Filozof, prof. Krzysztof Mech z Instytutu Religioznawstwa UJ zauważa, że: „dowody pojawiają się w pewnym momencie dziejów europejskiego myślenia, gdy pojawia się jakieś zapotrzebowanie na dowodzenie czegoś, co być może na innej drodze przestało być osiągalne. Witalność wiary religijnej danej wspólnoty słabnie i pojawia się siła argumentacji”.
Gdy ta siła argumentacji już się pojawia (w Starym ani Nowym Testamencie nikt nie zajmuje się udowadnianiem istnienia Boga, jest ono oczywiste), a dotyczy przecież jednej z niezwykle istotnych spraw dla człowieka, niemal natychmiast pojawia się filozoficzna konieczność dyskusji z „dowodami”, potwierdzania ich, negowania, wywodzenia nowych. „Ten pociąg już odjechał” twierdzi prof. Mech, ponieważ dowody zostały już przedstawione, dyskusja wokół nich nie przestanie się toczyć...
Na tej drodze dowodzenia Boga kluczowa jest postać Anzelma z Canterbury. Znany też jako Anzelm z Aosty przedstawił on tzw. ontologiczny dowód na istnienie Boga.
Prof. Mech: „pytanie o dowód św. Anzelma jest pytaniem o to, jak z idei Boga obecnego w umyśle, dojść do tego, co można by nazwać istnieniem Boga. Anzelm twierdzi, że mamy w umyśle pojęcie Boga, jako istoty doskonałej, jako czegoś, ponad co nic większego nie można pomyśleć. Załóżmy, że taki Bóg nie istniałby w rzeczywistości, to wtedy nasza idea istoty doskonałej nie byłaby ideą istoty doskonałej, bo dałoby się pomyśleć coś jeszcze bardziej doskonałego. Poprzez zaprzeczenie tezy dochodzimy do sprzeczności z przesłanką i to można traktować jako dowód na istnienie Boga”.
To rozumowanie doczekało się silnej krytyki już w XI wieku. Gaunilon przeprowadził analogiczny „dowód” na istnienie „wyspy szczęśliwej”, na której występuje ogromna obfitość bogactw i wszelkich rozkoszy. Człowiek nie ma problemu ze zrozumieniem tej idei, wyspa taka istnieje więc w umyśle, stosując anzelmowskie rozumowanie – musiałaby więc istnieć w rzeczywistości.
Dowód ten krytykował też między innymi Kant i Tomasz z Akwinu, który swoją drogą sam przedstawił aż pięć „dowodów” na istnienie Boga.
Aż trzy wiążą się z pojęciem przyczynowości. Zdaniem Tomasza (powtarza to za Arystotelesem) musi istnieć źródło ruchu, „pierwszy poruszyciel” – to Bóg; musi też istnieć „przyczyna sprawcza” (jak na przykład przyczyną sprawczą dziecka są rodzice) – to Bóg; zdaniem Tomasza istnieje też „przyczyna celowa”, wszystko na świecie ma swój cel, jeśli tak jest – musi istnieć przyczyna celowa i jest nią Bóg.
Prof. Mech: „te trzy »drogi« Tomasza oczywiście mogą być bardzo łatwo odrzucone. Wystarczy stwierdzić, że nie istnieje nic takiego, jak przyczyna. Obserwujemy stałe następstwo faktów, ale z tego nie możemy wywnioskować, że coś takiego jak przyczyna istnieje”.
Czwartym dowodem przedstawionym przez Tomasza z Akwinu jest dowód oparty na „hierarchii bytów”. Prof. Mech: „obserwujemy w świecie byty mniej lub bardziej doskonałe, więc istnieje pewna hierarchia bytów, w takim razie istnieje jakiś najwyższa doskonałość, czyli Bóg. To dowód ufundowany na bardzo kiepskich przesłankach, bo opiera się na tym, co my jako ludzie rozpoznajemy w świecie, a nie tym, co faktycznie ma miejsce”.
Najmocniejszym z zaproponowanych przez Tomasza dowodów na istnienie Boga jest zdaniem prof. Mecha „dowód oparty na konieczności i możliwości istnienia”.
Prof. Mech: „w świecie znajdujemy byty, które mogą nie istnieć, ale skoro istnieją byty niekonieczne, to musi istnieć byt konieczny, który ma przyczyny istnienia w samym sobie”.
Ten byt konieczny miałby być początkiem wszystkiego – to Bóg.
Filozofowie pytali później, co to za byt, który przyczynę istnienia ma w sobie; dlaczego zakładamy, że istniał jakiś początek, a jeśli istniał, że początkowy byt był bytem koniecznym; dlaczego zakładamy, że byt ten był jeden, a nie było ich wiele; dlaczego utożsamiamy ten byt z Bogiem i dlaczego tylko ten jeden byt nie wymaga wyjaśnienia, skoro wszystkie inne tego wyjaśnienia wymagają…
Prof. Mech: „najciekawsza w rozmowie o dowodach na istnienie Boga nie jest jednak moim zdaniem dyskusja na temat samych dowodów, a raczej odpowiedź na pytanie, dlaczego dowody nie przekonują nawet tych, którzy skłonni są uznać ich zasadność”.
Pierwszym z powodów, o których mówi prof. Mech, jest obawa, że nawet jeśli dotąd w przekonaniu osoby wierzącej nie ma mocnego argumentu obalającego jakiś konkretny dowód – zawsze może się on pojawić.
Prof. Mech: „drugi istotny element to jest przekonanie, że w dowodzie jest element przymusu, pewnej przemocy mentalnej. Tak, jakby tworzący dowód chciał powiedzieć - musisz uwierzyć. Wcale nie muszę! Mogę uznać, że dowód jest nieistotny, obojętny dla mnie przecież on nie ma żadnego wpływu na moje życie”.
„Błażej Pascal – przypomina prof. Mech – twierdził, że w sprawach Boga, jego istnienia, jego istoty umysł ludzki sobie nie poradzi. Po prostu nie ma szans. Nieskończoność jest poza zasięgiem ludzkiej racjonalności”. Czy więc jeśli francuski myśliciel miał rację, pozostaje nam tylko przyjęcie słynnego pascalowskiego zakładu? Jeśli Bóg istnieje, a ja wierzę – czeka mnie życie wieczne. Jeśli nie istnieje – nie ma życia wiecznego, niczego więc nie tracę…
Tylko że znowu mamy tutaj tę samą mentalną przemoc, co w przypadku dowodów. Odrzucenie zakładu Pascala, a więc odrzucenie wiary w Boga z logicznego punktu widzenia jest skrajną głupotą, działaniem na własną szkodę, jest tak niedorzeczne, że zakład właściwie staje się przymusem.
Być może dlatego on też nie działa. On też nie ma wpływu na wiarę lub brak wiary poszczególnych ludzi. Prof. Mech: „oczywiście, że ta decyzja dokonuje się w takich rejestrach, na takim poziomie, do którego argumentacja racjonalna zupełnie nie dociera”.
Rozum co najwyżej, już po dokonaniu tej decyzji, może posłużyć do utwierdzenia się w swoim wyborze.
Prof. Mech: „rozum jest świetnym narzędziem, żeby uzasadniać wierzącym ich wiarę, a niewierzący ich niewiarę. W tym rozum sobie świetnie radzi. Ta siła argumentacyjna, którą w sobie posiadamy, może służyć zarówno jednej, jak i drugiej opcji”.