Dzisiaj na Twitterze napisał pan do maturzystów: "nie macie się czym przejmować, bo już miesiąc później dotrze do Was, że nie było czym się przejmować". Czyli co, matura nie jest ważna?
Obecny system zakłada, że niestety matura w dalszym ciągu jest biletem pierwszeństwa na studia, podczas gdy z perspektywy osoby prowadzącej seminaria dyplomowe na kierunku humanistycznym, na kulturoznawstwie, mogę powiedzieć śmiało i z całą stanowczością, przejrzawszy poziom podstawowy matury, że nie przygotowuje ona nawet w stopniu minimalnym do zrobienia czegokolwiek na studiach, ponieważ w dalszym ciągu ćwiczy archaiczne formy wypowiedzi. Notatki syntetyzujące czy odpowiedzi na pytania "tak lub nie" algorytmizujące wiedzę akademicką z historii literatury dają nam gwarancję wyłącznie taką, że wykształcimy kiepskich historyków literatury, mówiąc bardzo brutalnie.
Natomiast matura podstawowa nie daje tych umiejętności, które są krytyczne z perspektywy sprawnego funkcjonowania obywatela w państwie, to znaczy konstruowania dłuższych wypowiedzi, pisania raportów, posługiwania się sprawną polszczyzną. Cały czas jest sprawdzana wiedza historyczno-literacka. Sam bym nie był w stanie odpowiedzieć na część pytań z bardzo prostego powodu: nie byłbym w stanie zrobić tego dość precyzyjnie. Matura od samego początku, kiedy została wprowadzona w nowej formule po reformach Handkego, cały czas sprawdza zmemoryzowaną wiedzę z opracowań lektur, których nikt nie czyta, ponieważ jeżeli się czyta lektury, to się pisze maturę źle, o czym wiem, ponieważ sam dostałem z próbnej matury w takiej formule – podstawowej swoją drogą – 23%. Po czym zrobiłem doktorat z literaturoznawstwa poszedłszy na olimpiadę, bo nie było innego wyjścia.
Oceniam bardzo krytycznie matury i dlatego też wszystkim mówię, żeby się tym kompletnie nie przejmowali, ponieważ studenci sami w którymś momencie orientują się: "Boże, ale czym ja się w ogóle denerwowałem". To po pierwsze, a po drugie denerwują się również ex post na stan egzaminu maturalnego, ponieważ zdają sobie sprawę z tego, że cały ten stres i tak im finalnie nic nie dał, ponieważ nie pozyskali tych umiejętności akademickich, które Centralna Komisja Egzaminacyjna udaje, że daje.
Holandia, Szwecja, Wielka Brytania, czy Słowacja: w tych krajach nie ma matury. Powinniśmy iść tym tropem?
W moim przekonaniu tak długo, jak długo nie dajemy przynajmniej możliwości, w cudzysłowie, "odwołania się" od wyniku matury przez przystąpienie do egzaminu na studia, ta formuła jest szkodliwa. Natomiast w sytuacji, w której przystępowalibyśmy do matury wtedy, kiedy na przykład nie chcemy iść na studia, a chcemy mieć jakieś certyfikat dokumentujący ukończenie nauki, jak najbardziej można ją rozwijać.
Natomiast problem nie leży w samym egzaminie, jego statusie prawnym, w moim przekonaniu on raczej leży w tym, w jaki sposób są formułowane te zadania. Idiotyczne pytania z czytania ze zrozumieniem po prostu należy zastąpić tematem wolnym, takim, jaki był na maturze przed wszystkimi zmianami w latach 90. Temat wolny polega na tym, że ma się napisać tekst, długi tekst na 10, 15 stron, na dowolny wybrany temat, z odniesieniami oczywiście do terminologii, którą się poznaje w szkole, ale to wystarczy. Jeżeli ktoś chce napisać o anime, o grze komputerowej, o obrazie, który zobaczył, o filmie, o literaturze, o fantastyce, dajemy swobodę. Wtedy rzeczywiście będziemy sprawdzać to, co jest krytyczne z perspektywy funkcjonowania obywatela w państwie, to znaczy, czy umie pisać, czy umie mówić, czy umie wysławiać się w języku polskim i robić to sprawnie, komunikatywnie. To jest coś co powinniśmy sprawdzać na egzaminie. A jeżeli ktoś się boi, że ktoś sobie wymyśli na przykład jakiś utwór, bo przecież egzaminator nie musi znać wszystkich, to znak, że źle sprawdzamy to, w jaki sposób ludzie rozumieją utwory, bo nie mamy sprawdzać znajomości treści, tylko mamy sprawdzać, czy człowiek posługuje się sprawnie językiem.
Moim marzeniem byłaby matura z języka polskiego, ale robiona przez językoznawców, a nie przez historyków literatury, bo z perspektywy państwa, nie ma sensu kształcić pokoleń niedokształconych krytyków czy historyków literatury, ale kluczowe jest to, żebyśmy mieli obywateli, którzy na przykład rozumieją, kiedy jakiś polityk manipuluje wypowiedzią, albo rozumieją kiedy są oszukiwani za pośrednictwem języka naturalnego, którym się wszyscy posługujemy. W moim przekonaniu o wiele bardziej krytyczne byłoby odejście od modelu obowiązkowej listy lektur narzucanej przez państwo, która jest skorelowana z obecnym kształtem matury, bo, tak jak mówię, 90% pytań z matury z języka polskiego to są pytania o treść lektur, o wiedzę z lektur, która jest też totalnie bezsensowna z perspektywy literaturoznawczej. Literaturoznawcy nie odpytują się z tego, czy czytali książki i z treści książek, tylko analizują je na głębokim poziomie, a nie jesteśmy w stanie analizować czegoś, co nas w żaden sposób nie porusza i co też posługuje się językiem, który jest dla nas obcy i jeszcze wprowadza obcy kontekst kulturowy.
Myślę, że nie jest to dobre rozwiązanie, żeby likwidować coś, co funkcjonowało już w Polsce, do czego wszyscy są przyzwyczajeni, ale na pewno trzeba to radykalnie zmienić.
Jak i czego mamy uczyć w liceum tych młodych ludzi, skoro odrzucamy pewien kanon lektur, odrzucamy te rzeczy, do których przyzwyczailiśmy się przez kilkadziesiąt lat?
Sprawa jest akurat bardzo prosta, bo przedmiot nazywa się język polski a nie historia literatury i od tego trzeba zacząć. Pamiętam, jak były wprowadzane te reformy, bo ja byłem tym rocznikiem, na którym właśnie testowano po raz pierwszy czytanie ze zrozumieniem i te inne patologiczne testy, że my w liceum oburzaliśmy się, że przestano nas uczyć gramatyki języka polskiego, co dla olimpijczyków było trudne, bo na olimpiadzie z języka polskiego bardzo dużo było pytań właśnie technicznych z gramatyki języka ojczystego. Dla nas to było po prostu trudne i nauczyciele nawet nie byli w stanie nam pomóc już na tym etapie. A to były głębokie lata 2000., początek lat 2000., więc wydaje mi się, że tutaj należałoby przede wszystkim przeformułować program i zastanowić się, dlaczego jeszcze w międzywojniu, nawiasem mówiąc, były dwa przedmioty, to znaczy była historia literatury i język ojczysty.
Mamy już precedensy w historii Polski funkcjonowania tych dwóch przedmiotów i jeżeli historii Polski jesteśmy w stanie nauczać tak jak jesteśmy w stanie, czyli pogadankami, wykładami, rozmowami, tak samo możemy mówić o historii literatury tak, żeby ludzie wiedzieli, że Kochanowski istniał, natomiast absolutnie nie jest konieczne to, żeby Kochanowskiego czytali. Ważne jest to, żeby czytali w ogóle, żeby równocześnie posiedli umiejętność rozumienia komunikatów w innych mediach, czego ludzie absolutnie nie mają. Jest krytyczne zapotrzebowanie na lepszy aparat analityczny z zakresu nowych mediów, z zakresu kultury audiowizualnej z tego prostego powodu, że jeżeli matura uczy nas pisania notatki syntetyzującej, to potem ludzie na studiach kulturoznawczych, którzy chcą zanalizować na głębokim poziomie serial czy animację, czy mangę, streszczają. To samo jest w przypadku gry komputerowej, bo to jest jedyne, co umieją. Jeżeli nie będziemy dawali możliwości ludziom w szkole styku z tą kulturą i z tą częścią kultury, która jest droga i której nie pozyskają bibliotekach, tak, jak łatwo mogą pozyskać książki, to w tym momencie będziemy kształcić ludzi, którzy siłą rzeczy będą podchodzili do tych innych form działalności artystycznych bardzo powierzchownie. To, co mieliśmy, w którymś momencie, czyli taki podział na wiedzę o kulturze i język polski, dałoby się w 100% zmienić tak, żeby na języku polskim rzeczywiście był sam język, natomiast na przedmiocie powiedzmy historyczno-literackim moglibyśmy się wtedy zajmować kulturą i historią literatury czy historią działalności artystycznej w Polsce, ale też nie zamykajmy się cały czas w literaturze, bo literatura to jest tylko pewien wycinek tego dużego tortu, który możemy konsumować i robić to mądrze i roztropnie.