Gdy jedzie Pan na wakacje, to pojawiają się w głowie preteksty do pisania?
Byłem okropny i bardzo podziwiam moich bliskich, którzy to wytrzymywali, ponieważ przez wiele lat zwłaszcza kiedy byłem początkującym reporterem, dla mnie wszystko było potencjalnym tematem i gdziekolwiek jechałem, to zaczynałem od tego, że kupowałem lokalną gazetę. Nawet zdarzało mi się to robić w językach, których nie znam i których nie rozumiałem, ale jakoś tam po słowie próbowałem rozczytywać. Zawsze rozmawiałem ze wszystkimi możliwymi napotkanymi ludźmi i później wracałem z pięcioma pomysłami na reportaż albo na książkę. Tak np. narodził się "Zabójca z miasta moreli", ponieważ punktem wyjścia do tej książki były moje rozmowy z Turkami, których poznałem. Teraz już potrafię oddzielić wakacje i pracę.
Pana książki to w większości relacje nawiązane kilkanaście lat temu. Wiem, że w Ukrainie funkcjonuje Pan jako Wiktor i to efekt tych relacji.
Od wielu lat jeździłem i rozmawiałem z Ukraińcami, którzy sami bądź też ich rodzice czy dziadkowie ratowali Polaków w czasie rzezi wołyńskiej. Tych Ukraińców było bardzo dużo. Ryzykowali swoje życie, aby ratować polskich sąsiadów przed UPA. Często rozmawiałem ze starszymi paniami, które po prostu imienia Witold albo nawet Witek nie były w stanie zapamiętać, ponieważ pierwszy raz w życiu z takim imieniem się stykały. Tak wyszło, że nie upierałem się, żeby 90-letnia pani z Wołynia za wszelką cenę zapamiętała, że mam na imię Witold. I tak wyszło, że najbardziej zbliżonym imieniem do mojego jest Wiktor i dla nich było to łatwe do zapamiętania.
Czy utrzymuje Pan kontakt z bohaterami swoich książek, czy te relacje powoli wygasają?
Kontakt mamy cały czas i jest on bardzo intensywny. Pamiętam, że kiedyś w świecie polskiego reportażu była dyskusja, czy po napisaniu książki utrzymywać kontakt z bohaterami. Zawsze mnie ta dyskusja śmieszyła, ponieważ nie potrafię nie utrzymywać kontaktu. Jeżeli jeżdżę do kogoś przez kilka lat, a tak było przy wołyńskiej książce, to zdążyłem się zaprzyjaźnić z tymi ludźmi. Oni stali się dla mnie rodziną. Odwiedzam też innych ludzi, których poznałem w trakcie prac nad reportażami i to właściwie dotyczy wszystkich moich książek. Wspomnieliśmy wcześniej "Zabójcę z miasta moreli". Historia działa się w Stambule 14 lat temu, a ja do dzisiaj przyjaźnię się z bohaterami tej książki. Jest tam wstrząsająca historia kobiety, która została sprzedana przez swoją rodzinę i zmuszona do prostytucji, była ofiarą handlu ludźmi. Opowiadam o tym, jak udało jej się z tego wyjść i wszystko pozbierać, a później jeszcze zacząć pomagać innym. Znamy się już od 18 lat i przez te 18 lat pozostajemy w kontakcie. Jestem w stanie powiedzieć, że się przyjaźnimy i mam nadzieję, że jeżeli ktoś ją o to zapyta, to też tak powie na mój temat. Zawsze mnie to bardzo wzrusza, gdy mam urodziny w czerwcu, dzwonią do mnie ukochane babcie z Wołynia, ponieważ pamiętają. Mamy teraz dobre możliwości techniczne, więc ich ukraińskie wnuki ustawiły im komórkę tak, że się widzimy i składają mi życzenia. Relacje są dwustronne.
(cała rozmowa do posłuchania)