Jaki wpływ na cały region bliskowschodni i tamtejszy układ sił będzie miał upadek reżimu Baszara al-Asada? Swoje interesy realizują tam Izrael, Turcja, Kurdowie i Stany Zjednoczone.
Trudno w tym momencie odpowiedzieć na to pytanie. Z perspektywy zachodnich mediów upadek Baszara al-Asada jest pokazany jako takie wielkie zwycięstwo, ale tak naprawdę nie wiemy, co się stanie z Syrią. Nie wiemy, jak rebelianci, którzy przejęli władzę, będą rządzić, z kim się dogadają. Już teraz mówi się o tym, że mogą dogadać się z Rosją, która zostawi tam bazy. Nie wiemy, czy się uda.
Mamy wizytę sekretarza stanu Blinkena w Turcji. Będą też spotkania z państwami bliskowschodnimi właśnie w sprawie Syrii, notabene bez nowego rządu w Syrii. Tutaj też Amerykanie chcą mieć rękę na pulsie.
Turcja oczywiście ma swoje interesy, jest teraz wielkim wygranym, ale zobaczymy, czy uda jej się dogadać z rebeliantami na dłuższą metę, bo to nie jest Narodowa Armia Syryjska, są to rebelianci, którzy współpracowali z Turcją. Od Turcji nie są zależni. Jest bardzo dużo pytań.
Pytanie co z Kurdami? Widzimy, że Turcja zajmuje co prawda kolejne rejony obok tych, które kontrolowała, ale raczej bym obstawiała, że nie pójdzie w stronę całkowitego wypierania Kurdów z Syrii. Byłby to dla niej bardzo duży koszt wizerunkowy. Ona takiego nie chce ponieść, tym bardziej, że Kurdowie, którzy są w Syrii, szczególnie ci w Rożawie, mają bardzo dobry PR, a Turcja nie będzie chciała się pokazywać jako państwo, które atakuje kraj wyniszczony wojną. Raczej trochę ich przesunie od własnej granicy i będzie próbowała się za pośrednictwem Amerykanów tak dogadać, żeby uspokoić swoje interesy bezpieczeństwa. O tym już wspominał Erdogan.
Zapowiedział też, że nie pozwoli odbudować się Państwu Islamskiemu, bo Turcji też to nie jest na rękę. Na razie mamy bardzo wielu aktorów, mamy bardzo dużo zmian w bardzo krótkim czasie. Mamy też bardzo dużo informacji, których nie jesteśmy w stanie zweryfikować, i nie wiemy, jakie w tym momencie mają znaczenie.
Po pierwsze jest jeszcze za wcześnie, żeby dawać długoterminowe prognozy. Po drugie na pewno ma to duże znaczenie, bo to jest kwestia stabilności na Bliskim Wschodzie. A sami wiemy od wielu tygodni, żeby nie powiedzieć miesięcy, jak bardzo niestabilny jest to rejon.
Nie możemy przewidywać, ale możemy powiedzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że demokracji to w Syrii nie będzie?
Nie, demokracji w Syrii nie będzie. Nie liczyłabym tu na demokrację. Oczywiście HTS próbuje pokazać, że po pierwsze nie są radykałami, nie są byłymi członkami Al-Kaidy.
Z drugiej strony teraz przywódca pokazuje się w stroju cywilnym, ale raczej nie wyobrażamy sobie tego jako demokracji.
I tu takie zastrzeżenie. Nie życzmy Bliskiemu Wschodowi demokracji, którą sobie wyobrażamy. Może życzmy długoterminowo poprzez budowanie społeczeństwa obywatelskiego, ale nie oczekujmy tego, że tam się wszystko zmieni tak, jak sobie wyobrażamy. Bardzo często było tak, że po upadku reżimu okazywało się, że jest tak bardzo niebezpiecznie, że ludzie zaczynali za reżimem tęsknić. I to jest największe zagrożenie i wyzwanie.
To widać teraz w Libii po upadku Kaddafiego. Przecież ludzie się cieszyli, liczyli na to, że będzie zupełnie inaczej. A po ponad 10 latach niestabilności, braku pieniędzy trochę tęsknią za Kaddafim, bo wtedy przynajmniej było bezpiecznie i stabilnie mimo tego, że była to dyktatura, że było niebezpiecznie, można było trafić do więzienia.
Pytanie, w którą stronę pójdzie Syria? Czy będzie to próba połączenia wielu interesów i mimo wszystko mniejszości religijne i etniczne będą mogły żyć w miarę spokojnie? Oni teraz tego nie wiedzą, o tym się nie mówi. Ale np. chrześcijanie z Syrii obawiają się tego, co będzie dalej. Czy nastąpi radykalizowanie się na kształt Państwa Islamskiego i będą musieli uciekać, ich życie będzie zagrożone, czy jednak będzie tak, że próba uzyskania uznania międzynarodowego sprawi, że ich prawa będą respektowane.
Nie wiemy, co będzie z prawami kobiet. Mamy sprzeczne informacje. Z jednej strony mamy zdjęcia, na których Syryjki wychodzą po europejsku ubrane na ulice, nie boją się. A z drugiej strony mamy informacje, że ministrem sprawiedliwości ma zostać człowiek, który już zapowiedział, że kobiety nie będą mogły piastować urzędu sędziego i że wszystkie kobiety sędziny będą musiały oddać swoje sprawy mężczyznom. Nie wiemy, czy zostanie, na ile to jest prawda.
Nie wiemy, z którą stronę to pójdzie. Raczej nie będzie to demokracja, ale bardzo wielu rzeczy nie wiemy. W mediach społecznościowych jest mnóstwo sprzecznych informacji, których nie jesteśmy w stanie zweryfikować. Nie wiemy, jak się to potoczy. Po prostu trzeba podejść do tego z dużym dystansem i nie przyczyniać do dezinformacji i powielania nieprawdy.
EPA/HASAN BELAL Dostawca: PAP/EPA.
Jakie interesy gospodarcze, a w zasadzie w odbudowie Syrii, widzi Turcja?
Mówi się o tym, że prezydent Erdogan zwrócił się do UE o to, żeby Unia Europejska przeznaczyła fundusze na odbudowę Syrii, co jest bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że Ursula von der Leyen ma przylecieć do Turcji w przyszłym tygodniu.
Co prawda nie potwierdziła w żaden sposób, że taka prośba miała miejsce, tylko powiedziała, że będzie rozmawiać o integralności Syrii i prawach mniejszości narodowych. Ale z drugiej strony Unia Europejska już teraz przysyła środki na różnego rodzaju uchodźców, m.in. w Turcji. To jest kontrowersyjne, ale to jest na zupełnie inną rozmowę.
Dotuje też ośrodki deportacyjne w samej Turcji, które działają już od lat. Więc bardzo możliwe, że faktycznie, jeżeli będzie chciała rozwiązać też swoje problemy emigracyjne, to odpowiedzią będzie odbudowa w Syrii. Syryjczycy chcą wracać, tylko pytanie, czy będą mieli do czego wracać?
W tym momencie mówimy o kraju po ponad dziesięciu latach wojny domowej. Nie bardzo jest do czego wracać. Oczywiście możemy sobie wyobrazić to, że Turcja nie będzie chciała europejskich firm, które odbudują Syrię, tylko będzie chciała wykorzystać sytuację i za pieniądze unijne zaangażować w to swoje firmy.
Tutaj mamy różnego rodzaju interesy gospodarcze - długoterminowe, ale będące pewnym pomysłem dla samej Turcji. Dla niej stabilność Syrii jest ważna, bo to jest kwestia jej bezpieczeństwa.
W Turcji są bardzo silne nastroje anty-uchodźcze, anty-syryjskie. Turcy oczekują, że Syryjczycy wrócą do Syrii. Mówimy tutaj o ponad trzech milionach uchodźców z Syrii.
Już teraz w mediach społecznościowych czołowych tureckich dziennikarzy są pokazywane filmiki o kolejkach na granicy turecko-syryjskiej, jak to Syryjczycy wracają do Syrii. Trzeba też ostrożnie do tego podejść, dlatego, że faktycznie te kolejki są. Tylko pytanie, czy oni wracają na chwilę, zobaczyć się z rodziną po latach, czy chcą wrócić na stałe. I czy jak tam wrócą i zobaczą, jak to wygląda, to będą mieli szansę zostać na stałe? No i drugie pytanie, czy Turcja ewentualnie pozwoli im wrócić do Turcji?
Już słyszeliśmy zapowiedzi, że teraz Izrael musi się mieć na baczności. A z drugiej strony sam Izrael atakuje cele wojskowe.
Tak, atakuje cele wojskowe i mówi się o tym, że nie dość, że utwierdził swoją okupację Wzgórz Golan, to jeszcze przesuwa się dalej i będzie w ten sposób próbował sprawić, że będzie moc prawną miało to, co już miało miejsce. To jest o tyle niebezpieczne, że jeżeli zgodzimy się na takie posunięcie ze strony państwa, które uważa się za państwo zachodnie, za sojusznika zachodu, to jakie będziemy mieli prawo do mówienia jakiemukolwiek innemu państwu na świecie, że nie może przesuwać granic siłą? Będzie to kolejny przykład tego, a takich przykładów już się bardzo dużo pojawia, że Zachód jest hipokrytą.
Z drugiej strony sam al-Dżaulani, przywódca HTS-u, zapowiedział, że nie będzie się angażować w wojnę z Izraelem, ponieważ się skupi na odbudowie kraju. Wydaje się, że w tym momencie to jest główny cel rebeliantów, choć pojawia się bardzo dużo informacji, których nie jesteśmy w stanie potwierdzić, na przykład o tym, że Izrael się wymieniał jakimiś informacjami wywiadowczymi. Trudno jest ułożyć tę układankę w spójną całość, ale raczej HTS skoncentruje się na umacnianiu władzy, ewentualnie podporządkowaniu sobie całej Syrii. Mamy Kurdów z jednej strony, mamy Syryjską Armię Narodową wspieraną przez Turcję na północy, mamy duży region kontrolowany już przez HTS, ale to nie jest tak, że oni już mają wszystko.
Mamy teraz informacje o Druzach, którzy stwierdzili, że mieli dużą autonomię, nie chcą być podporządkowani rebeliantom, dlatego ewentualnie mogą się zwrócić w stronę Izraela. To będzie trudne, bo nie mają granicy w tym momencie z Izraelem, żeby zostać jakkolwiek wkomponowani w państwo Izrael. Mamy kolejne autonomie, mamy bazy rosyjskie, mamy Amerykanów w tej części kurdyjskiej. Wydaje się, że teraz głównym problemem będzie po pierwsze ustabilizowanie władzy, po drugie uznanie międzynarodowe. Tutaj atakowanie Izraela w żaden sposób im nie pomoże.
Trzeba się przyglądać temu, co będzie robić Izrael, bo musimy pamiętać o tym, że każde jego posunięcie, na które się zgodzimy jako Zachód, będzie później wykorzystane na całym globalnym Południu przeciwko Zachodowi. Zachód płacze za ofiarami cywilnymi, za kobietami i dziećmi na Ukrainie, ale nie płacze w strefie Gazy i trochę trudno z tym dyskutować. Musimy pamiętać, jakie jest wyobrażenie o Rosji i w jaki sposób traktowana jest Rosja na globalnym Południu. Mówimy o dużej liczbie państw, których nie możemy całkowicie zlekceważyć, a trochę tak robimy jako Zachód.
Poprosiłbym jeszcze o spojrzenie z perspektywy europejskiej na to wszystko, co dzieje się w Syrii. Jakie interesy może mieć Europa dziś na Bliskim Wschodzie, w szczególności w Syrii? Europejską rywalizację o ten region przypomina opublikowana właśnie książka Jamesa Barra „Linia na piasku”. To jest także pytanie o to, w jakim sensie u podstaw tych dzisiejszych konfliktów leżą państwa europejskie, które na początku XX wieku ten Bliski Wschód kształtowały.
Trochę leżą. Ta książka pokazuje, jak głównie Wielka Brytania i Francja, które rozgrywały między sobą konflikty na Bliskim Wschodzie, podzieliły się regionami na Bliskim Wschodzie, a potem rozgrywały między sobą konflikty, żeby zyskać jak najwięcej. Te konflikty regionalne, konflikty religijne, bardzo często były podburzane przez te dwa państwa. To nam do dzisiaj zostało, bo Bliski Wschód jest miejscem zapalnym, gdzie bardzo łatwo wywołać konflikt na tle etnicznym czy religijnym.
Głównym interesem Europy czy szeroko pojętego Zachodu w tym momencie byłoby ustabilizowanie sytuacji na Bliskim Wschodzie. Nam kolejny punkt zapalny nie jest potrzebny tym bardziej, że sami mamy bardzo dużo problemów w samej Europie.
To też będzie kwestia rozwiązania na przyszłość. To nie jest tak, że Syryjczycy nie chcą wracać do Syrii. To jest tak, że oni chcą wrócić do Syrii, tylko muszą mieć do czego wrócić.
Zadbanie o to będzie pewnym rozwiązaniem naszych problemów.
Bardzo często Zachód, kiedy pomaga, robi to trochę z perspektywy wielkiego brata. Wymyśla swoją drogę na pomoc i w ten sposób próbuje ją wtłoczyć. Tak naprawdę antagonizuje te społeczności, bo one czują się jak taki sojusznik gorszej kategorii.
Wszystko trzeba zrobić z dużym wyczuciem tego, w jaki sposób pomagać, wykorzystać naszą siłę do tego, żeby spróbować ustabilizować region i żeby być graczem.
Możemy przyjść z pomocą humanitarną, ale trzeba dowiedzieć się, w jaki sposób to robić, jak to robić na miejscu, a nie po prostu wysyłać kontenery. Trzeba się zaangażować, ale trzeba to robić mądrze.