Jego największym i jedynym przyjacielem jest roślina, kwiat w doniczce. Nie ma znajomych, kolegów z pracy, sąsiadów prawie nie zna. To się zmienia, kiedy bardzo niechętnie, łamiąc swoje zasady, otworzy drzwi przerażonej dwunastolatce. On jest płatnym zabójcą, ona dzieckiem, które straciło rodzinę brutalnie zamordowaną przez ekipę skorumpowanego policjanta Normana Stansfielda. W „Państwie Filozofów” odwrócony porządek, w którym gdzie zły jest dobry, a dobry jest zły. Zapraszamy do świata „Leona zawodowca”, filmu Luca Bessona z 1994 roku.

Można powiedzieć, że to raczej nietypowy zawodowy zabójca, spokojny, cichy, nie rzucający się w oczy (co akurat jest dobrą cechą seryjnych zabójców, jak wiemy). Ale rzeczywiście jest nietypowy.

 - Z jednej strony wchodzi bardzo mocno w stereotypowy obraz zabójcy jako tego, który żyje poza społeczeństwem. Ale z drugiej strony ta roślina, samotność, czy nawet potem relacja z Matyldą... To wszystko jest takie nieoczywiste. Nie chcę powiedzieć, że ma wrażliwą naturę; myślę jednak, że można próbować i tak spojrzeć na tę postać.

  

Mit dzieciństwa, mit macierzyństwa

 Ograniczenie emocjonalne?

 - Niedojrzałość.

 

Leon jest analfabetą, Matylda uczy go czytania w zamian za poznanie umiejętności „czyściciela”.

 - Mamy właśnie te odwrócone role. Dziecko nie jest dzieckiem, dorosły nie jest dorosłym. Kto komu pomaga i kto kogo prowadzi? To bardzo płynnie się zmienia. Ale cały czas mnie jedna rzecz gnębi - ten film bardzo łatwo chowa się w matrycach stereotypów, a równocześnie w ogóle nie jest stereotypowy. Gnębi mnie dzieciństwo Matyldy – dziecko straciło dom i straciło rodzinę, zostało brutalnie wyrzucone poza ramy bezpieczeństwa, którego przecież dziecko potrzebuje.

 

Jej dom też nie jest specjalnie typowy. Nie jest spokojnym domem, w którym spędza się cudowne dzieciństwo z kochanymi rodzicami i rodzeństwem. W tym domu ojciec przechowuje narkotyki, czy też brudne pieniądze i najróżniejsze inne rzeczy, które do niego nie należą. Matka nie prowadzi się najlepiej, więc całe to towarzystwo nie gwarantuje dobrego wychowania.

 - Jakoś w XIX wieku wytworzył się w kulturze europejskiej – wraz z ideą macierzyństwa - mit dzieciństwa jako czegoś, co jest sielskie, anielskie, piękne. W XX wieku, ale też współcześnie, mówi się o sentymencie związanym z dzieciństwem, z przestrzenią rodzinną. Anna Golus w swojej książce „Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci” bardzo dobrze pokazuje, że praktyki wychowawcze były bardzo brutalne, że to są całe stulecia wychowywania dzieci biciem. Był cały system kar, dosyć wymyślny i okrutny.

Pierwsze ograniczenia wieku, od którego można było dziecko zatrudnić, pojawiły się dopiero w XIX wieku w Wielkiej Brytanii; wcześniej z faktu, że dzieci pracują, nikt nie robił problemu.

 

Nie muszę tłumaczyć, że mówimy o dzieciach proletariatu, a nie o dzieciach arystokracji?

- Te też nie miały lepszego żywota, bo były izolowane od swoich rodziców. Macierzyństwo przecież jest późnym wymysłem i to klasy średniej – opiekę nad dzieckiem przerzucono na matkę w chwili, kiedy nie było już stać tej klasy na opiekunkę.

Kiedy Heloiza, ukochana Abelarda, urodziła syna, dziecko oddała siostrze Abelarda. I to była normalna praktyka, przecież nikt nie mówił, że jest wyrodną matką. Heloiza, kiedy już ten syn był dorosły, spotkała się może z nim dwa razy, i tyle z jej macierzyńskich uczuć. Ojcostwo  Abelarda też było niesamowicie rozwinięte - do dorosłego syna napisał bodajże dwa, trzy wiersze. Abelard i Heloiza nie byli demonami, których należy obwozić po całym mieście i pokazywać jako koszmarnych rodziców porzucających dziecko. Więc wiek XX to silny mit cudownego dzieciństwa.

Anna Golus pokazuje, że dzieci bardzo długo były po prostu niezauważane albo traktowane przedmiotowo. Zresztą już prawo rzymskie pozwalało ojcu posiadać dziecko na zasadzie - daję życie, więc mogę je odebrać; ja decyduję, kim będziesz. XIX-wieczne sufrażystki walczyły o to, żeby matka mogła decydować o wychowaniu swojego dziecka, jego edukacji.

W XX wieku mamy rozwiniętą strukturę opieki nad dzieckiem, próbę zrozumienia psychologii rozwojowej dziecka. A Matylda jest z XIX-wiecznych realiów. Jest osobą, która musi sobie radzić w życiu, niezależnie od tego, ile ma lat.

 I radzi sobie świetnie, oszukując przez telefon dyrektorkę szkoły, udając matkę, by usprawiedliwić swoją nieobecność. Podpala papierochy, to oczywiste, to musi tak być. Rodzice Natalii Portman, która zagrała w tym filmie rolę Matyldy, bardzo pilnowali i prosili, żeby nie było zaciągania papierosem, żeby te sceny były kręcone jak najrzadziej. A właściwie najlepiej, gdyby to było zrobione raz i bez specjalnego eksponowania tego.

 - Rodzice Natalii Portman próbowali jej dziecięcość ochronić. Ci ludzie byli bardzo świadomi psychologii rozwojowej i tego, co się może stać z ich dzieckiem, w momencie, kiedy będzie miało kontakt z używkami. Potem jest jeszcze wątek seksualizacji Matyldy - ta cała erotyka, która ewidentnie ma charakter zaburzony.

 

Nie widziałem jej w 1994, kiedy oglądałem ten film po raz pierwszy.

 - Ja też nie, ale może dlatego, że film jest bardzo intensywny. I to jest jeden z tych filmów, w których inne wątki wychodzą, kiedy ogląda się je drugi, trzeci raz.To tak jak u Szekspira, prawda? Szekspir na tyle dobrze pisał swoje sztuki, że można po prostu przeczytać i skupić się na krwawej jatce. A za drugim, czy trzecim, razem wychodzi cała poezja, subtelności społeczne, etyczne czy metafizyczne. Myślę, że „Leon zawodowiec” jest kulturowym tekstem, który można odbierać na różne sposoby. Ale można go po prostu obejrzeć. Wtedy mamy zwykłą, wciągającą, kryminalną fabułę.

 

Romantyzacja przemocy

 Z fabułą kryminalną się zgodzę, nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że zwykłą.

 - Dlatego nas przyciąga, prawda? Potem mamy to drugie, trzecie...

 

„Najpierw nauczysz się używać karabinu, bo pozwala na trzymanie dystansu od klienta. Im bardziej stajesz się zawodowcem, tym bardziej się do niego zbliżasz. Nóż na przykład, to ostatnie czego się nauczysz” - mówi Leon do dwunastoletniej Matyldy. Mówiliśmy o dzieciństwie, kontynuujemy jeszcze spojrzenie na dzieci w XX wieku?

 - To się jedno z drugim wiąże, bo mamy głęboki problem związany z dobrem i złem. Czy kwestią normalizacji przemocy.

 

A tutaj dobry jest złym, a zły jest dobrym. Kiedy dzwonimy na policję, to zakładamy, że policjant będzie dobry. Bo tego nas nauczyły tysiące filmów i dwieście tysięcy kryminałów.

 - Zaraz, zaraz, a ile tych filmów, w których ten detektyw jest zły? Gdzie ten policjant zabija?

 

No tak, ale mimo wszystko ten zły glina też jest dobry trochę, a w przypadku Stansfielda  tego powiedzieć nie możemy. Zresztą jest pokazany jako obrzydliwa postać, która w sposób szczególny łyka pigułki.

- Mamy tutaj romantyzację przemocy. Bo kto jest dobry? Leon, zawodowiec, który opiekuje się Matyldą. Chce i nie chce, broni się i długo trwa zanim to zaakceptuje, ale potem to Leon jest tym dobrym. Wprowadza Matyldę w świat swojego zawodu (robienie zawodu z mordowania ludzi, ta cała struktura…). W pewnym momencie możemy potraktować Leona nie jako przestępcę, tylko w zasadzie właśnie dobrego faceta, który w końcu zlitował się nad biednym dzieckiem, opiekuje się tym dzieciakiem i daje mu fach jakiś. Chroni i równocześnie wypycha do samodzielności.

 

Ale czyści ten świat najczęściej ze ludzi złych, bo w tym filmie nie ma przypadku, że popełnia zbrodnię na kimś niewinnym. Wszyscy, których Leon wyczyści są jednak bandziorami, przestępcami, ludźmi łamiącymi prawo.

- Tak, to jest taka manga Death Note, gdzie też mamy postać bohatera-czyściciela zabijającego tylko tych, którzy coś złego zrobili. Ale im bardziej zabija tych, którzy coś złego zrobili, tym bardziej jest poszukiwany przez policjantów i potem musi zabijać właśnie ich, ponieważ inaczej nie będzie mógł dalej czyścić miasta, państwa i rzeczywistości społecznej. Więc pojawia pytanie: czy taki samotny czyściciel, który wyznacza porządek moralny, wie, co to jest porządek moralny? I czy możemy - Dostojewski dobrze to ujął - za cenę mordowania innych, zbudować dobry porządek świata? Czy na tym polega prawo, etyka, relacje społeczne, że ktoś będzie uznawał: ja wiem, kim jest zły człowiek, ja wiem, czym jest zło, w związku z tym mogę zabić tego, kto jest zły?

 

Myślę, że Leon w ogóle się nad tym nie zastanawia; nie wie chyba, odnoszę wrażenie, czym jest dobro i zło. Takich wątpliwości w tym filmie nie mamy.

- Trudno jest powiedzieć, że Leon to romantyczny buntownik, który chce zmienić świat. To raczej takie uromantycznienie wizerunku zabójcy i tutaj mamy raczej problem ze scenariuszem, z reżyserią, która właśnie robi z Leona Zawodowca kogoś, kto...

 

No dobrze, ale gdyby tego nie było, film nie byłby tak interesujący.

- No więc teraz pytanie, dlaczego to dla nas jest takie interesujące i po co w ogóle powstał ten film?

 

Żebyśmy się dobrze bawili, żebyśmy być może zastanowili się, w jaki sposób funkcjonuje człowiek samotny w Nowym Jorku w XX wieku.

- No przerażająca wizja, ale dalej, no po co to?

 

Została mu tylko roślina, którą przenosi ze sobą, kiedy zmienia miejsce.

 - Zaraz dojdziemy do tego, że skoro jest taki biedny, samotny i ma tylko tę roślinkę, to w sumie nic innego mu nie pozostało, jak czyścić świat z tych strasznych ludzi, którzy go psują.

 

A gdyby nawet, to co?

 - No właśnie.

 

To jest to uromantycznienie przemocy?

 - Tak. Takie filmy, jak „Leon zawodowiec” budują w nas przekonanie, że możemy usprawiedliwić przemoc. Tymczasem przemoc zawsze rodzi przemoc. Przemoc zawsze jest zła, bo ktoś, kto zabija, uzurpuje sobie prawo do posiadania życia drugiej osoby, istoty żyjącej. To jest zawsze złe, ponieważ wiąże się nie tylko z odebraniem komuś życia, ale z zaburzeniem całej struktury społecznej; zawsze ktoś, kto zostaje. Rodzina, przyjaciele, znajomi - te osoby cierpią, zostają z jakąś pustką, goryczą i z tym, co dla nich jest niewytłumaczalne. Tego właśnie nie da się usprawiedliwić.

  

Estetyzacja zła

Jest pani przeciwna takim filmom, które opowiadają o czarnych bohaterach, czy złych bohaterach jako o ludziach dobrych, albo przynajmniej przyzwoitych?

 - Chyba tak. Kiedy oglądałam ten film na początku, pierwszy raz, był dla mnie bardzo intrygujący, ciekawy. Miałam parę takich filmów, nas przykład „Pulp Fiction”. To też był taki film, że o jejku. Im bardziej się nad tym zastanawiam, a lata lecą, to mam wrażenie, że te filmy są puste, że tak naprawdę są o niczym. Że dają nam pustą rozrywkę, dostajemy kinowe „wow”. Stwierdzamy w końcu, że może poszukamy jakiegoś sensu albo, że może da się jakoś zrozumieć to zło. I myślimy: no przecież ten przestępca jest w sumie fajny, w końcu opiekuje się tą dziewczynką, ma roślinkę; i co właściwie robi takiego złego? Poza tym cała ta fabuła zmusza nas do empatii – najpierw odczuwać ją w stosunku do Matyldy, a potem przeniesiemy ją na Leona.

 

Co w tym złego, że w świecie filmu, w świecie wymyślonym przez człowieka, oddajemy honor ludziom złym na przykład?

 - Oddajemy im honor? Ktoś się tutaj nieźle zapędził.

 

To było złe sformułowanie.

 - Dobre, dobre. Bo złe jest to, że przyzwyczajamy się do takiego obrazka, który popycha nas w stronę usprawiedliwiania. To estetyzacja zła - zobaczcie, w zasadzie nie liczy się to, że ten człowiek morduje, tylko liczy się, że zajmuje się dzieckiem. To zaburzenie, a nie możemy zapominać, że popkultura bardzo silnie oddziałuje. Nie chcę powiedzieć, że film wyhoduje nam jakichś psychopatów…

 

Do tego zmierzam, tak, bo taka sugestia się trochę pojawiła, że po obejrzeniu tego filmu na świecie nagle zaroi się od Leonów...

 - Tyle czasu już minęło, że możemy to zweryfikować – nie zaroiło się. Ciągle jednak pozostaje we mnie jakiś niepokój: po co to wszystko? Jak wpływa na nasze współczucie - czy problematyzowanie pewnych kwestii - tak dobrze zrobiony film?

 

Sugeruje pani, że filmy, które w jakiś sposób odwracają porządek dobra i zła, emocjonalnie nas wypłaszczają?

 - To po co to jest robione?

 

Dla rozrywki. Lubimy się śmiać, jesteśmy zwierzętami, które się radują.

 - Lubią się bawić. I to jest to. Idziemy do cyrku, och, jak fajnie niedźwiedź staje na dwóch nogach. To wypłaszczony obraz, bo ludzie nie zadają sobie pytania, co się stało, że to zwierzę, które chodzi na czterech i jest groźnym, dzikim zwierzęciem, teraz słucha człowieka i staje w pozie nienaturalnej. Gdzieś umyka nam, że ono było wcześniej tresowane od małego, żeby wykonywać takie, a nie inne sztuczki; torturowane. Wypłaszczamy świat, kiedy przyzwyczajamy się do przemocy, kiedy zaczynamy traktować przemoc jako nieprzemoc. Wtedy może umknąć nam bardzo dużo rzeczy, które są właśnie przemocowe.

  

Zainfekowana rzeczywistość

  Czy filozoficznie istnieje kategoria zemsty? Czy w świecie filozofów zemsta nie istnieje?

 - Emmanuel Levinas zwrócił uwagę na to, że zemsta może być czasami bardzo figlarna. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, żeby w zemście widzieć prosty akt - ktoś zrobił mi coś złego i ja mu oddaję, mszczę się. Czyli buduję całą strukturę, pracuję nad tym, żeby tej  zemsty móc dokonać. Na przykład ćwiczę, strzelam do celu, zakradam się do domu, wchodzę i zabijam tego, kto był moim krzywdzicielem.

 

Matylda chce się nauczyć i próbuje Leona namówić, żeby nauczył ją fachu czyściciela. Tylko po to, zemścić się na tych, którzy zabili jej rodzinę. 

- Levinas mówi: zobaczmy co się dzieje, kiedy człowiek idzie taką drogą; przede wszystkim następuje infekcja rzeczywistości. Czyli zamiast próbować jakoś przeboleć stratę, budować swoją tożsamość, to ja żyję zemstą. Więc to już mnie ogranicza, już mnie zawęża do tego jednego aktu zemsty. Matylda zamiast próbować...

 

Niech pani profesor nie mówi, że do szkoły miałaby pójść.

 - Banalne, dziecko w szkole, o matko! Matylda tutaj coś traci, no choćby tą „straszną” szkołę i edukację, na rzecz uczenia się fachu czyścicielki. Ale przy okazji to jest infekcja drugo- czy trzeciorzędna, bo pojawiają się po drodze różne osoby, które jakoś tą zemstą zostaną dotknięte. Czyli mogę zranić tym nie tylko osobę, na której się mszczę, ale na przykład jej rodzinę. Krąg przemocy zaczyna się poszerzać. I, według Levinasa, w zemście to jest właśnie bardzo niebezpieczne. Że za każdym razem, kiedy się mścimy, poszerzamy krąg osób, które w jakiś sposób dalej będą doświadczały przemocy. Że to nie jest jednorazowy akt, tylko tworzy się łańcuch, który sypie się na różne strony. Pytanie: a może następna osoba będzie tak ztraumatyzowana, że też będzie chciała się dalej mścić.

 

Można byłoby wyciągnąć wniosek, że historia ludzkości to historia zemsty. Plemion na plemieniu, narodów na narodzie…

 - Oko za oko, ząb za ząb. Tyś mi zabił, ja cię zabiłem, a potem już nie pamiętamy, dlaczego nienawidzimy tej rodziny czy tego narodu, społeczności. Ponieważ czasami te zaszłości są już tak dawne, że nawet nie jesteśmy w stanie przypomnieć sobie samej zbrodni. Więc wyszukujemy nowe powody, bo jak się chce kogoś nienawidzić, to powód zawsze można znaleźć.

 

Dość łatwo Levinasowi przychodzi sformułowanie, że trzeba wybaczyć.

 - Levinas zwraca uwagę, że ten, kto może przebaczyć, to ten, który doświadczył przemocy. Matylda ma moc przebaczenia i to tylko od niej zależy. Osoba trzecia, która była świadkiem, nie może przebaczyć w imieniu osoby doświadczającej przemocy. Świadek nosi w sobie element sprawiedliwości, czyli przywoływanie pewnej równowagi. Matylda została głęboko skrzywdzona - przestępca zabił jej rodzinę, nieważne czy to był policjant, czy ktokolwiek inny. Levinasowi nie chodzi o to, żeby zostawić immoralizm; cierpienie może być bezkarne. Jest właśnie ten trzeci, który ma pamiętać - nie na zasadzie wendety (przyłączę się do zemsty Matyldy), tylko ma działać w porządku prawnometafizycznym.

U Levinasa jest jeszcze jedna instancja - Żyd, który specjalizował się w Talmudzie i który w swoich lekturach talmudycznych napisał, że Abel umierając mógł przebaczyć bratu, ale oko Abla utkwiło w Kainie wzrokiem Boga. Bo to Bóg pamięta, bo to Bóg jest tym ostatecznym świadkiem. U Levinasa mamy ten metafizyczny porządek, Bóg pamięta.

  

Przebaczenie

 A ten Bóg Levinasa wybacza czy nie wybacza?

 - Nie przebacza, nie pamięta. Nie może przebaczyć, ponieważ wtedy świat byłby immoralny; zło pozostałoby bezkarne. I to jest bardzo ładnie rozwinięte w lekturach talmudycznych. Dla Levinasa w tym ludzkim porządku jest problem: nawet jeżeli przeniesiemy tę pamięć o krzywdzie w porządek prawny, on też będzie infekcją zła. Mamy sąd, mamy ludzi, którzy przyjdą na rozprawę, będą oskarżyciele, będą adwokaci, będzie sędzia, będą świadkowie – cały czas to zło żyje w społeczeństwie. Ciągle o nim mówimy, ono infekuje. I dlatego na tej płaszczyźnie ludzkiej nie ma dobrych rozwiązań. Nawet skazanie kogoś za słuszną zbrodnię będzie też pewnego rodzaju formą przemocy, jednak. Wybaczenie osobie krzywdzącej ma dla Levinasa znamiona najwyższej etyki. Gdyby Matylda wybaczyła, wycofała się z zemsty,  zamknęłaby to zło w sobie, byłaby jedyną ofiarą. Trzymając zło w sobie nie rozszerzałaby go na cały świat. A nie przebaczając idzie drogą czyściciela.