Przez ostatnie dekady przyzwyczailiśmy się do życia bez granic. Korzystamy z dobrodziejstw strefy Schengen. Żyliśmy w okresie, w którym ryzyko konfliktu pełnoskalowego było bardzo niewielkie lub też w Europie de facto nieistniejące. I nagle wróciła do nas rzeczywistość rodem z zimnej wojny
– mówi w Radiu Kraków Łukasz Stach.
A jednym z elementów właśnie zimnej wojny były zasieki i bardzo ściśle kontrolowane granice. Tarcza Wschód, czyli zabezpieczenie polskiej granicy. „Nie tylko przed działaniami o charakterze hybrydowym, jak np. sterowanie przepływem migracją, czy wykorzystanie tego jako elementu destabilizacji przez Rosję i przez Białoruś, ale także zabezpieczeniem granic państwa pod kątem stricte militarnym” – wyjaśnia nasz gość.
Tarcza Wschód zakłada nie tylko rozpoznanie tego, co dzieje się po stronie białoruskiej czy rosyjskiej, ale też określone działania w terenie: umocnienie zapór, wykopanie rowów przeciwczołgowych, zbudowanie bunkrów czy schronów dla ludności cywilnej.
A także postawienia, co jest już bardziej kontrowersyjne, pól minowych
– dodaje Łukasz Stach.
Tu pojawia się kwestia wykorzystania terenów prywatnych. „Musimy jednak zadać sobie pytanie, co jest ważniejsze. Grunty czy bezpieczeństwo kraju” – pyta politolog. Jak podkreśla, budowanie takiej Tarczy z lukami nie ma sensu, bo było to zmarnowanie pieniędzy. „A pamiętajmy, że zabezpieczenia zostaną sfinansowane z kieszeni polskiego podatnika oraz z pieniędzy unijnych, na które my również się zrzucamy w postaci składek” – tłumaczy.