Berenika Rewicka - córka działaczki "solidarnościowej" internowanej w stanie wojennym, Marii (Muzi) Sierotwińskiej. Wraz z rodzicami wyrzucona z Polski wiele lat spędziła w Kalifornii w USA, by powrócić już do wolnej Polski. Z wykształcenia kulturoznawca i anglistka. Pracuje jako lektor na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz jako metodyk szkoły językowej Mission. Radna II Dzielnicy Grzegórzki. W wolnych chwilach współpracuje z Fundacją "Nauka i Kultura".
Jak zapamiętała pani dzień wyborów?
W dniu wyborów w 89' roku byłam w Stanach Zjednoczonych razem z rodzicami. Była to Kalifornia. W parafii polskiej w Los Angeles mieliśmy punkt wyborczy, do którego przyjeżdżali wszyscy Polacy. Nie mówię, że było to na pierwszych stronach gazet amerykańskich, ale praktycznie w każdej gazecie gdzieś, na którejś tam stronie, była wiadomość, że są to pierwsze wybory. Oczywiście, o ile pamiętam, na te nasze wybory tam do Los Angeles, do tej parafii przyjechały różnego rodzaju i stacje telewizyjne, i stacje radiowe, i dziennikarze z gazet. Bo był to ewenement. Raz, że po raz pierwszy pozwolono nam, na terenie Kalifornii, również głosować. W naszych polskich konsulatach i ambasadzie nie było możliwości, tak jak jest to w Stanach Zjednoczonych, żeby głosować listownie. To, że pozwolono nam w Kalifornii głosować, w momencie, kiedy tam nie ma ani ambasady, ani konsulatu polskiego, bo te są na wschodnim wybrzeżu, to był niejako ewenement. Jednak zgodzono się. Przyjechała specjalna komisja z ambasady polskiej w Ameryce ze wschodniego wybrzeża po to, żeby dopilnować tych wyborów tam u nas. Musieli, bo jednak Polonia Kalifornijska jest również dużą Polonią, w związku z tym czasami ludzie dojeżdżali i z San Francisco i z San Diego. To nie są odległości typu 50 km, ale 300 km. Bardzo dużo, szczególnie starszych osób, które oczywiście miały prawo do głosowania, jechało te 300 km, te 150 km tylko i wyłącznie po to, żeby oddać głos, bo są to pierwsze wybory.
Jakich zmian spodziewała się pani po wyborach?
Wyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych, ja miałam lat 14, w związku z tym nie miałam zbyt wiele do powiedzenia. Moja mama była aresztowana w czasie stanu wojennego i przesiedziała tutaj parę miesięcy w więzieniu. Potem zostaliśmy z Polski wyrzuceni. Pojechaliśmy na emigrację nie ekonomiczną a polityczną. Stany Zjednoczone nas wzięły. Po wyborach w 89' roku oczekiwaliśmy, że wszystko się zmieni. Co zresztą nastąpiło. Natomiast szczególnie dla moich rodziców, a może nawet dla mojej mamy najbardziej ,te wybory to był taki gwarant, że może w związku z tym będzie można wrócić do Polski.
Które z pani oczekiwań zostały spełnione?
Moje oczekiwania spełniły się w 100%. Żyję w wolnej Polsce. Mogę chodzić do wyborów, co uważam zresztą za swój obowiązek. Mogę głosować na tego, na kogo chcę; mogę mówić, co chcę; mogę pisać, co chcę; nikt mnie nie aresztuje. Oczywiście czas transformacji jest zawsze okresem bardzo ciężkim dla wielu pokoleń. Ja należę do tego pokolenia, które się nazywa "straconym pokoleniem". Wychowaliśmy się w tamtych realiach, przechodzić na emeryturę będziemy w nowych realiach. Jestem w takim wieku, że już nie jestem w stanie sobie wyrobić tej emerytury, tak jak mogłabym, gdybym np. urodziła się w Stanach Zjednoczonych lub jakimkolwiek innym kraju, który był wolnym krajem od samego początku. Nie mieliśmy takich możliwości studiowania jak ma młode pokolenie w tej chwili. Wszystko, co możemy zrobić i nadrobić, robimy, że tak powiem, w późniejszym wieku, niż to robią młodzi ludzie w tej chwili. Moje pokolenie ma mało czasu na to, żeby ogarnąć wszystko tak, jak młode pokolenie będzie mogło ogarnąć w przyszłości. Natomiast nie zmienia to faktu, że mogę pracować tam, gdzie chcę, mogę zmienić pracę. Czuję się wolna. Nie wszyscy są równi, bo nigdzie tak nie ma na świecie. Ale jednak mamy bardzo wiele rzeczy, których nie mieliśmy wcześniej. Polska zmieniła się w 100% na korzyść.
Jakie były pani największe rozczarowania po 89' roku?
Rozczarowania to dużo powiedziane, bo ja nie uważam, żebym była w ogóle rozczarowana czymkolwiek. Niektórzy ludzie wykorzystywali ten okres transformacji, kradli, dopuszczali się wielkiej korupcji. Pamiętam taką sytuację jeszcze mojej mamy. Gdy wróciliśmy do Polski, poszła z powrotem pracować do liceum. Zmusili ją do wcześniejszego przejścia na emeryturę. Mimo że tego nie chciała. Dlatego, że jest nowe pokolenie i trzeba temu nowemu pokoleniu dać miejsca pracy. W związku z tym wylądowała na prawie że głodowej emeryturze. To wszystko zawsze zależy od ludzi. Niekoniecznie jest to wina systemu. Czasami jest to wina braku dobrej woli.
Co pani uważa za swój największy sukces w III Rzeczpospolitej?
Ja mam same sukcesy (śmiech). Odkąd wróciłam, mnie się, generalnie rzecz biorąc, życie w Polsce bardzo podoba. Są pewne rzeczy administracyjne, na które się pieklę i które mnie denerwują. Są niektóre partie polityczne, które mnie denerwują, ale to nie znaczy, że to jest jakiekolwiek rozczarowanie. W demokracji niestety tak jest, że każdy może powiedzieć wszystko.
Co traktuje pani za swoją osobistą porażkę?
Nic. Oczekiwania, które nie zostały spełnione...Jedno, co rzeczywiście boli mnie w tej chwili, że, szczególnie w państwowych instytucjach, w tzw. "budżetówce", chociaż również w prywatnych firmach nie docenia się wykształcenia. Osoby, które są bardzo wykształcone, które mają duże osiągnięcia, czasami zarabiają zdecydowanie mniej niż osoby, które, brzydko to zabrzmi, nie mają absolutnie żadnych osiągnięć.
Czy angażowała się pani w działania polityczne lub społeczne?
Jestem radną dzielnicy Grzegórzki. Jestem również członkiem zarządu tej dzielnicy. Staram się angażować może nie na wielką skalę, ale przynajmniej na tę skalę, która jest najbliższa wszystkim ludziom, którzy mieszkają dookoła mnie.
Jak zmienił się pani status materialny?
Wyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych w 82' roku, czyli w trakcie stanu wojennego. To był wyjazd praktycznie w ciągu 24 godzin, więc straciliśmy bardzo dużo, ponieważ trzeba się było pozbyć większości rzeczy, które posiadaliśmy tutaj jeszcze od pokoleń. W Stanach Zjednoczonych mieszkaliśmy bardzo długo i wróciliśmy do Polski praktycznie rzecz biorąc z paroma walizkami. Nie dorobiliśmy się w Stanach. Nie pojechaliśmy po to, żeby zarabiać pieniądze i przywozić je do Polski. Po prostu tam mieszkaliśmy ze świadomością, że możliwe, że nigdy w życiu nasza stopa więcej w Polsce nie postanie. Inaczej się żyje. W momencie kiedy w 89' roku doszło do pierwszych wyborów i podjęliśmy decyzję powrotu – i tak jak staliśmy, tak niejako wróciliśmy do Polski. Zaczynaliśmy niejako po raz "enty" od początku. Może ja wspomnę tutaj, że jestem nauczycielem, w związku z tym moja pensja nawet w III Rzeczpospolitej nie należy do największych. Powiedziałabym, że posiadam zawód i wykonuję zawód, który jest najmniej płatnym zawodem w całej Polsce. Ale nie narzekam.
Kogo wymieniłaby pani jako symbol ostatniego 25-lecia?
Dużo takich osób. Na pewno trzeba wymienić Jana Pawła II, ks. prof. Józefa Tischnera. prof. Bartoszewski, którego uwielbiam. Przypuszczam, że prezydent Komorowski również. Że również nasz premier, Donald Tusk. Musiałabym wymienić całą listę. Tych osób jest naprawdę bardzo wiele.
Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego
Partner Główny: