Dzieci ulicy stanowią 5% społeczeństwa. W Krakowie najwięcej jest ich w Nowej Hucie.

Czasem kradną, biją, niszczą cudze mienie. Z pomocą przychodzi im streetworker, pracownik socjalny. Ma za zadanie  wyciągnąć dzieci ulicy z ulicy i zachęcić je do kreatywnego spędzania wolnego czasu. Na Akademii Ignatianum powstały studia podyplomowe kształcące w tym kierunku. O dzieciach ulicy w programie Przed hejnałem Sylwia Paszkowska rozmawiała z dr Barbarą Adamczyk  z Katedry Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji na Wydziale Pedagogicznym Akademii Ignatianum w Krakowie i Pauliną Maciaszek – streetworkerką, członkiem zarządu Fundacji Nowe Centrum.

Sylwia Paszkowska: Co to jest streetworking?

Barbara Adamczyk: Streetworking należy rozpatrywać w kategorii pracy socjalnej i resocjalizacyjnej. To jest wyjście na ulicę do ludzi, którzy tam są: dzieci ulicy, osób prostytuujących się, bezdomnych. Wychodzimy poza nasz gabinet, poza biurko do osoby, która do nas nie przyjdzie. Mówi się także, że jest to pedagogika podwórkowa.

Pani Paulino, uczyła się pani wszystkiego w praktyce. Kiedy pani zaczynała swoją pracę, jeszcze nie było takich kierunków studiów.

Paulina Maciaszek: Studiowałam pedagogikę, ale bardzo interesował mnie steetworking. Dziewięć lat temu znalazłam w Krakowie organizację, która przyjęła mnie do wolontariatu i umożliwiła szereg szkoleń.

W Krakowie najwięcej dzieci ulicy jest w Nowej Hucie.

Paulina Maciaszek: Właśnie działamy na obszarze Nowej Huty i to z naszym sprzętem. Zwykle streetworkerzy pracują gołymi rekoma. My, żeby nawiązać więź, stworzyliśmy kolorowe narzędzie mające postać dużej, widocznej z daleka rakiety. Nie musimy zabiegać o zainteresowanie dzieci, bo one same przychodzą i pytają.

Kim są dzieci ulicy, z  którymi pracują streetworkerzy?

Paulina Maciaszek: Literatura określa je jako dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, gdzie panuje bezrobocie, bieda, ale to są także dzieci z tzw. normalych domów, którym pozornie nic nie brakuje. Najczęściej brakuje im akceptacji i czasu spędzonego z osobą dorosłą. Nie mają  tego w domu, więc szukają na ulicy. Szczególnie jest to ważne w takim okresie dojrzewania, kiedy dzieci szukają akceptacji i tożsamosci. Pytanie, na kogo na tej ulicy trafią: czy na osobę, która im może zaszkodzić, czy na kogoś, kto może im pomóc.

Mówimy o środowisku ulicznym, a może to są dawne podwórka. Może ja też byłam dzieckiem ulicy, bo często  bawiłam się z kolegami i koleżankami właśnie na ulicy?

Paulina Maciaszek: W Nowej Hucie  podwórka znajdują się właściwie między każdym blokiem.

Dziś ubolewamy nad tym, że dzieci nie bawią się już na podwórkach, że zanikają między nimi więzi, bo są zbyt zajęte dodatkowymi zajęciami.

Paulina Maciaszek: Teraz dzieci mają wszytsko. Gdy ja byłam dzieckiem, wychodziliśmy na podwórko i bawiliśmy się dosłownie wszytskim, nasza wyobraźnia miała pole do popisu.  Pracując z dziećmi ulicy uczymy ich tych różnorodnych zabaw, żeby potrafiły sobie w twórczy sposób zorganizować wolny czas w chwili, gdy nas już nie bedzie. Wielokrotnie pytaliśmy, dlaczego sięgają po różnego rodzaju używki i odpowiedź jest zawsze ta sama: z nudów.

To są jakieś zorganizowane grupy, które mają swojego przywódcę?

Paulina Maciaszek: Na każdym osiedlu jest trochę inaczej, ale zazwyczaj leader jest widoczny. Czasem na podwórku są dwie takie grupy, które się nie lubią, ale jak ich zabieramy na wycieczkę, to oni się integrują.


A nie jest tak, że przywódcy źle reagują na was, bo przychodzą dorośli i próbują umoralniać?

Paulina Maciaszek: Nigdy nikogo nie umoralniamy. Na początku próbują nas zniechęcić do tej pracy, ale my nigdy nie odpuszczamy.

Jest różnica pomiędzy dzieckiem ulicy, a  dzieckiem spędzającym czas wolny na ulicy, bawiącym się? Tych pierwszych dzieci jest około 5 %.
Barbara Adamczyk:  Te 5 % to wynik moich badań, które prowadziłam w 26 miastach. W życiu tych dzieci ulica spełnia rolę opiekuna, kanonu moralnego i wyznacznika pewnych zachowań. Ulica daje tym dzieciom także możliwość zarobku.

A przestępczość wśród tych dzieci?

Paulina Maciaszek: To są zwykle kradzieże, bójki. Dzieci są także wykorzystywane do działalności przestępczej np. przenoszenia narkotyków z jednego punktu do drugiego lub nawet rozprowadzania narkotyków w szkołach. Robią to głównie za markowe ubrania. Dzieci 8, 10-letnie nie są podejrzewane o takie działania, dlatego są wykorzystywane.

Wasza fundacja pracuje także z rodzinami tych dzieci, czy skupiacie się wyłącznie na nich samych?

Paulina Maciaszek: Pracujemy z rodzinami, sąsiadami, którzy są bogatym źródłem wiedzy na temat danej rodziny, ze wszystkimi możliwymi instytucjami.

Barbara Adamczyk: Dla mnie ważną kwestią jest kontakt ze szkołą. Trzeba uświadamiać nauczycieli, że opuszczanie szkoły lub brak przygotowania może wynikać z faktu,  że jest to dziecko ulicy.

Czy latem wasza praca wygląda inaczej niż podczas roku szkolnego?

Paulina Maciaszek: Troszeczkę inaczej. Latem uczymy ich, jak pożytecznie i miło spędzać wolny czas. Robimy wycieczki, happeningi, spotkania, imprezy.

Zapomnieliśmy jeszcze o tzw. eurosierotach, których rodzice wyjeżdżają za granicę, by zwyczajnie zarobić na chleb.

Barbara Adamczyk: W grupie dzieci ulicy także znajdują się eurosieroty i myślę, że będzie ich coraz wiecej. Nie zawsze są traktowane jako osoby, które potrzebują pomocy, bo pozornie wszystko mają.

Paulina Maciaszek: Ostatnio zgłosił się do nas ojciec, którego żona wyjechała za granię i poprosił o pomoc, bo sam z wieloma kwestiami sobie nie radził. Także rodzice mogą zgłaszać się do nas i my chętnie pomożemy.

Dzieci ulicy mają marzenia?

Paulina Maciaszek: Mają, niestety często są to marzenia materialne. Mają także ambicje i cele górnolotne, ale zazwyczaj czują się na pozycji przegranej, wiec nie chcą podejmować wysiłku. My ich do tego zachęcamy, by spełniali swoje marzenia.