"To, że nie założyłam rodziny, bo mi się wydawało, że jak założę rodzinę, to zostawię mamę, to była moja trauma obozowa". Gościem Marzeny Florkowskiej jest profesor Elżbieta Kuta. Urodzona w Tarnowie botanik, autorka wielu publikacji naukowych, prezes Stowarzyszenia Rodzina Więźniarek Niemieckiego Obozu Koncentracyjnego Ravensbrück.
Jadwiga Kuta z córką Elżbietą lata 50.XX w. Dzięki uprzejmości gościa programu.
Fiołki. Dzisiaj sięgam pamięcią wstecz i zastanawiam się, dlaczego właściwie głównym obiektem zainteresowań mojej grupy badawczej na Uniwersytecie Jagiellońskim był rodzaj viola, a w jej obrębie bratki, i fiołki.
Pamiętam moje pierwsze zdjęcie: w parku w Tarnowie z bukiecikiem fiołków.
A potem, gdy jeździłam do Warszawy, gdzie mieszkał mój ojciec, zawsze, jeżeli to była wiosna, kupowałam bukiecik fiołków i szłam do kościoła Świętego Krzyża i kładłam przy sercu Chopina.
Jakie kwiaty lubiła pani mama?
Głównie piwonie, ale też starałam się kupować jej lewkonie. Lubiła ich zapach.
A jakie kwiaty i czy w ogóle jakieś kwiaty rosły w Ravensbrück?
Szałwie, czerwone szałwie. To był chyba syndrom wszystkich więźniarek, żeby nigdy nie mieć w ogródkach szałwii.
Szczególnie na początku, kiedy obóz powstawał i nie było jeszcze tak dużo więźniarek, tej zieleni w obozie było całkiem sporo.
Jadwiga Kuta nad jeziorem Schwedt w 50. rocznicę ewakuacji obozu w Ravensbrück, 1995. Dzięki uprzejmości gościa programu.
Najpiękniejsza para w Tarnowie
Pani urodziła się dziewięć miesięcy po wyjściu mamy z obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Jak to było możliwe?
To określam jako cud.
Moja mama miała 24 lata, kiedy została aresztowana. To była jesień 1940. Osadzona w ciężkim, tarnowskim więzieniu etapowym. Osiem czy dziewięć miesięcy po ślubie, gdy wyszła za mąż za swojego ukochanego Józefa. Byli piękną parą, uznawaną za najpiękniejszą parę Tarnowa w tamtych czasach. I zakochani.
O tym, jak tęskniła za moim ojcem, dowiedziałam się właściwie po śmierci mamy, kiedy zaczęłam czytać grypsy. Tych grypsów jest ponad sto, pisane na maleńkich karteczkach. Każdy zaczyna się „Mój najukochańszy Józieńku. Nie martw się o mnie, ja się martwię o ciebie”.
W więzieniu mama haftowała i mam te pamiątki w domu. Jeden z tych haftów to jest oprawka na książkę, gdzie jest wyhaftowany dedykacja: „Mojemu najukochańszemu Józieńkowi - w pierwszą rocznicę naszego ślubu. Tarnów, więzienie, cela 101”. Wyhaftowała też serwetę, która była odtworzeniem wzoru, jaki był na porcelanie, który dostali w prezencie ślubnym.
W tarnowskim więzieniu mama nie miała absolutnie świadomości, co będzie się działo dalej. Wierzyła, że następnego dnia wyjdzie. Trafiła tam za działalność konspiracyjną.
12 września w 1941 roku z drugim Sondertransportem z Tarnowa została przetransportowana do Ravensbrück. Sondertransport, transport specjalny, czyli z wyrokami śmierci. I przebywała w obozie od września 1941 do końca, czyli do ewakuacji obozu w końcu kwietnia 1945 roku.
Do Tarnowa dotarła w maju 1945 roku. Jakie było jej spotkanie z ukochanym Józefem? Nie wiem. Myślę, że z tej pięknej kobiety, którą była przed aresztowaniem, został strzęp człowieka. Ważyła 30 kilka kilogramów. Ale spełniło się ich marzenie: w końcu się spotkali. Urodziłam się w styczniu w 1946 roku.
Miłość nie przetrwała
Czy ta wielka miłość rodziców przetrwała?
Nie, nie przetrwała. Kiedy miałam 9 miesięcy, rodzice się rozstali. Mama wychowywała mnie sama, ale pomimo tego, że mój ojciec zostawił ją po takich przeżyciach, z małym dzieckiem, to moja mama do końca swojego życia została z teściową, czyli z matką mojego ojca i babcia mnie wychowywała. Nigdy nie zrażała mnie do ojca. Ich relacje były poprawne, może tego żałowali? Nie wiem.
Portret Jadwigi Kuta namalowany przez Halinę (Halszkę Zachembską, góralkę), która była razem z Jadwigą Kuta w tarnowskim więzieniu i tym samym transportem 12 września 1941 roku dotarły do KL Ravensbruck. Miały numery obozowe kolejne: Halina Zachembska 7272, Jadwiga Kuta 7273. Dzięki uprzejmości gościa programu.
Wydawało mi się, że nie mam syndromu obozowego
Czy pani od urodzenia rosła w takiej świadomości, że mama była w Ravensbrück, że jest pani córką więźniarki obozu koncentracyjnego?
Nie, zupełnie nie. Nie rosłam w takiej świadomości.
Mało tego, w Tarnowie, bo mama w Tarnowie do 1980 roku mieszkała, spotykała się ze swoją najbliższą przyjaciółką Wandą Grzybówną. Razem były aresztowane, przeszły przez Ravensbrück i potem były nierozłączne. Wanda była drugą moją matką, ale nigdy nie miałam świadomości, że one były w Ravensbrück, że ta więź, która je łączyła ,miała związek z takim dramatem. Kiedy mama przeniosła się do Krakowa w 1980 roku, to tu już była duża grupa Ravensbrüczanek. Spotykały się, ale to nie były rozmowy o Ravensbrück.
Nie mogę powiedzieć, żebym jakąś traumę miała przekazaną przez rozmowy, które albo podsłuchiwałam, albo byłam świadkiem, czy uczestniczyłam w tych rozmowach. Nie.
Skąd wzięła się taka potrzeba bardzo dużej bliskości i takiego hermetycznego związku pani z mamą?
Ja sobie oczywiście nie zdawałam z tego sprawy, dlaczego tak jest.
Potem, kiedy dorastałam i kiedy już wiedziałam, co mama przeszła, to chciałam mamie pokazać inny świat. Objechałam z mamą Europę, byłyśmy też w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie. Oczywiście dzisiaj nie wiem, czy to było słuszne, czy mama tego chciała. W pewnym sensie jej to narzucałam. Podobnie jak chodzenie do kina, teatru, na wystawy.
Mimo tego, że miałyśmy dwa różne mieszkania w Krakowie, to praktycznie mieszkałyśmy razem. Takie rozdzielenie dla nas obu nie było dobre. To był naprawdę silny związek emocjonalny.
A jednak...
Może to było takie nadmierne aż poczucie odpowiedzialności za mamę?
Myślę, że właśnie to jest mój syndrom, to jest moja trauma, z której ja sobie nie zdawałam sprawy. Bo przecież moje życie się potoczyło całkiem nieźle. Studiowałam, potem osiągałam kolejne stopnie naukowe, miałam świetny zespół badawczy, miałam wspaniałych studentów, doktorantów, naprawdę nie mogę narzekać, wręcz jestem szczęśliwa z tego powodu. Wydawało mi się, że nie mam syndromu obozowego.
A jednak ten związek z mamą, tak niezwykle silny, to poczucie mojej odpowiedzialności, niemożność zostawienia jej, ale też i w drugą stronę, to była ta moja trauma. To, że nie założyłam rodziny, bo mi się wydawało, że jak założę rodzinę, to zostawię mamę, to była moja trauma obozowa.
Jadwiga Kuta z córką Elżbietą w 1996 roku, w 80. urodziny Jadwigi. Dzięki uprzejmości gościa programu
Radio Kraków informuje,
iż od dnia 25 maja 2018 roku wprowadza aktualizację polityki prywatności i zabezpieczeń w zakresie przetwarzania
danych osobowych. Niniejsza informacja ma na celu zapoznanie osoby korzystające z Portalu Radia Kraków oraz
słuchaczy Radia Kraków ze szczegółami stosowanych przez Radio Kraków technologii oraz z przepisami o ochronie
danych osobowych, obowiązujących od dnia 25 maja 2018 roku. Zapraszamy do zapoznania się z informacjami
zawartymi w Polityce Prywatności.