Zapis rozmowy Jacka Bańki z posłanką Lewicy Razem, Darią Gosek-Popiołek.

Lewica poprze tak zwaną ustawę węglową w zaproponowanym kształcie 1500 złotych maksymalnie za tonę węgla dla samorządu, maksymalnie 2000 od samorządu do odbiorcy?

- My będziemy uważnie czytać tę ustawę. Jej ostateczny kształt nie został przedstawiony. Dziś to będzie na radzie ministrów. Wszystko zależy od ostatecznego kształtu. Są głosy samorządów, że będzie to trudne logistycznie. Są głosy, że nie da się tego tak zrobić, jak wyobraża to sobie rząd. Jest jednak wyjątkowość tej sytuacji. Obawiamy się, że wiele rodzin zmarznie w zimie. Czekamy na te rozwiązania. To kolejny raz kiedy rząd próbuje ustalić limit cen na węgiel. Miał być węgiel za 1000 złotych, ale od razu było jasne, że to nie wyjdzie. Jest więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. Będziemy rozmawiać.

Już ponad 1000 samorządów wyraziło aprobatę. Mówił o tym wczoraj rząd. To prawie połowa gmin w Polsce. Najważniejsze wydaje się rozszerzenie katalogu związanego z punktami dystrybuującymi o składy węgla.

- Zmiany po konsultacjach z samorządami nieco ułatwiają sprawę. Żaden samorząd nie sprzeda jednak węgla, którego nie ma. Kluczowe jest zaopatrzenie tych punktów. Czy gminy będą mogły się w to włączyć? Powietrza nikt nie sprzeda.

Dystrybucja węgla to jedno, zamrożenie cen energii elektrycznej to drugie. Co z podmiotami wrażliwymi, które nie będą mogły zrekompensować sobie strat? To pytanie o szkoły, szpitale...

- Nie tylko. To też pytanie o kolej, firmy transportowe. To infrastruktura krytyczna i bardzo wrażliwa. To działanie rządu musi być zdecydowane. Trzeba szukać oszczędności. Mamy tendencję do przegrzewania instytucji, ale nie można iść w drugą stronę teraz. Dzieci nie mogą siedzieć w kurtkach. Mam nadzieję, że rząd wyjmie sektor energetyczny z rozumowania czysto biznesowego. Spółki energetyczne są zbyt ważne, żeby działać tylko na zasadzie giełdy.

Szpitale nie będą mogły odrobić straty. Może dodatkowe wyrównanie dla takich podmiotów?

- Nie widzę innego rozwiązania teraz. Szpitale potrzebują energii. Wiele szkół ma problem z tym, co będzie za miesiąc, dwa. Zwiększone dotacje, subwencje, rodzaj tarczy. Powinno coś być. Gdy był Covid-19 i trzeba było wesprzeć firmy, wielkie środki poszły. Mamy ścieżkę wyznaczoną. Trzeba nią iść. Niemcy też budują tarcze na kryzys energetyczny. Podobnie we Francji, Hiszpanii. Nie możemy się wyłamywać.

Na jakich zasadach powinno być wsparcie transportu publicznego? Im więcej osób korzysta z transportu publicznego, tym wskaźnik inflacyjny jest mniejszy.

- Dowiódł tego przykład Niemiec. Są badania, które analizowały ich program wakacyjny. Za 9 euro można było kupić bilet na kolej i komunikację zbiorową w Niemczech. Wsparcie dla transportu zbiorowego powinno być po pierwsze na poziomie konsumentów, którzy kupują bilety. Są różne przykłady. W Niemczech jest zamrożenie cen. W Hiszpanii były wielkie zniżki, czasem nawet bilet był za darmo. Oczywiście trzeba to tym podmiotom zrekompensować. Po drugie wsparcie pod kątem wysokości opłat dla przewoźników. Musi to być zrekompensowane. Nie możemy pozwolić, żeby kolej i transport publiczny stanął. To by było wykluczenie wielu ludzi. Trzeba temu zapobiec.

Projekt AGD+ to pomysł Lewicy na bon na 2000 złotych, żeby wymienić sprzęt AGD na energooszczędny. Ile by to kosztowało?

- To kilka miliardów. To działanie interwencyjne. Trzeba jak najbardziej zmniejszyć wykorzystanie energii w domach. W Polsce działa wciąż wiele starych pralek, lodówek. One są energochłonne. Nie da się racjonalnie oszczędzać, jak mamy lodówkę z lat 90.

Mówimy, że 30 lat i nadal działa...
- Tak, ale za jaką cenę…

W Sejmie jest konsultowany projekt Lewicy Razem o 35-godzinnym tygodniu pracy. Co na to centrale związkowe, rzecznik małych i średnich przedsiębiorców? Jest krytyka, że to wpłynie negatywnie na bezpieczeństwo pracy i sprawi, że rentowność firm będzie mniejsza.

- Część centrali związkowych już się odniosła. OPZZ popiera nasze rozwiązania. Podobnie Konfederacja Pracy. Widzimy też jednak w krajach Europy Zachodniej, że miejsca, gdzie jest ograniczenie ilości przepracowanych godzin, nie wykazują tego, o czym mówią krytycy. Pracownik pracujący krócej rzadziej chodzi na L4, jest bardziej produktywny. To zwiększa konkurencyjność firm. Nasza propozycja jest powolna. Nie z dnia na dzień firmy będą musiały zmienić swoje działanie. To jest rozciągnięte na kilka lat.

Jak odbiera pani oświadczenie dyrektora Teatru Groteska, który odpowiadając na zarzuty o nękanie pracowników, mówi, że nie przekraczał granic. Dodaje, że średnia 14 lat pracy w Grotesce mówi sama za siebie. Pani rozmawiała z pracownikami Teatru.

- Tak. Sprawa Teatru Groteska i pracowników jest papierkiem lakmusowym kultury w Polsce i Krakowie. Metody są przestarzałe, nie są oparte na szacunku dla pracownika. Mówią to ludzie. Sytuacja w Grotesce, to co opisała w swoim artykule pani Pitoń, pokazuje, że metody pracy były takie, jakich nie powinno być. Jest wątek stosowania umów o dzieło. W wypowiedziach związkowców słyszymy, że ktoś przez kilkanaście lat miał umowę o dzieło od września do czerwca. W lipcu i sierpniu nie wiedział, co będzie się z nim działo. To też trzeba wyjaśnić. Oświadczenie przyjmuję z rezerwą. Zawiodłam się na mieście. Myślałam, że szybciej będą kontrole i wsparcie pana prezydenta.

Dyrektor mówi, że jest lista, którą podpisało 80% załogi. Lista poparcia dyrektora.

- To oznacza, że 20% załogi ma znosić mobbing? Osoba, która mobbinguje, często wybiera sobie kilka osób. Listy poparcia nie są istotne, bo być może ofiary boją się o tym powiedzieć.

Jeszcze za wcześnie na mówienie o mobbingu chyba...

- Mówię ogólnie o mechanizmie. Nie zawsze mobbingowany jest cały zespół.