Zapis rozmowy Jacka Bańki z posłanką Lewicy z partii Razem, Darią Gosek-Popiołek.

 

Pani nie ciągnie do Nowej Lewicy utworzonej przez SLD i Wiosnę?

- Nie. Kibicuję temu projektowi, moim koleżankom i kolegom. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie dalej tak dobra, jak do tej pory.

 

Nie jest trochę tak, że ogon macha psem? 6 posłów Razem w 49-osobowym klubie.

- Tak, ale to 6 posłów, którzy mają dwie przedstawicielki w prezydium klubu. Mamy szefową w jednej z najważniejszych komisji ds. rodziny i polityki społecznej. Liczba posłów Razem nie jest imponująca, ale my dobrze pracujemy. Potrafimy negocjować i przekonywać do naszych pomysłów kolegów i koleżanki z klubu.

 

Jest tak, że Razem póki co nie przystępuje do Nowej Lewicy, czy sprawa jest przesądzona?

- Kilka tygodni temu był kongres. Przyjęliśmy ustawę kierunkową, która mówiła o współpracy, wspólnych celach, ale wykluczyła połączenie się z Wiosną i SLD. Na Lewicy są różne siły, czasem mamy inne spojrzenie na pewne sprawy, ale potrafimy rozmawiać. To robi Razem. Będziemy konsekwentni.

 

Razem ma na Lewicy też najbardziej charyzmatycznego lidera. Adrian Zandberg będzie kandydatem Lewicy na prezydenta?

- Znowu muszę powiedzieć, że nie ujawniamy tych nazwisk. Rozmowy się toczą. Wiemy, że te wybory są jednymi z najtrudniejszych i najważniejszych. Wciąż ustalamy taktykę.

 

Rozumiem, że naturalnym kandydatem byłby Adrian Zandberg, ale może od zbyt dużo stracić jak na młodego i dobrze zapowiadającego się polityka?

- To prawda. To młody i świetnie zapowiadający się polityk. Andrzej Duda nie był chyba dużo starszy jak startował. Adrian jest lepszym mówcą niż prezydent. Decyzję ujawnimy na przełomie roku.

 

Jakieś grono kandydatów może pani wskazać?

- Nie mogę powiedzieć. Media spekulują, są nazwiska kobiece i męskie. Ta osoba musi zrobić świetną kampanię i wprowadzić lewicową perspektywę do debaty.

 

W pani ocenie w logikę wyborów prezydenckich wpisują się efekty szczytu w Brukseli, na którym – jak mówi prawica – dostaliśmy rabat klimatyczny?

- Tak. Wywalczenie tego i ogłoszenie, że wygraliśmy, bo nie podpisaliśmy ważnej rewolucji to element gry politycznej, zjednania sobie mieszkańców Śląska. Jednak „wygraliśmy” mówi rząd w państwie, w którym wydobycie jest ograniczane. Ten rząd sprowadza więcej węgla z Rosji. To paradoks. Ogłaszamy wygraną rosyjskiego węgla. Jego będzie więcej.

 

Powinien rząd wrócić do negocjacji w 2020 roku? Nic nie jest skończone.

- Część negocjacji została przesunięta na 2020 rok. Jesteśmy w sytuacji, w której naukowcy alarmują, że czasu nie mamy. Popatrzmy na emisje. W tym roku będą wyższe, w kolejnych latach także. Państwa, które emitują najwięcej, wykazują się egoizmem. Nie chcą wiedzieć, jak ziemia będzie wyglądała za kilkadziesiąt lat. Albo ograniczymy emisję, albo nie będziemy wiedzieć, jakie będą konsekwencje.

 

Liczby mówią za siebie. Prawie 80% naszej energetyki to węgiel. Podpisane paktu o neutralności klimatycznej oznaczałoby 80% polskich elektrowni. Około 11% Polaków jest wykluczonych energetycznie. To nie jest łatwa decyzja.

- Nie zgodzę się. To nie jest łatwa decyzja, ale wiemy, że my transformacji energetycznej nie zrobimy bez środków UE i solidarności. Potrzebujemy dotacji, żeby przebudować cały system. To olbrzymie środki. Próbujemy w UE wypracować pewne mechanizmy. Polska się zamyka. Być może przy kolejnym rozdaniu pieniędzy będzie nam trudniej negocjować. Przesuwanie czegoś w czasie nie poprawia naszej sytuacji. Jestem zwolenniczką przemyślanej transformacji energetycznej z nowymi miejscami pracy, OZE. Bez funduszy z UE tego nie zrobimy. Tupiąc nogą na szczycie klimatycznym wsparcia z UE jednak nie dostaniemy.

 

Jaki powinien być docelowy miks energetyczny?

- Według naszych ustaleń klubowych, skupiamy się na rozwoju OZE – fotowoltaika, fermy wiatrowe. W to trzeba inwestować. To jedyny rozsądny kierunek. Są głosy o uzupełnienie miksu atomem.

 

Nie ma gospodarki w Europie opartej tylko o odnawialne źródła energii.

- To coś, o czym trzeba rozmawiać z ludźmi. Decyzję musimy podjąć wspólnie. Elektrownie jądrowe gdzieś trzeba budować. Czasu jest mało. Trzeba działać.

 

Jeszcze Kraków. Od wczoraj płacimy więcej za parkowanie w centrum Krakowa. Dzisiaj Zarząd Transportu Publicznego pokaże wyniki badania spalin samochodów wjeżdżających do Krakowa. Już dziś nieoficjalnie wiemy, że problemem są busy. W tych badaniach emisji spalin został przypisany numer rejestracyjny, więc wiadomo, jakie samochód jak truje. Co z busami wjeżdżającymi do Krakowa?

- Trzeba rozwijać transport zbiorowy. Co z busami? Nie wiem. Na ile jesteśmy w stanie wypracować porozumienie z właścicielami busów, czy samorząd może budować transport zbiorowy? Kraków nie jest w stanie przyjąć więcej samochodów. Kolej aglomeracyjna, połączenia autobusowe – trzeba w to inwestować.

 

Jeśli to się potwierdzi, że największym problemem są busy to co zrobić? Prywatne firmy transportowe operują tam, gdzie transportu nie zapewnił samorząd. Z drugiej strony to są często stare samochody, które nie spełniają norm.

- Nie może być tak, że za to, że samorząd nie może zorganizować transportu zbiorowego, zapłacą mieszkańcy wykluczeniem. Tego trzeba unikać. Może warto spojrzeć, jak realizowany jest program Transport Plus, czyli dofinansowanie PKS. Może da się bardziej efektywnie wydawać te pieniądze. Można unowocześnić prywatny tabor. Powietrzem oddychamy wszyscy. Z tego transportu korzystają osoby, które nie mogą jeździć transportem publicznym. Nie udawajmy, że problemu nie ma. Przez 30 lat likwidowało się transport zbiorowy. Nie da się tego szybko odbudować. Większe środki, konsekwencja, inwestowanie prywatnych przedsiębiorców w nowy tabor.

 

Odcięcie ich od centrum Krakowa?

- Na pewno muszą być dobre sieci połączeń. Czy to odcięcie od centrum Krakowa? Pytanie od jakiego. Pewnie chodzi o Aleje Trzech Wieszczów. Są newralgiczne punkty. Być może da się zatrzymać ten transport wcześniej i korzystać z tramwajów.