Lepiej, żeby ten kredyt 0% był, czy żeby go nie było?
W mojej ocenie lepiej, żeby go nie było. Mamy do czynienia teraz z taką mieszanką uczuć, bo w jeden dzień wychodzi pani minister i mówi, że kredytu nie będzie, dzień później inny członek rządu wychodzi i mówi, że jednak będzie. Nie ma nic gorszego niż taka niepewność.
Dlaczego dobrze, żeby go jednak nie było?
Dlatego, że on będzie wywoływał wzrosty cen, chociaż dużo mniejsze niż ten bezpieczny kredyt 2%, który jest już za nami.
Deweloperzy by sobie po prostu odbili tę różnicę?
Deweloperzy też oczekują stabilizacji. Deweloperzy muszą przewidywać na kilka lat do przodu. Mogą oczywiście odłożyć start jakiejś inwestycji, ale pracują, mają pracowników. To nie jest tak, jak z decyzją odłożenia zakupu mieszkania. Firma deweloperska powinna działać. Przewidywanie na parę lat do przodu jest w tej chwili praktycznie niemożliwe przy tak dużej różnicy zdań w obozie rządzącym. Nie wiedzą, czy mają startować z inwestycjami, które odpowiadałyby temu programowi, czy nie. Nikt nie martwi się tym, że taka inwestycja już od momentu naciśnięcia zielonego guzika zajmuje ponad dwa lata. Deweloper wolałby wiedzieć, czy ten program wejdzie, czy nie wejdzie, bo wtedy spółki deweloperskie dostosowałyby się do rynku.
Ale podobno, kiedy premier Tusk w trakcie kampanii zapowiedział, że ten kredyt 0% będzie, to deweloperzy już zaplanowali wzrost cen i dostosowali tę sytuację do zapowiedzi premiera.
Wzrost cen wywołał bezpieczny kredyt 2%. Oczywiście zapowiedzi tego kolejnego programu też pomogły iść cenom do góry. To obserwowaliśmy szczególnie pod koniec pierwszego i w drugim kwartale tego roku. Natomiast od momentu, kiedy już ogłoszono, że są duże opory i najprawdopodobniej ten kredyt nie wejdzie, ceny przestały rosnąć. Z tym mamy do czynienia teraz. Jeżeli jednak ten kredyt wejdzie, to mimo wszystko pociągnie ten rynek jeszcze troszeczkę do góry.
A jeżeli go nie będzie, to spadną ceny czy nie?
Będzie trudno o spadek cen. Wydaje mi się, że w mniejszych miastach, w małych ośrodkach, będziemy mogli się tego spodziewać, jeżeli oczywiście ten kredyt nie wejdzie. Natomiast w takich ośrodkach jak Kraków czy Warszawa myślę, że do spadków cen nie dojdzie. Po prostu deweloperzy kupili już grunty za dosyć duże pieniądze. Ceny materiałów raczej nie będą spadać, a w związku z podwyżkami cen energii przewiduje się, że będą rosnąć. Stąd mała szansa na to, żeby koszty związane z realizacją kolejnych obiektów były niższe, a więc też mała szansa na to, żeby były tańsze mieszkania.
Czas na politykę mieszkaniową opartą na budowie mieszkań na wynajem. „Nie rozwiążemy kryzysu demograficznego bez inwestycji w budownictwo społeczne” – tak mówi ministra równości Katarzyna Kotula. Czy według pana ma rację?
Na pewno ta gałąź powinna być dużo silniejsza niż jest obecnie, bo tak naprawdę żaden rząd tego nie rozwinął. Wiemy co stało się z programem Mieszkanie Plus. On kompletnie spalił na panewce.
Niespełna 20 tysięcy mieszkań, a miało być 100 tysięcy.
Wszyscy wiedzą, co mają robić. Problem, z tym że potem to się nie dzieje. Oczywiście, że też jestem za tym, żeby budownictwo społeczne w Polsce w końcu ruszyło, ale nie widzę, kto miałby to robić. Od samego mówienia mieszkań nie przybędzie.
Jest już Społeczna Inicjatywa Mieszkaniowa. To realizuje w połączeniu z państwem samorząd.
W mniejszych miejscowościach się to sprawdza. Może większe miasta też powinny iść w tym kierunku? Może nie rządowo, ale samorządowo powinniśmy ten problem rozwiązywać?
To jest bardzo fajna inicjatywa, ale jest na małą skalę. Jak widzimy tutaj w Małopolsce jest to w małych gminach. Największą taką gminą podkrakowską, gdzie to się realizuje, jest Wieliczka. Będzie tam jedna inwestycja, około 80 mieszkań. To nawet nie jest kropla w morzu. W tej chwili te SIM-y nazwałbym swojego rodzaju folklorem, bo jeżeli we wszystkich 16 simach w Małopolsce ma powstać około tysiąca mieszkań, to kwartalnie w Krakowie tyle deweloperzy sprzedają w najgorszych okresach. Tak naprawdę co to pomoże? To jest naprawdę praktycznie zupełnie pomijalna rzecz.
Czyli ani krakowianie nie uciekną do tych mniejszych miejscowości, ani nie spowoduje to dużej różnicy w mniejszych miejscowościach.
W mniejszych miejscowościach te SIM-y mają sens o tyle, że samorządy chcą zatrzymać młodych ludzi, których nie stać na kredyt, a pracują i nie mają gdzie mieszkać. To się rzeczywiście sprawdza w małej miejscowości, w której ubywa mieszkańców, gdzie nie ma jakichś dużych problemów mieszkaniowych. Oczywiście też nie należy zapominać, że tam jest partycypacja własna. To nie jest rozwiązanie dla wszystkich idealne. Trzeba wnieść własny, kilkunastoprocentowy wkład. Jeżeli by to oczywiście zostało mocniej dofinansowywane, to są potrzebne grunty. Z tego co ja wiem, wiele razy Kraków mówił, że nie ma gruntów pod to, żeby przeznaczyć pod takie, tego rodzaju budownictwo. Musiałoby te grunty nabyć albo może odrolnić.
Jeden z kandydatów na prezydenta Krakowa mówił, że Kraków ma grunty rolne, które można odrolnić.
Jeżeli tylko radni uznają i zmienią plan zagospodarowania przestrzennego, to każdy grunt można przeznaczyć pod budownictwo wielorodzinne, z tym że rada miasta raczej idzie w przeciwnym kierunku i blokuje dużo gruntów, które już wcześniej nawet były przeznaczone pod budownictwo. Szybko na pewno tego problemu się nie rozwiąże.
Czy w takim razie państwo ma skuteczne narzędzia, żeby w jakiś sposób problem mieszkalnictwa rozwiązać, tak, żeby skutkowało to spadkiem cen, a także lepszą dostępnością?
Wszyscy teraz podnoszą dostępność gruntów. To się odmienia przez przypadki, natomiast nie idzie za tym żadne działanie. Nie widzę żadnych propozycji zmian w przepisach. A to jest jedna z rzeczy, która mogłaby pomóc temu rynkowi, czyli uwolnienie gruntów, konwersja gruntów, na przykład gruntów usługowych, które teraz są niewykorzystywane, bo biurowców nie potrzeba. Na pewno część z nich nadaje się pod budownictwo wielorodzinne w Krakowie.
I dać te grunty deweloperom?
To są prywatne grunty. Czasami one już są w rękach deweloperów, tylko oni nie mają możliwości zabudowania ich budynkami wielorodzinnymi. Tutaj miasto nie ma co dawać. Miasto może tylko stworzyć takie warunki przez zmianę planu zagospodarowania przestrzennego albo przez ZPI, albo przez tak zwany lex developer. To się nie dzieje, więc też nie ma nadziei na to, żeby tutaj coś ruszyło. Gdzie by nie spojrzeć, nie ma w ogóle powodów do tego, żeby mieszkania mogły tanieć.
Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz przedstawia wizję idealną i mówi, że mieszkalnictwo, budownictwo, wszystkie działania państwa na rzecz zwiększenia dostępności mieszkań będą prowadzone w trzech filarach: społecznym, spółdzielczym i własnościowym.
Bardzo bym chciał, żeby coś z tego, co mówi się udało. Naprawdę kibicuję temu, tak jak kibicowałem programowi Mieszkanie Plus, ponieważ potrzebne jest odciążenie deweloperów. Na razie oni są jedynymi, którzy produkują mieszkania na masową skalę. W ostatniej dziesięciolatce 98% mieszkań wybudowali deweloperzy. Nie ma innych podmiotów, które by to robiły.
A powinniśmy jako państwo budować mieszkania z możliwością dojścia do własności?
Myślę, że tak. Przecież nawet w tych SIM-ach po 15 latach jest możliwość podpisania umowy i przejścia tych mieszkań na własność. To oczywiście w Polsce jest docelowe, dlatego że my jesteśmy przywiązani do własności. Nie jest to bez kozery. Jeżeli popatrzymy na emerytury nasze, średnie, czy te najniższe, czy średnie i porównamy to z emeryturami na Zachodzie, no to już będziemy wiedzieli, dlaczego u nas emeryta nie będzie stać na to, żeby za średnią emeryturę w Krakowie wynajął mieszkanie, opłacił wszystkie związane z tym opłaty, jeszcze miał na jedzenie i lekarstwa i inne rzeczy. Po prostu jest to niemożliwe. Stąd tylko można się utrzymać, jeżeli to mieszkanie się ma, jeżeli w tym czasie, kiedy się pracuje, po prostu wypracuje się to mieszkanie i to zapewnia nam jakby dach nad głową na starość.