bajką, a w bajkach, jak wiemy, może się wszystko wydarzyć i oczywiście, że Astrid Lindgren mogła koloryzować, mogła ulepszać ten świat, który dzieciom pokazywała, ale ona nie robiła tak we wszystkich książkach i o tym warto pamiętać. Zupełnie inaczej pisała „Ronję, córkę zbójnika”, a największe emocje i niechęć wydawców wzbudziła Pippi Pończoszanka.