Od dawna śledzę to, co robisz, jestem pełna podziwu dla Twojej wizualnej erudycji. Kilka razy zdarzyło mi się pomyśleć, że, jak Stanisław Lem - po prostu nie istniejesz, a Twoje decyzje artystyczne, skojarzenia, wybory to efekt działania jakiegoś zespołu badawczego, dziś powiedzielibyśmy po prostu - sztucznej inteligencji. Cieszę się, że naprawdę ktoś taki jak dr Jakub Wojnarowski istnieje.
Od dawna, mówiąc językiem matematycznym, fascynuje mnie działanie na dużych zbiorach danych. Żyjemy w czasach, w których do sfer medialnych często przebija się prosty pomysł. I to jest jakaś siła. Natomiast rzeczy złożone już czasem niekoniecznie.
I to jest trochę trudniejsza ścieżka, ale wydaje mi się, że bardziej satysfakcjonująca. Bo to są rzeczy trudniej podrabialne i mniej oczywiste. Wtedy faktycznie można wypracować jakąś własną opowieść - z reguły są to projekty na całe życie, które nie mają wyraźnego początku i ciężko przewidzieć ich koniec, taki nieustanny proces. I to mnie ciekawi.



Ten projekt nazywa się "Kuba Woynarowski". Skąd "zasysasz" te dane?
W wieku przedszkolnym i wczesnokrzeszkolnym zasysałem domową bibliotekę. Skompletowaną przez rodziców, która gromadziła różne utwory z różnych półek. I ta eklektyczność tego zbioru jakoś mnie uformowała. Później jeszcze doszła wideoteka, bo film zawsze był dla mnie ważny. Później wizyty w bibliotekach oczywiście. A kiedy się pojawił internet, to w coraz większym stopniu korzystałem z tego źródła informacji.  

A dzisiaj Ci się zdarza wracać do biblioteki?
Oczywiście, wiele publikacji jest zwyczajnie niedostępnych w sferze cyfrowej, więc bywa tak, że wizyta w bibliotece jest najprostszym i najszybszym rozwiązaniem.

Co Cię fascynowało w bibliotekach? Teksty czy obrazy? To już jest pytanie o Twoją wizualną wyobraźnię.
Obrazy na pewno, obrazy różnego pochodzenia, zresztą nie tylko obrazy będące intencjonalnymi dziełami sztuki. Na przykład ilustracje naukowe, to zawsze było dla mnie ważne źródło inspiracji. Moja babcia była biolożką z wykształcenia i miała potężny zbiór bogato ilustrowanych książek z tej dziedziny. To chyba bardziej mnie nawet uformowało, niż Polska Szkoła Ilustracji. Jest to zresztą jakieś źródło natchnienia, które do dzisiaj widać w tym, co robię - diagramatyczny sposób myślenia, właśnie różnego rodzaju infografiki. Coś, co pozwala usystematyzować rozproszoną wiedzę na różne sposoby. Traktuję to nie jako działanie naukowe, może jako taki paranaukowy eksperyment, ale bardziej jako formę poezji wizualnej.

Ktoś Cię podejrzewał już kiedyś, że pracujesz jak coś (ktoś) rodzaju sztucznej inteligencji? Sam się jej obawiasz?
Czasami mi się to zdarzało rzeczywiście, szczególnie, kiedy komunikowałem się z ludźmi tylko przez internet.
No cóż, każdy medal ma dwie strony, więc każdy nowy wynalazek może być też bronią, czy arsenałem, którego się można obawiać, ale z reguły też wiąże się z tym jakaś eksplozja nowych możliwości. Przy czym, wydaje mi się, że człowiek zawsze jest człowiekiem, niezależnie od warunków, w których funkcjonuje, pewna esencja się przebija. Natomiast każdy nowy wynalazek technologiczny powoduje przyśpieszenie. To chyba jest różnica.

Co ten progres, przyspieszenie oznacza dla artysty wizualnego?
Żyjemy w czasach natłoku danych, takiej klęski urodzaju. Ludzie w większości nie są w stanie już tej wiedzy opanować. Często powraca myśl, że już dzisiaj nie można być artystą renesansu, takim interesującym się wszystkim, działającym w różnych dziedzinach, tylko trzeba już raczej wybierać sobie jakąś konkretną ścieżkę. Ale przecież koncepcja artysty współczesnego jako twórcy intermedialnego jest trochę nawiązaniem do pewnej utopii bardzo ciekawej, że artysta, sztuka jest taką dziedziną ludzkiej działalności, która pozwala przełamywać schematy, wychodzić z szufladek i tworzyć coś, co nie wpisuje się w łatwo formułowane kategorie. Myślę, że to jest wielka wartość i ona dalej może być podtrzymywana nawet w tych realiach technologicznych, w których funkcjonujemy.

AI to jest takie samo narzędzie, jak każdy ważny wcześniejszy wynalazek. Najpierw to była kamera obscura, później fotografia, film, masowa reprodukcja obrazu, pojawienie się internetu, oprogramowania graficznego. To wszystko były takie rewolucje technologiczne, które, jak się spodziewano, mogły w jakiś sposób zubożyć sztukę, ograniczyć możliwości. Tymczasem dosyć szybko były adaptowane jako kolejne narzędzie, używane w taki sam sposób, jak każde inne narzędzie.

Co oczywiście też ma swoje zabawne, czy czasem straszne konsekwencje, kiedy artyści formatują swoją twórczość pod obowiązujące trendy, właśnie na podstawie zdobytej wiedzy. To jest dosyć powszechne, więc pojawienie się algorytmów w zasadzie jest odzwierciedleniem tego stanu rzeczy. Powiedziałbym, że wielu artystów funkcjonuje tak jak algorytmy, po prostu na podstawie istniejących inspiracji tworzą pewną syntezę.

Tak, to kwestia koniunktury, dopasowywania się do trendów. Ale my rozmawiamy o kreowaniu, tworzeniu.
Od wielu wieków istnieją koncepcje, czy metafizyczne, czy bardziej bliższe człowiekowi związane z tym, że artysta jest taką czarną skrzynką, przekaźnikiem pewnych impulsów, których nie jest do końca świadomy. One mogą mieć jakieś "boskie" pochodzenia, ale po prostu może to być też kwestia podświadomości tego jak pracuje nasz umysł. I bywało tak, że dostrzegano w tym pewną wartość, a nie właśnie zagrożenie. Nie umniejszało to wagi tego, co robi  twórcza jednostka. Poza tym mamy też dziś opowieści dowartościowujące podmiotowość pozaludzką, tutaj jest kwestia ekologii z jednej strony, a z drugiej strony pojawia się technologia, która wydaje się coraz bardziej tą naturę przypominać. Jako sztuczne odbicie. Myślę, że coraz bardziej te algorytmy, te podmioty sztucznej inteligencji będą nam przypominać świat natury.  Coraz więcej będzie hybryd łączących te dwa światy. I pewien język filozoficzny, którym się posługujemy już w tej chwili może być przydatny, żeby te rzeczy nazwać i oswoić. To się już dzieje.