Był to Wielki Czwartek. Rok 2002. To był mój pierwszy obiad z papieżem. Było nas około dziesięciu księży, wszyscy z Archidiecezji Krakowskiej. Taki wielkoczwartkowy zwyczaj Jana Pawła II. Sekretarz, bp Stanisław Dziwisz moderował rozmowę tak, żeby każdy mógł zabrać głos i coś powiedzieć o sobie czy od siebie. Kiedy dochodzi do mnie, mówi: „Ojcze Święty, to jest ks. Wojciech z Maniów, od ks. Antoniego Siudy (kolega z lat seminaryjnych Wojtyły). On opowie, jak to pił przed I Komunią a potem się nawrócił.” Myślałem, że się zapadnę ze wstydu. To prawda, żeby byliśmy wcześniej jako studenci rzymscy już parę razy na kolacji u bpa Dziwisza i on wiedział, że nie tylko jestem abstynentem, ale że u mnie w domu i nie tylko u mnie, bo na Podhalu nie była to rzadka praktyka, dawało się małym dzieciom do picia piwo. Najczęściej podgrzane i z cukrem. Ale to tylko przed I Komunią, bo wtedy przyrzekaliśmy, że nie będziemy spożywać alkoholu do 18 r. życia. Doskonale pamiętam to przyrzecznie i dziecięcą świadomość, że skończyło się już na długo picie piwa. I musiałem to wszytko wytłumaczyć Ojcu Świętemu. I nie mogłem się nadziwić, że zamiast o Bogu, teologii, Kościele, Piśmie Świętym, to my gadamy o kupowanych butelkach piwa, z których jedna była dla mnie.
Okazało się jednak, że prawie cały obiad zeszedł na takie opowiadania. Jeden z księży wyjaśnił na przykład, jak się znalazły w parafii pieniądze po śmierci proboszcza. Szukali długo i dopiero gospodyni zdradziła sekret, że wszystkie pieniądze są ukryte w jednej nodze od stołu, która była odkręcana od blatu a w środku pusta, to znaczy będącą dobrym schowkiem na banknoty.
Normalność to chyba jedna z najbardziej charakterystycznych cech osobowości papieża.
Znajoma opowiadała, że kiedy jej mama była dzieckiem, kard. Wojtyła przyszedł do ich domu. Rodzice nauczyli ją wierszyka, który miała powiedzieć na przywitanie biskupa. Ona jednak nie chciała tego wierszyka mówić. Kiedy Wojtyła zaczął wpisywać się jej do pamiętnika, słyszał, jak rodzice naciskają na dziecko, żeby powiedziało ten wierszyk, bo tak ładnie potrafi deklamować a biskup się ucieszy. Widząc, że dziewczynka nie chce, Wojtyła podniósł głowę z nad pamiętnika i powiedział do rodziców: „Ona jest tak dużą dziewczynką, że może sama powie, czy chce nie chce mówić tego wierszyka.” Wierszyka nie powiedziała i do dziś nie tylko o tym pamięta, ale jest wdzięczna papieżowi, że okazał się wtedy tak ludzki. A kardynał zapisał w jej pamiętniku m.in. tak: „Bardzo się cieszę z tego, że Cię ochrzciłem, widzę, że jesteś coraz większa, coraz mądrzejsza i coraz lepsza”.
Dla mnie ludzkość papieża przemawiała najbardziej w ostatnich latach przed jego śmiercią. Mieszkając od 2001 r. w Rzymie, bywałem nieraz na mszach kanonizacyjnych, audiencjach środowych czy innych spotkaniach i nie mogłem się nadziwić, że starszy już człowiek, schorowany, potrafi całą godzinę po oficjalnych spotkaniach przyjmować ludzi, pozwalać na robienie zdjęć, podawać rękę tysiącom osób, których nie zna, nie pozna i nie wejdzie w bliższą relację. Ale dla ludzi to był może najważniejszy moment w ich życiu. Dotknąć człowieka, który wydawał się dotykać nieba.
To tylko dwa przykłady nieznane dotąd z tysięcy anegdot i opowiadań o Janie Pawle II i jedna osobista refleksja. Zachęcam, żeby poszukać i poczytać ich więcej. Mamy niesamowite szczęście, że papieżem nie został Polak w XIV albo nawet XVIII wieku, bo nie byłoby po nim ani za dużo tekstów, ani żadnych zdjęć, ani nawet jednego filmu. Nie byłoby tyle podróży, tylu spotkań z ludźmi i tylu świadectw o tym, że Karol Wojtyła przede wszystkim był normalny, nie nadętym i niesztucznym człowiekiem. I może dlatego ani jego wiara, ani świętość, ani konsekwentne głoszenie katolickich wartości nie odrzucały nikogo, bo nic tak nie przyciąga ludzi jak normalność człowieka. Tylko człowiek prawdziwe wielki potrafi być normalnym. Ludzie mali boją się być normalni, żeby się nie okazało, kim są.