Zapis rozmowy Jacka Bańki z europosłem PO, Bogusławem Sonikiem, kandydatem Koalicji Europejskiej do Parlamentu Europejskiego.

 

W krakowskiej hucie gaśnie wielki piec. To koniec produkcji stali w Krakowie?

- To niemożliwe. Kiedyś był taki krytyczny moment i udało się kilka lat temu tego uniknąć. Nie można do tego dopuścić. Rząd powinien podjąć rozmowy z ArcelorMittal. To kluczowa sprawa dla Krakowa i Polski.

 

Mówi pan o rządzie. Pracownicy mogą mieć uzasadniony żal do europejskich elit za politykę klimatyczną i brak ceł na import stali spoza Unii?

- Trudno powiedzieć, czy mogą mieć pretensje. Na pewno Unia powinna przestać być dobrym wujkiem, który otwiera swoje rynki na cały świat. W imię niedopuszczenia do konkurowania wewnątrz też prowadzi się politykę, która nie zezwala na tworzenie wielkich, europejskich ośrodków przemysłu, które by mogły konkurować z Chinami, Indiami i USA. To wymaga przemyślenia. Podzielam opinię znanego francuskiego korespondenta, który mówi, że należy odejść od skrajnego liberalizmu. Jeśli chodzi o politykę klimatyczną, wiadomo było od lat, że opłaty za emisję CO2 będą wzrastać. Unia naciskała, żeby kraje się do tego przygotowały. Były darmowe przydziały CO2 dla przemysłu. Korzystała z tego krakowska huta. Trzeba tę sprawę podjąć. Nie można dopuścić do zniszczenia naszego przemysłu hutniczego.

 

Przypomnijmy przyczyny decyzji szefów Arcelora – rosnący import, wysokie ceny emisji CO2, wysokie koszty energii, nadprodukcja stali. Trudno sobie wyobrazić, żeby te tendencje się zmieniły w ciągu kilku miesięcy. To ważne dla pracowników. Około 1200 osób pracuje w części surowcowej.

- Dlatego trzeba pomóc przetrwać ten okres trudności. Koniunktury się zmieniają. Były momenty, kiedy produkcja była zagrożona. Udało się ją utrzymać. Teraz też nie można dopuścić do wygaszenia pieca.

 

Od hutników słyszymy, że jeśli wygasi się piec całkowicie, trudno liczyć, że praca zostanie wznowiona.

- Dlatego interwencja, także w Europie, musi być natychmiast.

 

Dzisiaj przesłuchanie Grzegorza Schetyny przed komisją śledczą ds. wyłudzeń podatku VAT. To może być punkt zwrotny w kampanii wyborczej?

- Nie sądzę. Mówiłem, że jestem sceptyczny co do tych sejmowych komisji śledczych. One trwają w nieskończoność. Kończy się kadencja, sprawa Amber Gold toczy się dalej. Zaraz będzie wyrok sądu, komisja kogoś przesłuchuje, nikt na to nie patrzy. Komisje śledcze powinny mieć jasny cel – pokazanie niesprawności instytucji państwowych. Na tym powinien być koniec i wnioski, żeby usprawniać państwo. Komisje podejmują jednak działania zastępujące działania śledczych. Nie są w stanie tego zrobić.

 

Czyli chciał pan powiedzieć, że komisje mają charakter polityczny?

- Mają charakter polityczny. Nie zmienia to jednak faktu, że można się porozumieć, żeby pokazać to, co nie działało w strukturach państwa. To jest w interesie wszystkich.

 

Wspomniany szef PO obiecuje, że wynegocjuje – pod warunkiem, że będzie korzystny wynik wyborów – więcej o 100 miliardów dla Polski z budżetu unijnego. Skąd te obliczenia? Negocjacje nie zostały zakończone.

- Negocjacje nie zostały zakończone, ale znamy projekt budżetu Komisji Europejskiej na lata 2021-2027. Ten budżet unijny został okrojony w funduszach spójności. Komisja przyjęła inne priorytety. Środki są w projekcie na innowacje, kwestie walki z nielegalną imigracją. Cofnięcie się w funduszach spójności było kontestowane przez kraje korzystające z tego, w tym Polskę. Gdy zmieni się sytuacja polityczna, wyślemy do PE silną reprezentację Koalicji Europejskiej pokażemy, że zależy nam na wspólnej polityce europejskiej. Chcemy zmienić klimat rozmów i przywrócić z innymi krajami odpowiednie środki na fundusz spójności. Chodzi o modernizację najbiedniejszych regionów.

 

Dlaczego zmiana polityczna ma być warunkiem większej ilości pieniędzy?

- Łatwiej się negocjuje, gdy dochodzi do głosu proeuropejska siła w danym kraju, która chce kontynuować unijną politykę. Ten kraj nie jest wtedy problemem dla UE i łatwiej się negocjuje. Negocjacje będą nie tylko w Parlamencie, ale też między Komisją i przedstawicielami rządu.

 

Choć jak słyszymy od ekipy rządzącej o wpisaniu do konstytucji członkostwa w UE, trudno tu mówić o eurosceptycyzmie.

- To myślenie, że miłość wszystko wybaczy. Jak na miesiąc przed wyborami deklarujemy, że kochamy Unię i możemy ją wszędzie wpisać, zmienia to obraz? To przedwyborcze opowiadanie. Ważne, że retoryka się zmienia, ale pamiętamy jak się zmieniała po wyborach do Sejmu, gdy wyciągnięto z zaplecza radykalnych polityków PiS.

 

Pan ma żal do Leszka Jażdżewskiego za przemówienie poprzedzające wykład Donalda Tuska?

- To było nieporozumienie, że pan Jażdżewski wystąpił przed Donaldem Tuskiem. Tekst, który wygłosił był skandaliczny. To jakby przedskoczek mógł skakać przed mistrzem i skakał w stroju kąpielowym, żeby się pokazać. To był taki poziom.

 

Mówi pan o ocenie Kościoła w Polsce?

- Dotyczy to tego. To było kontrowersyjne w przekazie i formie. Wiele postaci to potwierdza. Adam Michnik też mówił, że nie można tak dyskutować o Kościele. Zresztą to było wystąpienie. Nie było debaty. Co innego jak Liberte organizuje swoją debatę i można kontrować. To nie była debata.

 

Jak pan odbiera aresztowanie Elżbiety Podleśny za Matkę Boską z tęczową aureolą?

- Ona została zatrzymana. Rodzi się pytanie, czy nie jest to nadmiar środków. Jestem za tym, żeby wzywać ludzi jak jest wykroczenie. Nie musi być spektakularnych zatrzymań. To jest spowodowane kampanią. Strona rządowa chce wzmocnić spór wokół spraw, które pani Podleśny podjęła w sposób dosyć skandaliczny. Z tego co wiem, było to klejone na toaletach.

 

Wcześniej była sprawa kukły Judasza. Ma sens artykuł w kodeksie karnym o obrazie uczuć religijnych?

- Na pewno ma. Religia to jedna z wartości. Jest artykuł, że nie wolno obrażać głowy państwa. Tym bardziej powinien być o wartościach religijnych. Mamy przestrzeń do debaty, kontestowania. Nikt nie zabrania kontestować spraw religijnych, ale niech się to odbywa w sposób cywilizowany.

 

Dziś mijają 42 lata od odnalezienia ciała Stanisława Pyjasa w bramie przy Szewskiej. Bez tej ofiary najnowsza historia Polski potoczyłaby się inaczej?

- Podkreślamy, że powołaliśmy wtedy Studencki Komitet Solidarności w ramach protestu. Solidarność wtedy w 1977 roku pojawiła się w przestrzeni publicznej i jako symbol wspólnego oporu wobec komunistycznych władz. Pokazaliśmy drogę. Staliśmy się przyczynkiem wielkiego ruchu, który podjął tę nazwę.