Chyba wszystko wskazuje na to, że czy jest zimno, wieje i deszcz pada, czy jest słonecznie, to na Podhalu są turyści. Tyle było obaw przed wakacjami, że w tym roku nie przyjadą, a jednak przyjechali i Zakopane znowu jest najczęściej odwiedzanym kurortem w Polsce.

Te obawy to mieli może niedowiarkowie bądź reporterzy i redakcje niskiej wiary i nieznający się na rynku turystycznym, który oceniają, albo wręcz nieprzychylne nam konkurencyjne regiony turystyczne w Polsce. Natomiast na pewno wielkie korporacje międzynarodowe, które organizują wyjazdy pseudo-all-inclusive do różnych miejsc Europy Południowej, nas bardzo nie lubią i czasem wskazują, że u nas się źle dzieje.

Turyści wybierali raczej budżetowo, na cztery dni to i raczej nie hotele, a mniejsze domki i apartamenty na uboczu Zakopanego. Tak wynika z danych, to jest prawda?

Zależy z jakich danych. To, że wybierali ekonomicznie to jest jedna kwestia, a to, że cztery dni to dla nas jest plusem, ponieważ myśmy pracowali nawet w luksusowych latach 2016-2019 3,7-3,9 dnia średnio w lecie, a w tym roku mamy gwałtowny wzrost o prawie 20% średniej długości pobytu na Podhalu, z równoczesnym wzrostem okienka rezerwacyjnego, czyli tego wyprzedzenia od rezerwacji do przyjazdu, z niecałych 14 dni w zeszłym roku do plus 30 dni w tym roku. Obydwie dane wskazują na dużą swobodę podejmowania decyzji przez społeczeństwo polskie.

Czyli nie planujemy już na dwa, trzy miesiące wcześniej, tylko w czwartek, piątek patrzymy, jaka będzie pogoda w weekend i rezerwujemy.

Z jednej strony tak. Oczywiście do 90 dni okienka rezerwacyjnego z roku 2019 prawdopodobnie nie wrócimy, nie tylko przez ekonomikę i niestabilność geopolityczną, ale przede wszystkim przez zmianę pokoleniową na rynku konsumpcyjnym w turystyce. Oczywiście my mamy takie momenty jak na przykład długie weekendy, kiedy okienko rezerwacyjne liczymy w godzinach, bo naprawdę bywa tak, że gość rezerwuje z samochodu i to już z Szaflar dojeżdżając do Zakopanego. Natomiast tego lata mamy gwałtowny wzrost długości tego okienka, co jest wyjątkowo satysfakcjonujące. Natomiast faktycznie polaryzacja gościa na Podhalu i ukierunkowanie się częściowo w stronę domków, częściowo w stronę apartamentów bez wyżywienia jest czytelna, ale czy ona wynika z ekonomiki, czy właśnie ze zmiany pokoleniowej i potrzeby innego sposobu bytowania, to tego jeszcze zbadanego do końca nie mamy.

Młodzi odpoczywają intensywniej i krócej?

Młodzi przede wszystkim oczekują wartości i autentyzmu. Tym najmłodszym nie zależy na tym, żeby zrobić piękne instagramowe zdjęcie pięciogwiazdkowego hotelu. Młodzi chcą zapoznać się trochę z historią, trochę z kulturą, zobaczyć, doświadczyć i iść w góry. Oni faktycznie wybierają albo przysłowiową gaździnę, albo faktycznie wyizolowane, higieniczne domeczki gdzieś daleko w Kościelisku, bynajmniej nie Krupówki, centrum Zakopanego.

Czego wymaga turysta z Bliskiego Wschodu, który tak tłumnie przybywa do Zakopanego?

To jest właśnie turysta, który jako doświadczony zwiedzacz świata, który widział już różne kontynenty i na pewno europejskie luksusowe kurorty górskie oczekuje od Zakopanego właśnie tego samego, co nasze najmłodsze pokolenie, czyli autentyzmu. Wskazują wprost, że plastikowy Zermatt szwajcarski nie umywa się do realizmu w Zakopanem, gdzie gaździna zakutana w tybetową chustę z koszykiem wiklinowym i oscypkami biegnie do autobusu, a gazda prawie w stroju regionalnym, siedząc okrakiem na belce więźby dachowej i klnąc siarczyście, stawia drewniany dom. Tego nie widzi się w Europie, tego oczekują. A czego wymagają? Wymagają specyficznej kuchni, dwóch pryszniców, bidetu i oczywiście najwyższej możliwej i dostępnej w Europie jakości obsługi i estetyki pokoju, co jest unikatowe w Zakopanem, a czego inne regiony górskie w podobnych do nas krajach Europy niestety dać nie mogą.

No i 200-300 zł za obiad dla dwu, trzy, czteroosobowej rodziny to dla nich raczej nic. Paragony grozy im nie straszne.

Nie wiem, czy paragony grozy im niestraszne. Wydaje się, że w tym roku w Zakopanem nie mieliśmy z nimi do czynienia. Przynajmniej nawet te najbardziej nieprzychylne nam media o tego typu sytuacjach nie informowały. 200-300 zł wydaje się dla dwu, trzyosobowej rodziny za obiad, bez względu na lokalizację w Polsce, a na pewno w miejscowości turystycznej, czy to będzie Zakopane, czy to będzie Mielno, jest naturalną kwotą i dla nich jest to w ogóle niepoliczalne.

Dla nich stopnie denominowane zaczynają się w 200-300 dolarach.

Czy ci turyści z Bliskiego Wschodu zostaną w stolicy Polskich Tatr na stałe? Słyszy się coraz częściej o tym, że bardzo chętnie kupują domy i mieszkania w stolicy polskich Tatr.

Osobiście nie znam sytuacji, żeby mieszkaniec jednego z tych trzech, czterech krajów Bliskiego Wschodu faktycznie kupił mieszkanie w Polsce. Nie mogę się nawet merytorycznie wypowiedzieć, czy jest to możliwe, kiedy nie jest się polskim obywatelem. Spotykałem się z informacjami, że pojawiają się podmioty gospodarcze, które twierdzą, iż kupują lokale dla obywateli choćby Omanu. Trudno powiedzieć, ile w tym prawdy. Natomiast wydaje się, że ci goście zostaną z nami jeszcze dość długo. Mało tego, według wszelkich algorytmów, i to nie naszych podhalańskich, tylko z matematycznych wzorów rozwoju destynacji turystycznej, jaką jest Zakopane dla mieszkańców Bliskiego Wschodu, wiemy, że mamy przed sobą jeszcze trzy do pięciu lat wzrostu ilości tego gościa. No, chyba że pojawi się jakiś czarny łabędź turystyki jak COVID.

Zakopane planuje jakąś ekspansję na Bliski Wschód, jakieś specjalne akcje promocyjne? Czy wystarczy po prostu to, co jest teraz, a i tak liczba tych turystów się zwiększa?

To jest pytanie do władz miasta. Mamy nowe, młode władze. Mamy pierwszy raz od dłuższego czasu władze, które chcą rozmawiać z przedsiębiorcami i z instytucjami turystycznymi. W ramach tego liczymy na to, że faktycznie wykreuje się jakiś wspólny przekaz marketingowy, dedykowany gościom z tamtego regionu. Wiemy, że na władze centralne, na organizacje i na instytucje mające wspierać turystykę polską liczyć nie możemy. Ale wiemy też doskonale, że sukces i liczba tych gości wynika wyłącznie z jakości naszej obsługi i usługi. Jesteśmy promowani dzięki marketingowi szeptanemu. To jest nie tylko trudne narzędzie, ale też bardzo skuteczne i wydaje się, że na nim budujemy naszą przewagę. To naprawdę jest tylko kwestia uporządkowania tej komunikacji, a nie ma potrzeby, żeby ją intensyfikować.

Czy górale już się rozumieją z turystami z Bliskiego Wschodu? Pamiętam, że jeszcze kilka miesięcy temu była moda na wjeżdżanie samochodami na Krupówki. Czy to już minęło?

Tych dziwnych zachowań jest dość sporo. Wjeżdżanie samochodem na Krupówki wynika z zupełnie czego innego. Z różnic kulturowych, których doświadczyliśmy jeszcze w roku 2016 albo nawet chwilkę wcześniej, kiedy mieliśmy już bardzo mierzalną i dużą liczbę turystów z tamtych regionów, to na przykład wynajmowanie pokoju czteroosobowego dla siedmiu, dziewięciu osób, albo domku cztero, sześcioosobowego dla dwunastu osób, co dla nas, przedsiębiorców było jawnym oszustwem. Próbowaliśmy wchodzić w dość intensywną polemikę z takimi gośćmi, podejrzewając, że po prostu nas naciągają. Jak się okazało chwilę później, wynika to właśnie z różnicy kulturowej, zarówno z wiary, jak i ze sposobu bytowania. Jest to elementarnym punktem podróży. No i już chwilę później, do tego się przygotowaliśmy, rozbudowując nasze pokoje, łącząc je ze sobą, dokładając kolejne łóżka, czy budując większe domki. I to były różnice kulturowe. Brawurowe sceny z Krupówek z samochodami nie wynikają z kultury, a raczej z jej braku.

Mówił pan o tym, że jest nowy burmistrz w Zakopanem, który chce rozmawiać z przedsiębiorcami, natomiast przedsiębiorcy jeszcze kilka miesięcy temu się skarżyli, że burmistrz Filipowicz, patrząc na to, że jest zła sytuacja finansowa miasta, chce dużych podwyżek za dzierżawę stoisk. Mieli stracić na tym turyści, ceny miały być wyższe. Czy te obawy były słuszne? Czy ceny oscypków i innych produktów sprzedawanych na stoiskach rzeczywiście poszły do góry?

Według Tatrzańskiej Izby Gospodarczej nie poszły ani o grosik, przynajmniej w sezonie wakacyjnym. Wiemy to dlatego, że bardzo mocno weryfikujemy, co się dzieje w ramach tych łatwych do zweryfikowania cen, które mogłyby narazić po raz kolejny Zakopane na publikacje o „paragonach grozy”. Burmistrz dba o swoją kasę, traktuje trochę Zakopane jako przedsiębiorstwo turystyczne i ma do tego pełne prawo, bo gmina, która nie ma rolnictwa, nie ma przemysłu i ma dochód tylko i wyłącznie z jest turystyki, musi trochę traktować się jak wielki hotel. Podjął ruchy prawdopodobnie bardzo niepopularne. Może je musiał zrobić, może nie był to najlepszy czas, może należało je zweryfikować, natomiast one wydaje się na ten moment nie wpłynęły wprost proporcjonalnie na finalne ceny dla gości. Mało tego, jako Izba obserwowaliśmy w tym sezonie spadek niektórych cen, w związku z korektą popytu i koniecznością dopasowywania naszych oczekiwań do tego, ile gości kupuje i jakie nasze usługi i produkty.