To miał być spokojny lot z Paryża do Nowego Jorku. Po drodze wydarzyło się jednak coś, co postawiło na nogi przywódców światowych mocarstw i religii, szefów agencji wywiadowczych i wybitnych naukowców z różnych dziedzin. W czerwcu 2021 roku w Ameryce wylądował samolot Boeing 787 zarejestrowany jako lot Air France 006.

Kłopot w tym, że dokładnie taki sam samolot, z dokładnie takim samym pilotem, personelem i pasażerami wylądował na lotnisku w Nowym Jorku 10 marca 106 dni wcześniej. W „Państwie filozofów” o kopiach, sobowtórach, symulacjach i świecie, który w każdej chwili można wyłączyć. Hervé Le Tellier za powieść „Anomalia” w 2020 roku dostał francuską Nagrodę Goncourtów i zachwycił czytelników.

Czy chcę wiedzieć, kim jestem?

 „Cywilizacja wysokotechniczna może symulować tysiąc razy więcej fałszywych cywilizacji niż istnieje prawdziwych. To oznacza, że jeśli weźmiemy jakiś przypadkowy mózg, który myśli, pański lub mój, istnieje 999 szans na tysiąc, że będzie to mózg wirtualny i tylko jedna, że będzie on rzeczywisty. Inaczej mówiąc - maksyma „Myślę, więc jestem” z „Rozprawy o metodzie” Kartezjusza jest przestarzała. Powinna raczej brzmieć: myślę, więc prawie na pewno jestem programem. To Kartezjusz 2.0” - mówi naukowiec próbujący wytłumaczyć prezydentowi Stanów Zjednoczonych anomalię, do której doszło. Pani profesor, zaczniemy od Nicka Bostroma? To profesor filozofii na Oksfordzie, szef Instytutu Przyszłości Ludzkości, który zaproponował koncepcję zwaną „argumentem o symulacji”. W dużym skrócie - żyjemy w symulacji informatycznej i wszyscy jesteśmy programami komputerowymi.

Joanna Hańderek, profesorka filozofii (UJ): Niewątpliwie Hervé Le Tellier na tym właśnie się oparł. Ale z drugiej strony, to jest też książka oparta na czymś bardzo, bardzo starym. Pytaniu o sens. O to, kim jesteśmy, o naszą tożsamość. I w zasadzie moglibyśmy zacząć od pytań nie tylko kartezjańskich: co to znaczy, że jestem? czym jest moje myślenie? czy sfera kogitalna, a więc związana z moim myśleniem, z moją świadomością, daje mi gwarancję podmiotowości, bo tak chciał Kartezjusz? Czy może gwarancją mojej podmiotowości jest program, który niejako symuluje moją obecność tu i teraz?

Ale to już jest Kartezjusz 2.0.

- A może ta symulacja następuje gdzie indziej? Zresztą w tej książce to nie jest takie oczywiste. Bo jak prześledzimy fabułę dokładnie, to każdy z bohaterów/każda z bohaterek tego niefortunnego, anomalicznego lotu, miał/miała świadomość swojej tożsamości, wyjątkowości i niepowtarzalności. To nie były skopiowane egzystencje.

W pewnym momencie mówimy o jednej i o drugiej egzystencji. Bohaterowie, którzy lądowali w marcu, mają przydomek March, a w czerwcu June.

- Zaczyna się to spajać w chwili, kiedy dwóch oryginalnych bohaterów (obaj są muzykami) postanawia udawać braci bliźniaków. I budują alternatywną rzeczywistość - jak to ich rozdzielono w dzieciństwie, jak znaleźli się po latach i zaczynają razem tworzyć muzykę. I to jest świetny motyw, bo pokazuje, że mamy do czynienia z bardzo realną egzystencją, prawda? Z bardzo czymś autentycznym. Więc można pytać: to kim ja jestem? Stare filozoficzne pytanie dotyczące tożsamości. Sören Kierkegaard mówił, że jednak ja nie mogę o sobie powiedzieć „ja”, bo cały czas się zmieniam, więc co to znaczy? Pomiędzy tym marcowym, a tym czerwcowym coś się dokonało. Jeden z bohaterów nawet już umarł, żona go pochowała - po to, żeby jeszcze raz umierać, być jeszcze raz leczony (tym razem nową metodą) i żeby ta kobieta ponownie przeżywała traumę.

Jest jeszcze autor, który napisał w międzyczasie książkę „Anomalia” i popełnił samobójstwo, by pojawić się po raz kolejny na świecie już bez niego. Jest dziewięciu bohaterów, których losy śledzimy - tych z marca i tych z czerwca. Najpierw poznajemy losy bohaterów marcowych. Później w drugiej części jest cały segment poświęcony wyjaśnianiu, co się tak naprawdę wydarzyło. Koncepcje są trzy: tunele czasoprzestrzenne, wielka kopiarka, która skopiowała lot Air France 006 i koncepcja symulacji całego świata.

- A jednak to się wszystko sprowadza do tego Kierkegaardowskiego „ a jednak ja nie mogę o sobie powiedzieć ja”. Kiedy przyjrzymy się bliżej losom bohaterów - jak ci ludzie potem próbują konfrontować się z własną kopią, jak walczą, kto jest bardziej autentyczny, kto jest bardziej sobą - to pojawia się jeszcze jedna ciekawa teoria. Kierkegaard pytając o naszą świadomość, zwrócił uwagę, że opiera się ona autorefleksji. Ale nie wystarczy, że to będzie  taka moja autorefleksja, kiedy pytam, kim jestem, bo istnieje niebezpieczeństwo, że pojawi się odpowiedź schematyczna. Będę sięgać po jakieś wzorce kulturowe, których się wyuczyłam i które nakładam automatycznie wraz z pytaniem, kim jestem. Albo nawet jeżeli dokonuję autorefleksji mogę sięgać po te nieautentyczne i wyuczone wzorce. Kierkegaard mówi, że świadomość, to jest ten moment, kiedy nie tylko pytam o siebie, ale jeszcze robię autorefleksję do samego pytania. Czyli zastanawiam się, czy moje pytanie, kim jestem?, to pytanie autentyczne. Czy ja rzeczywiście chcę wiedzieć, kim ja jestem? Czy potrafię skonfrontować się z tą wiedzą, którą odkryję? I cały dramat tej książki polega na tym, że ludzie spotykający się ze swoją kopią - a marcowi i czerwcowi są autentyczni – są zmuszeni do pytania nie tylko o to, kim ja jestem, ale czy chcę się dowiedzieć, kim ja jestem.

Czy mój kac był symulowany?

Jak bardzo zmienili się przez te 106 dni? Jak my byśmy zareagowali spotykając siebie młodszych o 106 dni?

- Boże, jeszcze jedna Joanna Hańderek! To było dla mnie straszne. Z sobą muszę sobie poradzić, nie?

To jest lustro, w którym przeglądamy się wszyscy nawzajem. Wierząc, będąc przekonanym, że to ja jestem prawdziwy, a jest nas dwóch.

- W książce jest jeszcze chiński samolot, o którym tylko się dowiadujemy tak mimochodem, że najprawdopodobniej ludzie albo zostali tam poddani eksperymentom, albo zostali eksterminowani.

 (…).

I znów cytat: „Nie zgadzam się na bycie programem. Czy fakt, że nie lubię kawy jest wpisany w mój program? Czy mój wczorajszy kac, kiedy zmieniłam się w gąbkę nasączoną tequilą, czy on też był symulowany? Jeśli program pożąda, kocha i cierpi, jakie są algorytmy miłości, cierpienia i pożądania? Gdy zostałam tak zaprogramowana, że wpadłam w złość, odkrywając, iż jestem programem. Czy mimo wszystko mam wolną wolę? Czy wszystko jest przewidziane, zaprogramowane, nieuniknione? Jaka dawka chaosu została zawarta w tej symulacji? Czy chaos w ogóle istnieje? Czy nie ma żadnego sposobu, żeby udowodnić - w rzeczy samej - że nie tkwimy w żadnej symulacji?” Jesteśmy w stanie udowodnić, że nie jesteśmy w symulacji?

- Ale znowu udowodnić?!

Bo to trochę wygląda jak udowodnienie, że Bóg istnieje albo Go nie ma.

- Z Bogiem, wydaje mi się, jest inna historia, też wyrażająca nasze potrzeby. Tutaj zderzamy się z potrzebą sensu. Człowiek to jest zwierzę chore na sens. A proszę zwrócić uwagę, bo to jest jeden z ciekawszych tekstów tej książki, który dobrze pokazuje, że ta naukowczyni nie chce być przypadkiem. I to jest drugi kluczowy element książki – przypadek. Bardzo boimy się tego przypadku. A tak naprawdę, jak zauważył Odo Marquard (to taki XX-wieczny ciekawy filozof), człowiek jest jednym wielkim przypadkiem. Rodzi się przypadkowo w takim, a nie innym miejscu na ziemi, w takim, a nie innym czasie. Zdarza mu się cały szereg różnych przypadków, bo przypadkowo trafia na przykład na takich, a nie innych przyjaciół. Ma takich, a nie innych rodziców. Potem przez przypadek kiedyś tam umiera. Nie radzimy sobie z przypadkiem, dlatego szukamy systemu, który by nam wytłumaczył, dlaczego urodziłam się teraz, dlaczego w tej rodzinie. Uwielbiamy wskazywać na to, że my panujemy nad przypadkowością, ponieważ projektujemy nasze życie. A Odo Marquard konsekwentnie pokazywał, że nie, nad niczym nie panujemy. To są tylko nasze narracje, nasze potrzeby, które ubraliśmy w teorie naukowe, metafizyczne.

Jesteśmy jednym wielkim przypadkiem. Nie znosimy tego. Dlaczego? Bo jak sobie uświadomimy, że jesteśmy przypadkiem, to wtedy zaczynamy zupełnie inaczej myśleć o świecie. Przypadkowo rodzimy pod jakąś szerokością geograficzną. To nam daje coś, co nazywamy przynależnością kulturową, etniczną, religijną. Zaczynamy funkcjonować w jakimś konkretnym języku, poznajemy konkretne symbole. Uczymy się, że to jest piękne, dobre, prawdziwe, szlachetne, jedyne. Ale przecież równie dobrze mogłabym się urodzić gdzie indziej, więc mówiłabym w innym języku, w inne systemy wartości bym wierzyła, czy przyjmowałabym inne zasady postępowania. To jest bardzo arbitralne. Uczymy się logiki rzeczywistości. Po co? Bo to nam sprzyja, bo w pewnym momencie może się to okazać ważne dla całej kultury. Bo gdyby każdy uważał, że przez przypadek jest tu i teraz, to nikt by nie umierał za swoją ojczyznę. Stwierdziłby: dobra, to dzisiaj jestem Polakiem, jutro będę kimś innym, co za problem, to jest przypadek.

To ja, czerwcowa, jestem właściwa

Ale to nie dowodzi tego, że nie jesteśmy programem albo symulacją.

- Nie, to nie ma nic z tym wspólnego. Nałóżmy na tę kwestię pytanie metafizyczne - czy ja jestem symulacją, czy nie jestem symulacją, to się odezwie nasza paranoja związana z wypieraniem przypadku. Dlatego boimy się przyznać, że jesteśmy na przykład symulacją czy programem, bo wtedy by oznaczało, że nad niczym nie panujemy. Że jest jakaś siła, która za nas oblicza, jak ma być. Przyjmujemy więc pewną wizję rzeczywistości, ponieważ ona nam w jakimś sensie sprzyja, pozwala budować więzi (narodowe, etniczne, religijne), scala wspólnoty, daje nam wiarę, że istnieje jakiś X, który jest słuszny, właściwy i który ma być dla nas wartością; jesteśmy w stanie skonsolidować się wokół czegoś. Natomiast jeżeli anomalia jest faktem, jeżeli jesteśmy tylko programem, to ups, mamy problem. Bo równie dobrze między marcem a czerwcem będę już kimś zupełnie innym, będę w zupełnie innym punkcie życiowym. Może się okazać, że wysiadam z samolotu, wydaje mi się, że jestem sobą, ale jakaś Joanna Hańderek już tyle narozrabiała i zrobiła, że teraz ja muszę się dostosować do Joanny Hańderek, ale przecież to ja jestem Joanna Hańderek.

Dlaczego przystosować się?

- No bo ona była pierwsza w tym marcu. Chociaż to ja, czerwcowa, jestem właściwa.

Czyli te 106 dni ma olbrzymie znaczenie?

- No przynajmniej dla tych marcowych. Z perspektywy tych czerwcowych oczywiście to oni są właściwi.

W książce opisany jest program telewizyjny, w którym pojawia się filozof, nazwijmy go Philomedes. I on tłumaczy, o co być może chodzi: „Pozwoli pani, że przypomnę pewne zdanie Nietzschego – „Prawdy są złudzeniami, o których zapomniano, że nimi są. Obecnie cała planeta została skonfrontowana z nową prawdą, która stawia pod znakiem zapytania wszystkie nasze złudzenia. Bez wątpienia otrzymaliśmy znak. Niestety, myślenie zabiera czas. Na ironię zakrawa fakt, że bycie wirtualnym nakłada na nas chyba jeszcze więcej obowiązków wobec bliźnich i planety”.

- Inny francuski filozof, Jean Baudrillard, zwrócił uwagę na to, że być może prawda i rzeczywistość są jedną wielką symulacją. A co, jeżeli rzeczywistość jest takim dokładnym odwzorowaniem właściwej rzeczywistości? No teraz, jeżeli sobie wyobrazimy, że mamy mapę, która jest wielkości jakiegoś miasta albo danej planety - to co jest oryginałem?

(…).

Ani słowa nie powiedzieliśmy o płatnym mordercy, bo i taki pojawia się w powieści - Blake likwiduje sam siebie, a właściwie drugiego siebie.

- Druga szansa?

Tylko dla kogo?

- Ale to jest zbrodnia doskonała - zabić samego siebie. Tu już żaden sąd go nie złapie.

Gdyby złapał, to byłby rzeczywiście spory problem. Chociaż w pewnym momencie wiadomość o tej anomalii wychodzi i krążyć. Uruchamiają się religijni fanatycy. Zresztą ciekawe jest spotkanie tych głów kościołów, które również próbują anomalie wyjaśnić.

- No bo to aż się prosi o metafizyczne tło. Tu znowu wychodzi ta nasza okropna potrzeba sensu. Jak już z niczym sobie nie radzimy, to wtedy sięgamy do religijnych wykładni; tam nie musimy mieć żadnych dowodów. Wystarczy, że uwierzymy, a wiadomo, że człowiek potrafi wierzyć w niejedną treść. Zresztą to jest też socjotechnika, bo kiedy wzmacniają się religijne systemy, kiedy religia zaczyna rządzić, to właśnie wtedy, gdy człowiek czuje się niepewnie. Ta anomalia, nie musi być właśnie fizyczna, wystarczy kulturowa i już będziemy potrzebowali wsparcia, które niekoniecznie ma racjonalne korzenie.

(…).

Na koniec pocieszenie. Krótka rada od Maksa Tegmarka, kosmologa i profesor fizyki, który niespecjalnie zgadza się z Bostromem. Radzi nam, żebyśmy żyli ciekawym życiem i robili ciekawe rzeczy; tak by istota prowadząca symulację nie znudziła się i nas nie wyłączyła. I to jest chyba dobra rada.

- Czasami trzeba posiedzieć w beczce.