By te dobra zdobyć, trzeba naśladować białych (na przykład ćwicząc musztrę z drewnianymi karabinami i wymalowanym na piersi napisem: U.S.A.), oddawać hołd ich bóstwom (na przykład Chrystusowi), i czekać na ponowne nadejście mesjasza, który zapewni nieograniczony dostęp do lodówek, telewizorów, lekarstw i mięsa w puszkach.

Robią tak wyznawcy „kultów cargo”, choć jak twierdzi dr Maciej Czeremski z Instytutu Religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego „kult” to nieprecyzyjne, a może wręcz niepoprawne określenie, bo wierzenia ludów Melanezji to pełnoprawne systemy religijne.

Dr Czeremski: „te kulty wyczerpują wszelkie znamiona religii. Ona oczywiście może nam się wydawać śmieszna, egzotyczna, ale każda religia z zewnętrznego punktu widzenia zawsze wydaje się przynajmniej dziwaczna, jeśli nie zabawna. W tym przypadku mamy kult, mamy organizację, mamy doktryny, czyli trzy podstawowe wymiary, które są potrzebne do uznania czegoś za religię”.

Religie cargo największy rozkwit przeżywały w czasie II Wojny Światowej. To wtedy pierwotne ludy zetknęły się z niewyobrażalnym dla nich i niemożliwym do zrozumienia postępem technologicznym – wielkimi pływającymi domami, żelaznymi ptakami, które z nieba przywoziły puszki pełne mięsa, ale też lekarstwa, noże, krótkofalówki, radia; rzeczy, które mieszkańcom wysp na Oceanie Spokojnym wydawały się tworem istot nadprzyrodzonych.

Dr Czeremski: „po wybuchu wojny na wyspach Melanezji pojawia się wojsko, pojawia się zaawansowana kultura białego człowieka, która niczym walec przetacza się przez kultury społeczności tradycyjnych. To doprowadza do rozpadu tych tradycyjnych układów kulturowych i powstają nowe – synkretyczne koncepcje światopoglądowe”.

Koncepcje wpisujące się jednak w wypracowany przez wieki system, w którym kluczową rolę odgrywa „mana” – pozytywna energia.

Dr Czeremski: „w oryginalnym, malezyjskim, układzie kulturowym mana odpowiada za wszystko. Żeby cokolwiek działało, musi posiadać pewien potencjał many. Zaklęcie działa, bo jest przesiąknięte maną, strzała, która trafia w cel, najwyraźniej też posiada manę, w przeciwieństwie do tej, która w cel nie trafiła. Mana zapewnia skuteczność we wszystkich wymiarach ludzkiego funkcjonowania. Jeśli ktoś jest młody, piękny i bogaty, to z całą pewnością zdobył duży potencjał many”.

Przybysze w amerykańskich mundurach mieli w oczach Melanezyjczyków ogromny potencjał many, a ponieważ wierzyli w swojego Boga – Jezusa Chrystusa – to on musiał być źródłem ich powodzenia.

Dr Czeremski: „w religiach cargo zawsze jest trochę chrześcijaństwa i trochę kultów rodzimych, wymieszanych w różnych proporcjach. Niektóre z tych tak zwanych kultów cargo to jest takie prawie chrześcijaństwo, z tym że z drobnymi dodatkami, nakierowanymi na zdobywanie metodami rytualnymi dóbr materialnych i to takich bardzo podstawowych, jak konserwy albo telewizor”.

Najsłynniejszą religią cargo jest kult Johna Fruma na wyspie Tanna (dziś w Republice Vanuatu). Dr Czeremski: „samo, to określenie John Frum to prawdopodobnie jest zniekształcenie John from America. Nie wiadomo, czy była to realna postać amerykańskiego żołnierza, czy jakieś wyidealizowane wyobrażenie stworzone na bazie kontaktów z armią Stanów Zjednoczonych. John Frum w wierzeniach mieszkańców wyspy stał się mesjaszem, który kiedyś powróci, przynosząc te wszystkie dobre, którymi dysponują biali”.

By tak się stało, potrzebny jest jednak rytuał – musztra z wystruganymi z drewna karabinami, zbudowanie sztucznego samolotu i sztucznej wieży kontrolnej, rozpalenie ognisk na przygotowanym na przyjęcie mesjasza pasie startowym. Choć od zakończenia II Wojny Światowej na Pacyfiku minęło już prawie 80 lat, wyspa Tanna nie jest już kolonią brytyjską, a lokalni liderzy opinii wielokrotnie odwiedzali Australię, by zobaczyć, jak funkcjonują fabryki, kult Johna Frumma wciąż ma wyznawców oczekujących na jego powrót.

Dr Czeremski: „to, co możemy zaobserwować w tworzeniu się, funkcjonowaniu i umieraniu tych kultów dostarcza nam informacji na temat działania religii w ogóle. Po pierwsze widać pewną prymarność myślenia religijnego nad myśleniem naukowym, okazuje się, że nawet zaawansowane wytwory nauki czy techniki bardzo łatwo podlegają takiej reinterpretacji. Widać łatwość posługiwania się skojarzeniami magicznymi, widać też powtarzające się motywy mitologiczne, jak choćby motyw »złotego wieku« gdy wszyscy mieli dostęp do wszystkiego. Później wydarza się jakaś katastrofa, no i teraz czekamy na mesjasza, który przywróci tę sympatyczną sytuację z początków funkcjonowania świata”.

John Frum ma powrócić na wyspę Tanna 15 lutego. Nie wiadomo, którego roku.