Wielka Sobota. Ty, chrześcijanin zmęczony, a jednak szukasz wciąż ratunku w tym, co “zawsze działało”: w pędzie i chaosie świątecznych porządków, w przygotowaniach stołu (“pieczemy, pieczemy, mazurek musi być!”), w święconkach, pisankach i zającach; albo nieco subtelniej, jeśli jesteś typem “przykościelnym”, w próbach scholi na Wigilię Paschalną, w polerowaniu zakrystii przed wielkanocnym maratonem czy w przygotowaniach rezurekcji... Szukasz ratunku w działaniu, bo tak przecież podbija się chaos, światłem aktywizmu wypiera się resztki mrocznego bezsensu. A tymczasem w tę wielką i świętą sobotę w liturgii Kościoła - przynajmniej w ciągu dnia - ma się dziać… nic. Nie ma mszy, nie ma procesji, nie ma ruchu. Chodzi jednak o takie nasze ludzkie “nic”, które otworzy nas na nowe, inne “coś”: na tajemnicze działanie Boga. Jest warunek: żeby go doświadczyć, musisz najpierw skapitulować, oddać broń swojego działania, a potem wstąpić w noc.
Dosłownie. Gdy tak staniesz po zmroku w wygaszonym kościele przy wielkiej, woskowej świecy świeżo oznaczonej ręką celebransa starożytnymi symbolami: Alfa i Omega, początek i koniec, i wszystko, co pomiędzy, świecy oznaczonej datą naszego bieżącego roku (tak, tego nieznośnego 2021), gdy staniesz przy niej z tym wszystkim, co w Tobie samym mimo cywilizacyjnego postępu i coachingu wciąż jest nieogarnięte, niezrozumiałe, tajemnicze, trudne - usłyszysz śpiew: “Jest to ta sama noc, w której niegdyś ojców naszych, synów Izraela, wywiodłeś z Egiptu i przeprowadziłeś suchą nogą przez Morze Czerwone… Tej właśnie nocy Chrystus, skruszywszy więzy śmierci, jako zwycięzca wyszedł z otchłani. O, jak przedziwna łaskawość Twej dobroci dla nas! O, jak niepojęta jest Twoja miłość: aby wykupić niewolnika, wydałeś swego Syna. O, zaiste konieczny był grzech Adama, który został zgładzony śmiercią Chrystusa! O, szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel! Uświęcająca siła tej nocy oddala zbrodnie, z przewin obmywa, przywraca niewinność upadłym, a radość smutnym. O zaiste błogosławiona noc, w której się łączy niebo z ziemią, sprawy boskie ze sprawami ludzkimi…”
To dobra noc. To wielka noc. Egipt i otchłań śmierci - pokonane. Wtedy i teraz. Ta wielka narracja Exultetu, orędzia wielkanocnego, jest opowieścią o Tobie i o tym, jak w środku każdej nocy bezradności Bóg obiecuje zapalać światło. Potencjał mroku, potencjał nocy zwątpionego wypalenia zostaje wprawdzie nadal - usunięcie go zupełnie byłoby zbyt daleko idącą ingerencją w strukturę naszego universum, złamaniem porządku stworzenia - ale od tamtej pamiętnej nocy śmierci Boga w ludzkim ciele już nie noc ma ostatnie słowo, a Światło. Każda słabość i każda wina może być felix culpa, szczęśliwą winą, bo chociaż sama w sobie zła i śmiercionośna, to uzdrowiona światłem bezwarunkowej Miłości otrzymuje życiodajny potencjał. I wreszcie każda Twoja noc, każde Twoje zmęczenie - pandemią, kryzysem struktur kościelnych, samotnością w duchowych poszukiwaniach - może się stać błogosławioną nocą, w której niebo nie jest już zamknięte: ono łączy się z ziemią, a sprawy boskie ze sprawami ludzkimi.
I tak już będzie zawsze, do końca tego świata. Już i jeszcze nie. Już światło, ale jeszcze noc. Nadzieja i zmęczenie. Dlatego “niech ta świeca płonie, gdy wzejdzie słońce nieznające zachodu: Jezus Chrystus, Twój Syn zmartwychwstały, który oświeca ludzkość swoim światłem i z Tobą żyje i króluje na wieki wieków. Amen."