Zapis rozmowy Jacka Bańki z posłem Koalicji Obywatelskiej, Bogusławem Sonikiem.
Szefowa Komisji Europejskiej inicjuje dyskusję na temat obowiązkowych szczepień na terenie całej Unii. Zastrzega przy tym, że ostateczna decyzja miałaby należeć do państw członkowskich. To by miało sens?
- Tak. Jest 11 obowiązkowych szczepień. Zapominamy o tym. Nie pamiętamy o tym. Trzeba dodać jeszcze to. Covid-19 zbiera śmiertelne żniwo.
To na poziomie całej Wspólnoty?
- Najlepiej by było, ale to dane państwa muszą wprowadzać. Szefowa Komisji ma rację. Presję Komisja jednak powinna robić.
Presję w jakim wymiarze?
- Trzeba stawiać taki pomysł i próbować go zrealizować. Chodzi o presję dyplomatyczną, żeby kraje członkowskie zdecydowały się na to.
Wczoraj w Polsce zmarło 570 zakażonych, odnotowano ponad 29 tysięcy zakażeń. Dziś jest nieco lepiej - ponad 27 tysięcy nowych zakażeń, 502 zgony. Jakie nowe zasady by pan poparł, żeby obowiązujące od wczoraj restrykcje nie zostały tylko półśrodkami, jak zgodnie mówią zakaźnicy?
- Jeśli nie wprowadzimy obowiązkowego szczepienia, trzeba wymagać wszędzie na wydarzeniach publicznych okazania świadectwa o zaszczepieniu. To jakieś minimum, które powinno obowiązywać. Prochu nie wymyślę, ale od dawna była mowa, że w powiatach, gdzie są duże ilości zakażeń, należy większe ograniczenia wprowadzać. Takie lokalne lockdowny.
13 grudnia mają ruszyć szczepienia dzieci od 5. do 11. roku życia. To może być przełom?
- Może być częściowo. Dzieci też przechodzą Covid bezobjawowo, ale przynoszą go do domów. To krok w dobrą stronę.
Sporo zakażeń jest przynoszonych ze szkoły. Nauczyciele byli szczepieni w pierwszej grupie...
- Powinno być to obowiązkowe dla takich grup jak lekarze i nauczyciele. To powinno być dla nich obowiązkowe szczepienie. Potrzebna jest odwaga rządzących, żeby to wprowadzać. Nie można patrzeć się na sondaże.
Jakie wnioski powinna wyciągnąć Unia Europejska z amerykańskich doniesień dotyczących planowanych przez Rosję agresywnych działań wobec Ukrainy? Takie informacje płyną od jakiegoś czasu.
- Tak. Kiedyś Ukraina miała obiecane członkostwo. Na Majdanie pojawiali się politycy, którzy dawali Ukraińcom nadzieje na przynależność do UE. To powinno wrócić do debaty europejskiej. Chodzi o członkostwo Ukrainy w UE. Unia nie ma własnej armii. Od strony wojskowej tylko NATO może działać, ale Ukraina nie może zostać sama sobie. Łudzono ją przynależnością do UE i NATO. Teraz tego zabrakło. To tak, jakbyśmy się zgadzali, że Rosja ma tam jakieś przywileje.
Jakie wnioski należy wyciągnąć z kolejnego ostrzeżenia Łukaszenki, że zamknie dopływ surowców płynących z Rosji do Unii?
- To bzdura. Rosji nie zależy na takim konfliktowaniu się z UE. Mają inne sposoby na dręczenie Unii. To ataki internetowe, działania szpiegowskie, destrukcyjne. Nie chodzi o otwartą wojnę. Łukaszenka nie jest samodzielny w tej materii.
Na tym geopolitycznym tle widzi pan dziś jakiekolwiek szanse na pomoc Polakom więzionym na Białorusi? Docierają do nas informacje o złym stanie zdrowia Andżeliki Borys.
- Obecna sytuacja polsko-białoruska wskazuje na to, że oni są zakładnikami. Można sięgnąć do wzorów z lat 70. Wtedy presja międzynarodowa powodowała, że Rosja wypuszczała więźniów poza swoje granice, łagodziła swoje restrykcje. Trzeba uruchomić międzynarodowe kanały, żeby ta sprawa była głośna. Trzeba powtórzyć uwolnienie Bukowskiego czy wypuszczenie z aresztu domowego Sacharowa. To jest potrzebne.
To już trochę trwa. Nie widać, żeby coś się działo, poza rozmowami dyplomatycznymi.
- Zgadza się. Premier, jeżdżąc po UE, powinien mówić nie tylko o granicy, ale też o tej sprawie.
Co stanie się z planami zaostrzenia prawa aborcyjnego? Według propozycji środowisk antyaborcyjnych aborcja miałaby być karana jak zabójstwo. Mamy zapowiedź rzeczniczki PiS dotyczącą odrzucenia tego wniosku w pierwszym czytaniu. Sprawa jest przesądzona?
- Według mnie tak. To dylemat, co robić z projektami obywatelskimi. Rządzący dopuszczają je do debaty. To wydaje się naturalne. 100 tysięcy osób to podpisało. Szanujemy te podpisy i poddajemy to debacie. Potem odrzucamy, jak w tym przypadku. To absurdalny pomysł.
Czyli to lepsza metoda niż wrzucanie podpisów od razu do niszczarki?
- Trzeba przyzwyczaić opinię publiczną do tego. Poprzednio te sprawy nie były zrozumiałe. Uważano, że posłowie i rząd proponują ustawodawstwo, które jest projektem obywatelskim. Trzeba lepiej tłumaczyć obywatelom, że to kwestia tylko debaty. To kwestia proceduralna.
W Krakowie nie milknie debata ws. godnego upamiętnienia ofiar KL Plaszow. Emocji nie brakowało na wczorajszej sesji rady miasta. Jak godnie upamiętnić te ofiary, nie odbierając przy tym krakowianom jednego z ich ulubionych miejsc?
- Wydaje się, że najprostszym sposobem jest uporządkowanie tej przestrzeni, ustawienie tablic informacyjnych. Może jakiś pawilon, który by przypominał, co tam się wydarzyło. Zwiedzałem obóz w Gusen w Austrii. To przestrzeń zabudowana domami. Byli więźniowie postawili tam pawilon, gdzie jest opowieść o dramacie tego miejsca. Nie należy przesadzać z nadmierną interwencją architektoniczną w tym miejscu. Uporządkowanie, tablice, informacja. To by było upamiętnienie tych ludzi.
Konkretne plany są. Muzeum Krakowa i Ministerstwo Kultury je mają. Są też protesty społeczne dotyczące samej tej przestrzeni. Jak to pogodzić?
- Przeglądałem informację o tych protestach. Ludzie chcą, żeby ta przestrzeń była dostępna i zielona. W żadnej mierze nie koliduje to z upamiętnieniem tego miejsca. To powinno być miejsce pamięci, ale także trzeba zostawić drzewa, zieleń, która tam wyrosła przez lata.