W środę do Polski przyjechać ma Wołodymyr Zełeński. Czego oczekuje pan po tej wizycie w kontekście polityki historycznej, no i oczywiście planowanej ekshumacji szczątków ofiar rzezi wołyńskiej?
- To jest temat rzeka, z którym zmagałem się jeszcze jako ambasador Rzeczypospolitej w Kijowie; nie ma tutaj szybkich i prostych rozwiązań. Ale niewątpliwie widać, że rząd Donalda Tuska ma ochotę na to, żeby przykryć kwestią wołyńską – to, że jest przełom - swoje niepowodzenia. A jest co przykrywać.
Natomiast zdaje się, że to jest coś, co już było planowane - chodzi o konkretną ekshumację, którą zajmuje się Fundacja Wolność i Demokracja. I to jest coś, co kiedyś promował i tym się zajmował minister Dworczyk, więc to nie jest nic w tej chwili nadzwyczajnego. Jakie słowa tam padną i co zostanie jeszcze powiedziane - zobaczymy. Ale nawet jeśli zostaną powiedziane, nie liczyłbym na szybką realizację przełomowego planu w kwestii ekshumacji wołyńskich. Bo to nie jest tak, że tylko Ukraina ma coś wykonać, ale również Polska – sprawy związane z pamięcią o żołnierzach Ukraińskiej Powstańczej Armii, którzy polegli na terytorium dzisiejszej Polski.
Żmudny proces ekshumacji
Co byłoby nowym otwarciem w sprawie polityki historycznej? Jakie decyzje? Skoro Wołodymyr Zełeński będzie jutro w naszym kraju…
- Nie bardzo wierzę w jakieś wielkie otwarcie. Otwarcie nastąpiło już jakiś czas temu - był i entuzjazm i było przygotowane porozumienie, które w rezultacie nie zostało podpisane. Nie sądzę, żeby to bardzo szybko się zmieniło. Ale rozumiem, że tu jest potrzebny polityczny sukces - zarówno premierowi Tuskowi, jak i prezydentowi Zełeńskiemu. Czy to się przełoży na skuteczne, praktyczne działania? Mam wątpliwości.
Jest data tej pierwszej ekshumacji w Puźnikach. Prace mają rozpocząć się w kwietniu tego roku. Po ich zakończeniu kolejne decyzje o ekshumacjach nie będą formalnością.
- To specyficzny proces. Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej rozpatruje pojedyncze wnioski, które są składane przez ludzi. To nie jest inicjatywa rządowa, tylko tych, którzy szukają szczątków swoich najbliższych. Żmudny proces, który poznałem i który rozumiem; radziłbym zachować pewną wstrzemięźliwość w tej kwestii, bo nagle nie zapadnie decyzja, która otworzy takie możliwości. Dziś kwestia ekshumacji wołyńskich nie jest dla Zełeńskiego i Ukraińców sprawą najważniejszą. Najważniejsza jest wojna z Rosją, żeby po prostu się nie dać. Sytuacja na froncie nie jest dobra, Rosjanie przełamali ważny odcinek i szykują się tam do kontrofensywy. Z moralnego punktu widzenia nie jest to zbyt mądre, żeby teraz tak mocno naciskać na Ukrainę w temacie ekshumacji.
Mówił pan także o tych sprawach, które należały do strony polskiej. Na co zatem wskazuje sporządzanie rejestru grobów Ukraińców z UPA na terenie województw podkarpackiego i lubelskiego?
- Jest napis na tablicy w Monasterzu, co do którego umówiliśmy się, że odtworzymy go tak, jak miało być. To do tej pory, jak rozumiem, nie zostało zrealizowane. Tych tematów jest więcej. Ukraińscy bojownicy UPA, czyli partyzanci, również ginęli z rąk komunistycznych wojsk polskich w Akcji „Wisła”. Jeżeli chcemy otwierać puszkę Pandory, to musimy mieć świadomość, że konsekwencje będą nie tylko po naszej stronie.
Wracając do tej planowanej ekshumacji w Puźnikach. Po ekshumacji miałby się odbyć ponowny pochówek i upamiętnienie miejsca. Upamiętnienie w jaki sposób?
- Prawdopodobnie będzie to uroczystość bardziej dla inicjatorów tej ekshumacji. Ale to jest ważne dla ludzi, którzy chcą pochować swoich bliskich. Tak samo jak ważne jest dla Ukraińców, żeby uczcić pamięć swoich poległych na terytorium Polski (wtedy PRL). Myślę, że to jest zrozumiałe, natomiast, niestety, nadużywane do celów politycznych.
Po co Trumpowi Grenlandia
Rozumiem, że będzie to temat wygodny dla Rosji w kontekście wyborów prezydenckich u nas.
- Dla Rosji temat Wołynia jest zawsze wygodny, ponieważ Rosja rozumie doskonale - a myśmy to udowodnili wspólnie - że to dzieli Polaków i Ukraińców. Będzie więc przy pomocy swojej agentury - i również wrzucając fake newsy - pracować nad tym, żeby ten temat zawsze był kością niezgody między Polską a Ukrainą. Bo to sprzyja realizacji interesów rosyjskich - jakiekolwiek duże zbliżenie Polski i Ukrainy jest dla Rosji zagrożeniem.
Są kolejne badania, które pokazują, że stosunek Polaków do ukraińskich uchodźców zmienia się na gorszy. Tym bardziej więc temat Wołynia będzie często obecny w fake newsach.
- Niewątpliwie tak. Zdaje się, że szykuje się dość duża akcja hybrydowa ze strony Rosji. I to nie dotyczy tylko Polski, ale właściwie całej Europy i Zachodu. Polska jest bardzo ważnym krajem na mapie rosyjskich planów, ponieważ graniczy z Ukrainą i przez naszą granicę idzie gros pomocy wojskowej czy humanitarnej dla Ukrainy. Rosja ma interes w tym, przeszkadzać, psuć, skłócać Ukraińców i Polaków, co się czasami niestety udaje.
Pytanie w kontekście tych planowanych rozmów Trumpa i Putina, bo też nie brakuje opinii, że to może być powtórka Jałty. Czy pan podziela te obawy?
- Nie, nie podzielam tych obaw, ponieważ mam świadomość, że zmianą, która musi spowodować reakcję Stanów Zjednoczonych jest udział żołnierzy Północnej Korei w wojnie na Ukrainie. Prezydent Trump zdaje sobie sprawę, że ta akcja nie mogłaby się odbyć bez zgody Chin. A dla Donalda Trumpa najważniejszy jest front chiński, niekoniecznie ten w Europie (chce, żeby tym zajęli się Europejczycy). Uważam, że Trump Ukrainy nie odpuści. Dlaczego? Bo gdyby to zrobił, mielibyśmy powtórkę Jałty, a potem sukcesy polityki chińskiej i ewentualną inwazję na Tajwan.
Prezydent-elekt mówi o czymś, co moglibyśmy nazwać nowym podziałem świata - Kanada, Grenlandia, Meksyk.
- To nie jest tak, że Trump będzie chciał zająć zbrojnie Grenlandię. On jest, w jakimś stopniu, zainteresowany tym, żeby ją kupić. Grenlandia jest ważna strategicznie. Jeżeli mamy się szykować na konfrontację z osią zła, czyli z Chinami, Iranem, Rosją, to musimy myśleć w kategoriach strategicznych. I najwyraźniej prezydent Trump myśli w tych kategoriach.