Ten związek, ta miłość nie jest mile widziana przez matkę dziewczyny, która zrobi wszystko, żeby kochanków rozdzielić. Sailor, który w samoobronie zabił człowieka został ostrzeżony, by już nigdy nie kontaktował się z Lulu. Jeśli będzie inaczej, zginie. Kochankowie właściwie nie mają wyjścia, by zachować namiętność i uczucie muszą uciekać. W „Państwie Filozofów” mocno pokręcona opowieść Davida Lyncha „Dzikość serca”. Film z 1990 roku dostał Złotą Palmę na festiwalu w Cannes.

Człowieczeństwo nie chodzi po ulicach

Ta kurtka jest symbolem mojej indywidualności i wiary w wolność jednostki” - mówi Sailor, prezentując kurtkę ze skóry węża. Filozofia u swych podstaw, szuka czegoś, co uniwersalne, a nie indywidualne.

- W kulturze europejskiej bardzo późno pojawia się indywidualizm. Filozofowie od zwrotu sokratejskiego, gdy pytali o człowieka, to pytali najpierw o człowieczeństwo. Jednostka, to co indywidualne nie było brane pod uwagę. Wręcz przeciwnie - mogło być traktowane jako bariera w poznaniu człowieka. Ważniejsze było to, co ogólne. Cechy człowieczeństwa, jakiejś idei, formy, gatunkowości. Potem w czasach nowożytnych, zwłaszcza w filozofii anglosaskiej, pojawia się koncepcja obywatela. I to jest głównie obywatel, nie obywatelka. W wieku XVII, XVIII czy jeszcze w XIX, o obywatelkach w zasadzie nie mówiono. Oczywiście mamy skromne początki choćby u Mary Wollstonecraft, ale bunt egzystencjalny pojawia się jednak w XIX wieku. Gdy Georg Simmel zadaje sobie pytanie, kim jesteśmy (a Georg Simmel to filozof i socjolog żyjący na przełomie XIX i XX wieku), zwraca uwagę, że pierwszy nieśmiały zwrot w kierunku indywidualności pojawia się w renesansie.

Co takiego przykuło uwagę Georga Simmela? Portrety renesansowe. Simmel mówi, że po raz pierwszy człowiek zdał sobie sprawę, że jest na tyle wyjątkowy, na tyle wart tego, żeby dalej trwać w świecie, żeby przekazać potomnym swoje oblicze. I zdecydować się na portret. W średniowieczu portrety mieli ci, którzy byli kimś. To były te persony przez duże P - królowie, władcy, księżęta, oczywiście biskupi. Jednostkowy człowiek tak naprawdę był klasą, był przypisany do swojego społecznego funkcjonowania. I, jak przekonuje Georg Simmel, dopiero w renesansie pojawiają się drobne pęknięcia, ale jeszcze długo będzie musiała rozwijać się filozofia i kultura europejska, żeby odkryć, że nie człowieczeństwo chodzi po ulicach, nie tylko obywatele i obywatelki, ale ktoś, kto jest wyjątkowy, indywidualny. „Dzikość serca” bardzo dobrze pokazuje cały problem z indywidualnością.

Co oznaczają słowa Sailora, które zacytowałem na początku? Oczywiście patrząc na historię jego i Lulu.

- Co my tu dostajemy? Wielki bunt. Oczywiście nie jeden anarchista i anarchistka będą zacierać ręce i mówić: no właśnie o to chodzi. To jest ten  bunt, który jest pokłosiem 1968 roku, bo to niewątpliwie lata 70. promieniują w ideę nieokiełznanej niczym wolności. Mamy rozedrganie  mocjonalne, mamy drogę, ucieczkę nie wiadomo przed kim, gdzie i dokąd. Gdzieś jest zarysowana przestrzeń geograficzna, do której Sailor i Lulu zmierzają, ale w zasadzie równie dobrze mogą utknąć na „wielkim nigdzie” i też nie będzie to dla nich problematyczne.

Co ogranicza indywidualność?

Mamy niezgodę na zakaz i mamy opowieść o miłości i namiętności i o ogniu tej namiętności.

- Ten ogień jest dwuznaczny, bo ogień wypala, przepala, niszczy. To jest ogień, który zabił ojca Lulu i do końca nie wiadomo, co było przyczyną pożaru. Pierwsza wersja była o samobójstwie, druga wersja jest o zabójstwie, ale ciągle nie ma motywów. Jest oszalała, przedziwna, apodyktyczna, rozhisteryzowana matka Lulu, która być może odpowiada za śmierć swojego męża; być może sama jest ofiarą tych ludzi, którzy zabili jej męża. To niewiadoma. Ucieczka Sailora i Lulu jest z jednej strony niby logiczną odpowiedzią na niechęć matki, ale umówmy się - matka puszcza w pogoni za kochankami kolejnych mafiosów. To momentami są postacie karykaturalne, jak to u Davida Lyncha. Wszystko jest zamazane, popękane; równie dobrze ci kochankowie mogliby chyba zostać na miejscu i tak nic by się nie działo i jednocześnie działo dużo. Więc ta ucieczka jest przed tym, co ogranicza tę indywidualność. Ale teraz pytanie, co tak naprawdę tą indywidualność ogranicza?

Arnold Galen, gdy pisał o indywidualności pokazał, że robimy ogromny błąd. Wydaje nam się, że indywidualność musi wyrastać ze sprzeciwu  wobec społeczeństwa, norm, wzorców, zachowań; wobec różnych kategorii, w których wyrastamy. Ale przecież gdyby nie te wzorce zachowań, które są dla Galena siłami stabilizacyjnymi, gdyby nie wzorce kultury, normy, bylibyśmy bardzo ograniczonymi, mechanicznie działającymi istotami, które musiałyby instynktownie dostosowywać się do sytuacji.

Siedzimy teraz w niedużym pokoju, więc gdybyśmy nie wiedzieli w jakiej jesteśmy instytucji, po co jesteśmy w tej instytucji, dlaczego jesteśmy tutaj zamknięci, moglibyśmy czuć się bardzo niekomfortowo. A tak wchodzimy w pewien model instytucjonalny i nie musimy już zastanawiać się, co mamy robić, w jaki sposób postępować, tylko dzięki funkcjom i rolom, które zostały nam przez instytucje narzucone, możemy być sobą. Możemy zacząć zastanawiać się, kim jesteśmy, co my tu robimy, w jaki sposób możemy funkcjonować w świecie i Arnold Galen nam to uświadamia. Pokazuje, że wszystkie wzorce i normy odciągają nas, z jednej strony, od codziennych obowiązków zadawania sobie pytania: co ja mam teraz zrobić. Bo instytucja mi mówi: teraz masz się przywitać, wejść do pokoju, zająć takie, a nie inne miejsce i taka, a nie inna jest twoja sytuacja w tej instytucji. Więc to jest odciążenie od obowiązku rekonstruowania raz po raz sytuacji, w jakiej się znajduję. Ale z drugiej strony dzięki temu mogę teraz zacząć wypracowywać moje modele postępowania.

To u Galena jest indywidualność czy nie ma? Jeśli jest, to rozumiem, że w kontrze do normy, która nas w jakiś sposób kształtuje.

- Przeciwnie, ona jest właśnie w normie, która nas kształtuje, bo dzięki temu, że - na przykład - wiem jak mam funkcjonować jako wykładowczyni,  mogę rozwijać swoją indywidualność osoby wykładającej. Dzięki temu, że wiem jak funkcjonuję jako córka, mogę rozwijać w instytucji rodziny moje modele bycia taką, a nie inną osobą.

Czy możemy ten film nazwać współczesną baśnią, która pokazuje stary mit, że miłość wszystko zwycięża?

To jest rzeczywiście ciekawy popkulturowy mit. Mit miłości, która przeciwstawia się wszystkiemu i wszystko zwycięża. I jest mit drogi oczywiście, która w zasadzie nigdy się nie kończy. Bo co będzie dalej? Czy Lulu i jej ukochane dziecko zaraz wrócą do domu? Chyba nie. Może dalej będą gdzieś błąkać, może ciągle błąkają się po tych bezdrożach dziwnej Ameryki. Mamy oczywiście mit światka przestępczego. Są bossowie, których należy się bać, których imię wywołuje dreszcz emocji. Mamy też tych, którzy są tylko pionkami w grze zła i dobra. Mamy też postacie bardzo demoniczne, które będą posuwały do przodu wydarzenia dramatyczne.

Mity i antymity

Czy Bobby Peru ze zniszczonymi zębami jest dla pani postacią demoniczną? Czy raczej śmieszną i absurdalną?

- David Lynch zawsze wszystko wywraca, więc mity potrafią być również dekonstruujące. Pamiętajmy, że już Campbell pokazał, że mity mają różny charakter. Mogą być mitami wielkimi, które dają nam wielkich bohaterów, wielkie toposy i symbole, ale mogą być też antymitami, jak ten facet z zepsutymi zębami, który w zasadzie jest jedną wielką niedoróbką. Nic nie osiągnął, nawet nie jest doskonałym przestępcą. Ale w filmie bardzo dobrze gra stereotypami światka przestępczego. Mamy więc wizję czarno-białej rzeczywistości, dobry i zły bohater, antybohater; wszystko wymieszane.

Matka Lulu jest w filmie instytucją. Jedyną.

- Nie, nie. Ona jest pozorami instytucji. Jej jedyny atrybut bycia matką (odwołujący się do starego rozumienia macierzyństwa czy rodziny) to  posiadanie absolutnej władzy nad Lulu. Ale kiedy Lulu jej ucieka, wymyka się, a robi to za każdym razem spotykając się z ukochanym, to tak naprawdę traci siebie. I to widać - popada coraz bardziej w szaleństwo, irracjonalnie się zachowuje. Rozsypuje. To nie jest egzystencja, która byłaby w jakikolwiek sposób wymodelowana. To nie jest indywidualność, która jest czymś, co ma swoją tożsamość.

I tam nie ma miłości do Lulu. Czy jest to miłość tylko, że indywidualistycznie rozumiana przez matkę?

- Myślę, że nieważne jest, czy ona kocha Lulu czy nie. Ona po prostu potrzebuje Lulu, żeby być sobą. W momencie, kiedy Lulu nie ma, traci kategorie, które ją kształtują.

Lulu wypowiada słowa, które mogłyby być mottem dla całego tego filmu – „Cały ten świat ma dzikość w sercu i szaleństwo na twarzy”. Czy taki jest świat Lyncha? Czy w ogóle jest taki świat, który ma wypisane szaleństwo na twarzy i dzikość w sercu?

- Tam jest jeszcze kilka takich scen, które pokazują, że świat jest przedziwny. Myślę, że nie bez przyczyny pokazany jest w filmie obrzydliwy szczegół, ale bardzo ważny - Lulu wymiotuje (jest w ciąży) i te wymiociny cały czas są w pokoju, w którym Lulu przebywa. Nie są sprzątane, coraz bardziej śmierdzą. Wszyscy, którzy przychodzą do tego pokoju to zauważają (niezbyt poetycki aspekt filmu). Lulu nie jest oczekującą mateczką; to dziewczyna, która siedzi przy własnych wymiocinach, pali papierosa, pije wódkę i w ogóle ma pustkę w głowie.

Moja wolność kończy się na wolności drugiego człowieka

Bo ma złamane serce. Bo Sailor trafia do pudła.

- Ale zanim on trafi do pudła, to ona tak siedzi przy tych wymiocinach… Jest w tym drwina, tak, jak w przypadku matki Lulu. Trochę ironia ze schematów naszego myślenia, w które wrzuca nas kultura; chociażby tego szczęścia płynącego z bycia młodą matką. Lulu jest antytezą. Nawet nie czuje zapachu wymiocin, ona jest poza tymi kategoriami. Wychodzi poza wszystkie schematy. To jest indywidualność całkowicie uwolniona od różnego rodzaju fundamentów.

Czy to jest to samo? Indywidualność i wolność jednostki? Czy niekoniecznie?

- Lynch pracuje na takim myśleniu wolności, gdzie nie ma żadnych hamulców, żadnych barier. Gdzieś znika ta zasada, którą zaczął w XVII wieku John Locke, co w XIX wieku ugruntował John Stuart Mill mówiąc, że moja wolność kończy się na wolności drugiego człowieka. Ale tutaj tego nie ma, prawda? Tutaj absolutnie ta wolność jest…

Sailor jest już dalej, tak? I wszyscy właściwie oni są już dalej.

- Tak, oni wszyscy są raczej w kategorii samowolności. I myślę, że w naszych czasach, tak się jakoś ułożyło, że z samowoli zrobiono wolność. Myślę, że chyba największym problemem jest (i to widać współcześnie), że wolność traktuje się jako wartość najwyższą. Nie chodzi o swobody obywatelskie i o wolność polityczną, bo ona jest tutaj niekwestionowalna, ale o wolność jednostki. A żeby funkcjonowało społeczeństwo, żebyśmy stworzyli etykę, potrzebujemy samoograniczeń. Istotą etyki są samoograniczenia.