Mario Draghi, były szef Europejskiego Banku Centralnego zaprezentował w tym tygodniu raport, który stawia tezę, że bez wielomiliardowych nakładów na inwestycje Unię Europejską czeka powolna agonia. Rozpocznijmy od tego ostatniego sformułowania, bo też o powolnej agonii czytamy już od lat, między innymi u Fergusona.

- Czytamy od lat i to nie jest nic nowego. Mario Draghi sygnuje ten raport swoim nazwiskiem, ale tak naprawdę przygotowali go urzędnicy Komisji Europejskiej. Przypomnę, że prawie osiem lat temu poprzedni szef komisji Jean-Claude Juncker opublikował raport o przyszłości Europy i mówił w nim że czeka nas radykalna prowincjonalizacja. Tyle tylko, że wówczas motorem napędowym tych emocji był atak Rosji na Krym i wojna w Donbasie, która wówczas się rozpoczęła; do tego wybór Donalda Trumpa, pierwsze oznaki wojny handlowej między USA a Chinami. Mam wrażenie, że dzisiaj elity europejskie już wiedzą, że to nie jest tylko problem zewnętrzny, ale faktycznie - jeżeli czegoś nie uda się radykalnie zmienić w Unii Europejskiej - pojawią się problemy wewnętrzne. Gdzie? W dwóch najważniejszych państwach europejskich, które zawsze były motorem integracji, czyli we Francji i w Niemczech. W przyszłym roku we wrześniu odbędą się wybory do Bundestagu. Co prawda nie wygra ich prawdopodobnie AfD, ale ostatnie wybory w dwóch landach wschodnich (Turyngia i Saksonia) pokazały, że poparcie dla ruchów antysystemowych rośnie.

Ale to co jest największym bólem głowy dla unijnych liderów i urzędników, to zbliżające się wybory prezydenckie we Francji, które odbędą się wiosną roku 2027. Jeżeli we Francji wygrają siły sceptyczne wobec kierunku integracji europejskiej, z którym mamy do czynienia obecnie, bardzo ciężko będzie w ogóle przeprowadzić jakiekolwiek zmiany w UE. Więc mam wrażenie, że politycy europejscy, którzy pojechali w kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego do swoich regionów i zostali pogonieni widłami przez protestujących rolników, uznali, że to jest moment, kiedy trzeba coś w końcu zrobić.

15 razy "produktywność"

Kto w Unii Europejskiej chciałby dziś płacić na takie nowe inwestycje w wartości 5 proc. unijnego PKB?

- Sam raport nie udziela jednoznacznej odpowiedzi. Było oczekiwanie, że w tym raporcie znajdzie się postulat unijnego pakietu, trochę na wzór Funduszu Odbudowy UE. Tego w nim wprost nie ma. Jest fragment dotyczący finansowania, ale przepraszam za określenie - to jest pisane tak trochę przez bibułkę i papierek. Dlaczego? Żeby nie urazić Niemców i niemieckich elit politycznych, które wyraźnie nie chcą uruchamiać po raz drugi takiego pakietu, jak to miało miejsce w przypadku Funduszu Odbudowy. Założenie jest takie, że te środki mają być albo pozyskiwane na rynkach finansowych, choćby poprzez Unię Rynków Kapitałowych, którą tworzymy ją od wielu lat. Słyszę, że trzeba przyspieszyć jej dokończenie, więc to nic nowego. Co prawda w raporcie wyraźnie jest wskazane, że tego się nie da zrobić tylko środkami prywatnymi, trzeba zaangażować te publiczne. Jest też apel do rządów państw członkowskich, żeby zwiększyły poziom inwestycji o około 5 pp. w odniesieniu do PKB. To odwołanie się do poziomu inwestycji, który pamiętamy z lat 60., 70., a to poziom nienotowany w państwach członkowskich od dawna.

Czy są dzisiaj rzeczywiście kraje gotowe do ponoszenia takich nakładów? To inwestycyjne 800 miliardów.

- Tak, ale jakim kosztem? Nie ulega wątpliwości, że gdyby Unia Europejska zaciągnęła takie zobowiązania na rynkach międzynarodowych, finansowych, udałoby się to pożyczyć na 2,5 lub 3 proc. Jeżeli miałby to robić kraje choćby spoza strefy euro, takie jak Polska, ten dług trzeba byłoby pozyskiwać na poziomie 6 proc. To oczywiście jest wyzwanie. Tak czy inaczej - musimy więcej inwestować także w Polsce.

Natomiast raport wskazuje, że deregulacja, ściągnięcie pewnych ograniczeń regulacyjnych dla europejskiego biznesu, zwłaszcza biznesu w zakresie nowych technologii, przełoży się na zwiększenie bazy podatkowej, z którego będzie można finansować inwestycje. Trochę się obawiam, że to nie działa deus ex machina; że nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wycofamy jakieś regulacje i zwiększy się baza podatkowa. Że część firm, która do tej pory uciekała do Stanów Zjednoczonych, decyduje się zostać w Europie i od razu baza wzrośnie. Nie będziemy w stanie w ciągu roku zwiększyć nakłady na inwestycje. Mam wrażenie, że to są takie zaklęcia. Przypomnę, że podobny mechanizm finansowania miał towarzyszyć europejskiemu Zielonemu Ładowi, który Franz Zimmermans opublikował w listopadzie 2019 roku. Ponieważ ten plan finansowy był mało konkretny, nic z niego nie wyszło, co widzimy po pięciu latach. Teraz może być podobnie, plan dotyczący finansowania również jest dość mglisty.

Jeżeli w raporcie nie jest napisane, że Unia zaciągnie dodatkowy dług, to już w Niemczech pojawiły się głosy, że ten dokument nadaje się kosza, ponieważ postuluje dług. Niemiecki minister finansów Christian Lindner, reprezentujący partię FDP, która w landowych wyborach nawet nie przekroczyła progu, powiedział wyraźnie, że Niemcy mówią „nie”. Zresztą w podobnym tonie wypowiada się Robert Habeck, wicekanclerz do spraw gospodarczych, co akurat jest dość dziwne, ponieważ Zieloni do tej pory zwykle byli zwolennikami zwiększenia zadłużenia na poziomie europejskim. Kończąc - to jest trochę tak, że przed pięcioma laty nikt sobie nie wyobrażał, że w ogóle taki projekt jak Fundusz Odbudowy może ruszyć. Niemcy przez wiele lat odmawiali w ogóle uruchomienia takiego pakietu. A potem pojawiła się pandemia w marcu 2020 roku. No i w maju nagle kanclerz Merkel musiała się zgodzić na to, żeby go uruchomić.

Nie wiemy co przyniesie przyszłość, w polityce „nigdy nie mówi się nigdy”, więc dobrze mieć taki plan na stole. A na co miałby pójść to 800 miliardów euro (mówimy o skali rocznych inwestycji)? Trzy cele: transformacja cyfrowa, dekarbonizacja, transformacja energetyczna. Tu nie pojawiają się określenia „Fit for 55”, czy „polityka klimatyczna”. Unijni urzędnicy zrozumieli, że na wyborców to działa, jak płachta na byka, więc została tylko ta dekarbonizacja. Mamy też kwestie polityki obronnej oraz budowania odporności Unii i to jest nowy cel.

Istotne jest to, że choć sam raport nazywa się raportem o konkurencyjności Europy, słowo „konkurencyjność” niemalże tam się nie pojawia. W samym wprowadzeniu do tego dokumentu użyto za to aż 15 razy słowa „produktywność”, jest odmieniane przez wszystkie przypadki. Produktywność ma być zwiększona właśnie poprzez inwestycje w innowacje.

Unia szarpnie cuglami?

W jakim tempie rozjeżdżają się gospodarki Unii Europejskiej, a także Stanów Zjednoczonych i Chin?

- W ogromnym. To widać choćby po wysokości publicznych nakładów na inwestycje. Przypomnę, że zadłużenie w relacji do PKB w USA i w Chinach wynosi około 120 proc. W Unii Europejskiej mamy kryteria, które mówią o 60 proc. W większości państw to jest nieco powyżej, ale nie aż 120 proc. Mamy ogromne zapóźnienia inwestycyjne, co widać nawet po drogach, lotniskach, sieciach kolejowych. To są problemy nie tylko Polski, ale wielu państw europejskich, także państw Europy Zachodniej. Jesteśmy zapóźnieni jeżeli chodzi o energię – w Europie jest ona po prostu droga i to co stało się w roku 2022 (odcięcie od dostaw taniego surowca z Rosji), jeszcze zwiększyło  problemy, z jakimi Unia Europejska mierzy się (dostęp do tanich źródeł energii). Niemcy zwracają szczególnie uwagę, że w planie Draghiego nie chodzi tylko o kwestię finansowania, ale również o stworzenie spójnej strategii polityki przemysłowej i polityki handlowej. Niemcy mają świadomość, że takiej nam brakuje, ponieważ trochę każdy sobie rzepkę skrobie Nie bardzo wiemy, jak mamy podejść do tych relacji z Chinami i z Amerykanami.

Pamiętajmy, że zarówno Chińczycy, jak i Amerykanie już zaczęli chronić swoje rynki przed europejskimi produktami. Czy UE zdecyduje się na podobne działania w stosunku do USA i Chin? Zwłaszcza mając na uwadze fakt, że Niemcy czy Francuzi, a zwłaszcza Niemcy, chcą jednak z Chinami i USA handlować. Nie podjęli decyzji, żeby ograniczyć wymianę handlową, ale podejmują ją Chińczycy i to też widać w danych. Za pierwsze półrocze 2024 roku eksport z Niemiec do Chin był mniejszy niż eksport do Polski, co pokazuje, że decyzję o ograniczeniu wymiany handlowej podjęli sami Chińczycy.

Wobec jakich decyzji staje dzisiaj wspólnota europejska, biorąc pod uwagę te rozjeżdżające się gospodarki Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych i Chin i zwiększającą się lukę inwestycyjną?

- Raport Draghiego to jest raport numer 148 w historii Unii Europejskiej. Takich dokumentów powstawało wiele. One często po dwóch, trzy latach były zapominane. Znajdujemy się w momencie przełomowym w historii Unii Europejskiej - nie tylko ze względu na uwarunkowania zewnętrzne, o których rozmawialiśmy, czyli po pierwsze konkurencja ze strony Ameryki i Chin. Proces regionalizacji, globalizacji, czyli że te mechanizmy budowania potencjału gospodarczego opartego właśnie o globalizację właśnie się kończą. Unia Europejska nie będzie mogła dłużej z nich korzystać.

Jest oczywiście zagrożenie rosyjskie, ale po raz pierwszy w historii pojawia się tak duże zagrożenie wewnętrzne w dwóch największych państwach członkowskich. I mam wrażenie, że to jest chyba dzisiaj ten najważniejszy przełom. Jeżeli Unia nie szarpnie cuglami, nie poprawi jakości życia klasy średniej, ubożejącej klasy średniej w państwach Europy Zachodniej, to możemy spodziewać się sporych turbulencji, które już widzimy na scenach politycznych - Niemczech, we Francji, a także we Włoszech.

Berlin jest zagubiony we mgle

Zadania dla polskiej prezydencji, która rozpocznie się za kilka miesięcy?

- Mój Boże, to bardzo trudne pytanie, ponieważ wpisaliśmy sobie w celach prezydencji przede wszystkim poprawę relacji transatlantyckich, czyli między Unią Europejską i USA. A tutaj widzimy, że niezależnie od tego, kto wygra wybory prezydenckie w USA, ten protekcjonizm jednak będzie narastał. Jeżeli chodzi o relację z Ukrainą, to także widać pewne napięcie między polskim rządem a rządem w Kijowie, choćby ostatnie wypowiedzi dotyczące Wołynia.

Natomiast mam wrażenie, że motywem przewodnim polskiej prezydencji, chociaż nie jest to wprost zapisane w strategii, powinno być promowanie planu Draghiego, ponieważ taki pakiet inwestycyjny na poziomie europejskim jest w polskim interesie. Tym bardziej, że według przecieków z Brukseli miał być już ogłoszony skład nowej Komisji Europejskiej, co będzie przesunięte o tydzień ze względu na wątpliwości dotyczące słowiańskiego komisarza. Ale jeżeli wierzyć tym przeciekom, pewną tekę komisarza do spraw budżetu ma Polak, Piotr Serafin. I to będzie kluczowe stanowisko, jeżeli chodzi o zarządzanie tym procesem. Więc jeżeli mielibyśmy powiększony unijny budżet, choćby finansowany z długu, to duży wpływ na sposób jego wydatkowania właśnie będzie miał Serafin. W naszym interesie jest, żeby wszystkimi możliwymi sposobami wspierać pomysły tworzenia pakietu inwestycyjnego we współpracy z państwami, które także są jego zwolennikami, czyli z Francją, Włochami, z Hiszpanią. W kontrze do Niemiec i Holandii.

I to jest ważne, ponieważ do tej pory Polska zwykle stawała po stronie Niemiec, w różnych europejskich sporach. Ale to jest moment, w którym trzeba jednak bardzo wyraźnie, wspólnie z Paryżem, naciskać na Berlin, żeby zgodził się na zmiany. Tym bardziej, że Berlin dzisiaj jest zagubiony we mgle i wchodzi w okres rocznej kampanii przed wyborami do Bundestagu. Niemcy chyba nigdy jeszcze wewnątrz Unii Europejskiej nie były tak słabe ze względu na to, co się dzieje w ich polityce wewnętrznej.