Ksiądz Mariusz Rosik udowadnia, że prawdy katolickie i dogmaty wiary mają rzeczywiste podstawy biblijne, a nie wynikają wyłącznie z Tradycji Kościoła. Przedstawiając biblijne korzenie katolicyzmu, sięga po propagowaną przez Benedykta XVI kanoniczną metodę interpretacji Pisma Świętego, polegającą na czytaniu pojedynczych tekstów w świetle całej Biblii. Każdą ze stawianych tez wspiera argumentami z tekstów zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu.
Od czasów reformacji, zapoczątkowanej jeszcze przed przełomowym wystąpieniem Marcina Lutra w 1517 roku, niektórzy chrześcijanie zdecydowali się odrzucić (choć jest to niemożliwe, jeśli ktoś chce zachować chrześcijańską tożsamość) nurt Tradycji. Postanowili oprzeć się (zatrzymać się) na samej Biblii. Z czasem doszli do wniosku, że Kościół katolicki w swoim nauczaniu przekracza granice objawienia biblijnego, dodając do niego prawdy wynikające z Tradycji, o których Pismo Święte nie wspomina. Czy tak jest rzeczywiście? Sprawdźmy – mówi biblista.
Chrześcijanie pierwszych dziesięcioleci po zmartwychwstaniu Chrystusa nie posiadali Nowego Testamentu, głosząc Dobrą Nowinę, opierali się – jak już wskazano – na Biblii Hebrajskiej w Palestynie, na Septuagincie poza Palestyną – i na rodzącej się tradycji. Kiedy Paweł pisał do biskupa Efezu, Tymoteusza: „Wszelkie Pismo od Boga natchnione jest i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości – aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu” (2 Tm 3,16–17), pod frazą „wszelkie Pismo” rozumiał Biblię Hebrajską (najprawdopodobniej w jej wydaniu greckim, czyli Septuagintę).
Mogę odetchnąć z ulgą. Dlaczego? Bo mam szczęście, że jako katolik nie jestem skazany na samego siebie w interpretacji Pisma Świętego.