Odstąpił pan od skargi kasacyjnej w sprawie uchwały o użytku ekologicznym na Zakrzówku, co oznacza, że użytek będzie mógł być ustanowiony. Co z pozwoleniem na budowę? Czy już pan zdecydował, co dalej z tym dokumentem?
- Dwa elementy. Istotnie wojewodzie przysługiwało prawo skargi kasacyjnej wobec wyroku sądu, który uchylił podjęte przeze mnie rozstrzygnięcie nadzorcze dotyczące tej uchwały. Po analizie uzasadnienia wyroku podjąłem decyzję o rezygnacji z mojego prawa. To prawo, nie obowiązek organu. Jednocześnie toczy się procedura analizy wydanego przez prezydenta Krakowa pozwolenia na budowę obiektu na tym terenie. 9 maja upływa termin, kiedy wojewoda musi podjąć decyzję. Istotny jest fakt, że zmieniła się sytuacja prawna. Dzisiaj, po upływie terminu możliwego na złożenie skargi kasacyjnej, wyrok sądu jest prawomocny, więc uchwała rady miasta Krakowa obowiązuje. W oparciu o ten obecny stan prawny, który mamy od dnia dzisiejszego, zostanie wydane niezwłocznie rozstrzygnięcie w kwestii pozwolenia na budowę.
Czyli to automatycznie będzie unieważnione?
- To się okaże. Analizujemy wszystkie aspekty tego działania. To poważne decyzje. W grę wchodzą poważne konsekwencje finansowe. Musi to być dobrze przygotowana decyzja. Z informacji, które posiadam, wynika, że decyzja będzie gotowa do podpisu na dniach.
Wojewoda bada zgodność z prawem przyjmowanych uchwał. Sprawa wydaje się zatem zerojedynkowa. Dlaczego zatem do ostatniej chwili zwlekał pan z użytkiem ekologicznym, a w zasadzie ze skargą kasacyjną?
- To nie jest takie proste, jak się wydaje. Nie jest tak, że 100% społeczeństwa jest za takim rozwiązaniem. Ta sprawa budzi emocje i wymagała ode mnie wzniesienia się ponad mój punkt widzenia. Analizowaliśmy wyrok sądu, uzasadnienie. Sąd podzielił pogląd, iż być może są uchybienia formalne w tej uchwale, na które zwróciłem uwagę. Niemniej sąd wyżej postawił aspekt merytoryczny. Ja tego nie analizowałem. To nie jest zadanie wojewody. Nie jest zadaniem wojewody stwierdzać czy użytek ekologiczny ma być, czy ma go nie być. Zadaniem jest stwierdzić, czy uchwała została podjęta zgodnie z prawem. Sąd uznał, że uchybienia są na tyle nieistotne w świetle idei tej uchwały, że należy unieważnić moje rozstrzygnięcie. Ja się z tym zgadzam. Temat jest zamknięty.
Zwraca pan jednocześnie uwagę, że są problemy z inwentaryzacją z jednej strony. Przypomina pan uchwałę o użytku ekologicznym w innym miejscu na Zakrzówku. Tam było 19 stron, tu 4. Krakowski samorząd przyjmuje buble?
- Proszę, żeby wszystkie kolejne uchwały przyjmowane przez rady miast i gmin w Małopolsce, nie miały uchybień formalno-prawnych. Początki pracy w każdym samorządzie to zawsze nowe wzorce. Niebawem te wszystkie uchwały pewnie będą takie, że nie będzie trzeba interweniować nadzorczo.
Rozumiem zatem, że nowa administracja w Urzędzie Miasta w pana ocenie dopiero się uczy?
- To zdanie pana redaktora. Administracja składa się z wielu doświadczonych samorządowców. Niemniej mam nadzieję, że kolejne uchwały nie będą budziły żadnych wątpliwości.
Teraz Pałacyk pod Pszczółką w Limanowej. Zabytkowy obiekt chciał wyburzyć nowy właściciel, by wybudować tam galerię handlową. Rozpoczęta procedura wpisu do rejestru zabytków zatrzymuje te plany?
- Zatrzymuje w tym momencie możliwość wyburzenia obiektu. Zadaniem wojewody nie jest stwierdzanie, co w obiekcie ma być. Takie decyzje należą do rady gminy. Jak mamy wątpliwości i one są potwierdzone przez ekspertów IPN, co do zabytkowych aspektów tego obiektu, moim zadaniem jest nie dopuścić do wyburzenia tego przed wyjaśnieniem sytuacji. Wyburzenie nie jest odwracalne. Wtedy badanie i rozstrzyganie byłoby już bezcelowe. Stąd interwencja konserwatora zabytków, zaangażowanie władz samorządowych. Do czasu rozstrzygnięcia kwestii formalnych, to musi być zatrzymane.
Mieliśmy takie przypadki, że mimo tego wjeżdżały buldożer. Była słynna Panorama w Zakopanem na zboczu Antałówki. Co systemowo nie działa? W Krakowie inwestor kupuje grunt, dostaje pozwolenie na budowę, a potem samorząd mu wprowadza użytek ekologiczny. W Limanowej inwestor kupuje budynek, który nie jest chroniony, a gdy chce zrealizować swoją inwestycję, obiekt trafia do rejestru zabytków. Co nie działa w tym systemie?
- Odwieczny dylemat między duchem i literą prawa. Wojewoda ma pilnować litery prawa. Samorząd reprezentuje mieszkańców. Oni słuchają ducha prawa. Gdzie są wątpliwości, należy je wyjaśniać. Istotnie jak mamy zmianę w samorządach, ona wynika z innego spojrzenia mieszkańców. Nie dziwię się, że nowe administracje chcą realizować postulaty, obietnice. Tego oczekują mieszkańcy. Nie zmieniamy zasad w czasie gry. Często są jednak tarcia. Potrzeba spokoju. Jako wojewoda staram się zachować mądrość i wyważenie. To moja rola.
Podatnik płaci odszkodowania potem.
- Różnie bywa. Każde działanie administracji – i dobrze – podlega ocenie i wiąże się z konsekwencjami. Czasami decyzja o tym, żeby od pewnego procesu odstąpić, nawet kosztem kary umownej, w imię interesu społecznego, w imię naprawiania tego, czego poprzednicy nie dopilnowali, również jest rozwiązaniem.
Tak się skończy pewnie na Zakrzówku.
- To możliwe. Na ten aspekt w rozmowach z miastem Kraków też zwracałem uwagę.
W Polsce nie ma ognisk pryszczycy, ale część hodowców jest przekonana, że choroba zwierząt do nas dotrze. Jakie będą procedury, jeśli zostanie wykryte pierwsze ognisko? Czy już wiadomo?
- Podkreślam, że na dzisiaj pryszczycy w Polsce nie ma. Jest u naszych sąsiadów. Od 8 marca działamy aktywnie, żeby zapobiec wirusowi. Dziś będzie kolejne posiedzenie zespołu zarządzenia kryzysowego. Mamy uszczelniane granice, zakaz wywozu z terenu Słowacji do Polski zwierząt parzystokopytnych i produktów z tych zwierząt. Mamy procedury, które będą wdrożone, gdy będzie ognisko. To bioasekuracja. Jesteśmy przygotowani na wsparcie dla rolników.
Pryszczyca przenosi się za pomocą zakaźnych aerozoli drogą lądową nawet do 60 kilometrów. Doskonale wiedzą o tym górale, którzy już drżą o jagnięcinę. To jest ten moment, kiedy jagnięcina trafia do Włoch. Obecnie jest około 40 tysięcy jagniąt na Podhalu.
- Zgadza się. Transport przez Słowację i Węgry nie będzie możliwy. Transport innymi drogami będzie jednak możliwy, bo Polska jest wolna od pryszczycy. Znamy zjadliwość wirusa, wiemy, jak się przenosi. Dzikie zwierzęta mogą być nosicielem, a one granic nie znają. Skupmy się jednak, żeby ludzie nieświadomie sobie tego nie przywlekli. Stąd nasze kontrole. Apeluję do wszystkich o ostrożność i stosowanie się do zaleceń.
Część hodowców uważa, że to jest tylko kwestia czasu, kiedy do nas dotrze. Co pan na to?
- Jestem zootechnikiem i urzędnikiem. Moim zadaniem nie jest wróżenie z fusów. Robimy wszystko, żeby wirus do Polski nie dotarł.