W państwie filozofów problem dobra i zła, zbrodni i kary. Sięgamy po literaturę faktu w wydaniu Trumana Capote - „Z zimną krwią”.

Dick nie wątpił nawet przez moment, że Perry stanowi rzadki przypadek naturalnego mordercy. Człowieka, który choć zdrowy psychicznie, pozbawiony jest całkowicie wyrzutów sumienia i potrafi z zimną krwią zadać śmiertelne ciosy bez względu na to, czy ma akiś motyw, czy też nie”. Czy naturalni mordercy istnieją?

- To jest pytanie do naszego bohatera, czyli Trumana Capote.

Uchylenie rzeczywistości

Prześledził tę historię i jeśli nam się na początku wydaje, że rzeczywiście mamy do czynienia z urodzonymi, czy też naturalnymi mordercami, to w trakcie tej opowieści, bo to jest tak naprawdę zapis mordu, zapis śledztwa i poszukiwania sprawców, zapis rozprawy sądowej i ostatecznie wykonanie wyroku śmierci… Chodzi o to, że dowiadując się coraz więcej o tych dwóch młodych ludziach, którzy właściwie nie wiadomo dlaczego popełniają ten czyn, zaczynamy im współczuć.

- To jest chyba najbardziej przerażające w tej książce i w tego typu tekstach, filmach - nagle okazuje się, że ten kto jest potworem, ma ludzką twarz i wcale nie jest potworem.

Tak, tylko że tu mamy literaturę faktu.

- Ale kiedy Capote pisał książkę, już wtedy były kontrowersje, bo dużo ludzi pytało: dlaczego. Dlaczego tak blisko chce być całej tej sprawy, choćby tych morderców, co on tak naprawdę robi. I ta książka, w jakimś sensie, była wyzwaniem, skandalem. Źródło naszego zdziwienia, ale też pewnej potrzeby psychologicznej, widać wiele stuleci wcześniej - w tradycji św. Augustyna, czy potem u Leibnitza. O co mi chodzi? Uwielbiamy mieć wyłożone, co jest dobre, co złe; jak wydarza się zło, tracimy wektory i znowuż potrzebujemy, żeby ktoś nam wytłumaczył dlaczego wydarzyło się zło. I tak, jak w greckiej tragedii, potrzebujemy mieć również winnego, skazanego. Po to, żeby przeżyć katharsis, żeby wymazać zło ze świata. I na poziomie tradycji widać pewien problem - jak to jest możliwe, że w najlepszym z możliwych światów pojawia się zło?

Mamy woltę dosyć przedziwną, intelektualną, która niczego się nie trzyma - zło nie istnieje, jest błędem, uchyleniem rzeczywistości, niezrozumieniem tego, co nas otacza. Więc tak naprawdę i Augustyn, i Leibniz robią wszystko, żeby nam wytłumaczyć coś, co można byłoby zostawić i nie wytłumaczyć, powiedzieć: okej, różne rzeczy się wydarzają, nie muszę nad tym panować, nie muszę tego rozumieć. Albo przyznać: okej, człowiek jest po prostu dziwny, nie jest taki, jak sobie go wyobrażamy. Zło niekoniecznie jest takie jednoznacznie złe.

Zaczarowanie mordowania

Panowie filozofowie nie mieli jednak czegoś większego do zrobienia, bo musieli połączyć świat, w którym żyjemy, ludzi, którzy na tym świecie żyją, zło, które istnieje i Boga jeszcze do tego wszystkiego, który na to zło pozwala.

- Tak, bo sobie wymyślili tego Boga jako dobroć, więc potem musieli tę dobroć usprawiedliwić. Cała konstrukcja, łącznie z koncepcją Boga, który jest dobrem samym sobie, więc zła nie mógł stworzyć, pokazuje, jak bardzo nie chcemy dotykać kwestii zła. Czyli możemy mordować, ale będziemy udawali, że tego nie robimy.

Albo możemy mordować, tylko zbudujemy otoczkę, bo proszę zwrócić uwagę - wykonanie wyroku w imię sprawiedliwości, jeszcze w instytucji takiej jak więzienie stanowe, jest okej. Tego nie będziemy traktowali jako dotknięcia zła. Wojna, w której mówimy, że jesteśmy patriotami, idziemy bronić naszej granicy, też będzie takim zaczarowaniem mordowania.

Do domu przypadkowych niewinnych ludzi wchodzą przypadkowi ludzi - wydawałoby się nieobciążeni złem takim - i mordują. Mordują po nic, dla niczego. To rozsypuje naszą rzeczywistość. Tutaj te metafizyczne czy społeczne dekoracje zupełnie padają i nie wiemy, co z tym zrobić. Truman Capote jest pisarzem, który prowadzi nas przez rozsypany świat. Czy on tam szuka sensu?

Mam wrażenie, że nie. Próbuje być zimnym obserwatorem i na zimno dostarcza informacji. Bo tutaj pojawiają się historie z dzieciństwa Dicka i Perry’ego. Tak jakby to dzieciństwo miało trochę usprawiedliwić mord na Herbercie, lat 48, Bonnie, lat 45, Nancy, lat 16 i Kenyonie, lat 15.

- To jest raczej pogłębienie psychologii tych postaci. Przywołując przeszłość, dzieciństwo, Capote chce pokazać, że Dick i Perry są zwyczajnymi ludźmi, są tacy sami jak my. Capote nie wskazuje punktu zwrotnego, który coś przestawił w ich świadomości. Mamy narrację, która zderza nas z absurdem śmierci, czy z absurdem przemocy, z tajemnicą. Bo cały czas nie wiadomo dlaczego ci ludzie zginęli, po co oni zginęli; to jest niepokojące. Zawsze czekamy na jakąś wielką narrację, która nam wytłumaczy, że ktoś był albo bajecznie bogaty i dlatego musiał zginąć, bo ktoś chciał go okraść, albo coś zrobił złego. Jesteśmy przyzwyczajeni do prostych, biało-czarnych eksplikacji.

Po prostu człowiek

Trochę nam się sprawa w przypadku Clutterów komplikuje. Dopiero po jakimś czasie dowiadujemy się, że to wszystko dla pieniędzy – dla drobnych 50 dolarów. Ale wcześniej był mit - więzień więźniowi opowiedział, że w domu Clutterów jest jakiś sejf magiczny, w którym są wielkie pieniądze.

- Najbardziej przerażające jest to, że można zabić człowieka z nudów. Mamy tam takie historie, że ktoś wychodzi na ulicę i chce zobaczyć jak druga osoba umiera, więc zabija tę osobę, albo zabija ją dla paru złotych.

Naturalny morderca, urodzony morderca – są w ogóle takie definicje?

- Czy po prostu człowiek, taka dziwna istota…

Rozumiemy mechanizm, który kierował Dickiem i Perrym?

- Myślę, że nie. Zbudowaliśmy pewne mity dotyczące samego pisarza i tego sennego miasteczka, w którym pozornie nic się nie dzieje, w którym rzeczywistość sobie po prostu płynie; rzeczywistość zwyczajnej, codziennej, amerykańskiej rodziny. To mity, którymi obrosła ta książką, były ekranizacje filmowe, pojawiły się różnego rodzaju opracowania. Książka zaczęła żyć własnym życiem.

Moment kulturowy, w którym tworzył Truman Capote, to czas, kiedy kultura zaczyna nas przyzwyczajać do czegoś, o czym wcześniej się nie mówiło – do przypadku, do absurdalnej struktury rzeczywistości. Będziemy mieć więcej popkulturowych tekstów czy filmów, pokazujących śmierć dla śmierci, czy bezsens życia/śmierci. Nauczyliśmy się w XX wieku mówić o człowieku bez wielkich wartości, czy wielkich tematów. I to jest tutaj chyba najbardziej interesujące. W jakimś sensie Truman Capote ma wkład w to odaksjologizowanie bytu ludzkiego, czy próbę zajrzenia poza narracje metafizyczne, antropologiczne, humanistyczne.

Chłodne oko

To odarcie nas z tego wszystkiego – ułatwia czy utrudnia nam życie?

- Wcześniej metafizyka obciążała nas niesamowicie, nie pozwalała zrozumieć naszych zmysłów, ciała, wielu sfer naszego życia. Ale odarcie z metafizyki wcale nie oznacza, że zostaliśmy odarci z kultury, dalej mamy jakiś płaszczyk kulturowy. Człowiek nigdy nie jest nagi. Nawet jak jest, to i tak nosi kulturowe wzorce. To ciało, nad którym pochylają się śledczy i analizują… Jest taki moment wręcz skrępowania, bo można sobie uświadomić, że patrzymy na zwłoki kogoś, kto wcześniej żył. Kogoś, kogo być może znaliśmy, kogo widzieliśmy wcześniej jako istotę żywą. Nawet te zwłoki nie są nagie, tylko ubrane w różne treści, więc nie będzie łatwiej.

Czy „Z zimną krwią” to często reklamowane starcie dobra ze złem, odwieczny problem ludzkości?

- To w jakimś sensie jest odwieczny problem ludzkości.

Czy czegoś nie dorabiamy do tej zimnej, reporterskiej opowieści?

- W pana pytaniu już jest odpowiedź. Bo ta zimna narracja - bardzo obiektywna, niezależna, która próbuje wyjaśnić w reporterski sposób co się stało, jest dla nas przerażająca. Wolelibyśmy, żeby Capote pokazał, że jest przerażony, że się brzydzi. Albo nawet jakąś fascynację, cokolwiek. Niech pokaże jakieś emocje w tę albo w tamtą stronę. To chłodne oko jest trudne do zaakceptowania.