„Imię róży” – debiutancka powieść włoskiego intelektualisty: filozofa, bibliofila, eseisty, mediewisty – Umberto Eco. Ta książka już się „uklasyczniła”, jak w rozmowie z Georginą Gryboś komentuje Rafał Hetman, pisarz, reporter i czytelnik.
Dlaczego właśnie teraz sięgnąłeś po „Imię róży”?
To jest taka może zabawna, może trochę wstydliwa historia, bo od „Imienia róży” odbijałem się chyba dwa razy na przestrzeni ostatnich lat. Kiedyś, we wczesnej młodości, sięgnąłem po tę książkę i przeczytałem kilka, może kilkanaście stron i uznałem, że to kompletnie nie dla mnie.
Dopiero dwa czy trzy lata temu kupiłem tę książkę w wydaniu z posłowiem i – muszę przyznać – że właśnie dla posłowia. Po jego przeczytaniu uznałem, że muszę przeczytać także samo „Imię róży”, żeby lepiej zrozumieć posłowie. Nie spodziewałam się, że książka tak mi się spodoba! Tak bardzo zachwyciły mnie jej konstrukt, pomysł, klimat, sposób budowania fabuły, że teraz namawiam innych, żeby nie zwlekali i czytali, bo to jest po prostu bardzo dobra rzecz, choćby na kończące się właśnie wakacje.
Naprawdę mówisz o „wstydzie” z powodu nieprzeczytanej wcześniej książki?
Tak, ale to jest raczej wstyd czytelnika, który porzucił książkę, choć przecież, jeśli chodzi akurat o ten tytuł, od początku czułem, że w tej książce jest znacznie więcej. Zresztą w posłowiu, o którym wspominałem, sam Umberto Eco przyznaje, że stworzył pewne wyzwanie dla czytelniczek i czytelników. Pierwsze sto stron powieści jest jak sito – odsiewa tych, którzy są znudzeni, a wynagradza na kolejnych stronach tych, którzy okazali się wytrwałymi. Akcja przyspiesza, czyta się ten kryminał zachłannie, szybko, naprawdę chce się poznać rozwiązanie zagadki… ale czy je poznamy? Nie będziemy spoilerować!
Całej rozmowy posłuchasz w podkaście
W trakcie rozmowy wielokrotnie wspominamy posłowie („Imię róży” w przekładzie Adama Szymanowskiego, Oficyna Literacka Noir Sur Blanc, 2020). Umberto Eco pisze w nim m.in. „Autor powinien umrzeć po napisaniu powieści, by nie stawać na drodze, którą ma przed sobą tekst”. W kolejnym rozdziale dodaje: „Autor nie powinien interpretować. Ale może opowiedzieć, dlaczego i jak pisał.”
Słuchaj też Radia Kraków Kultura
Może zatem warto przeczytać książkę, nawet jeśli zachwycił (lub odrzucił) nas film z 1986 roku, który pokazał tę powieść na wielkim ekranie? Może warto, aby Wilhelm z Baskerville przestał mieć twarz Seana Connery’ego (znakomitego skądinąd w roli mnicha-detektywa), a Adso z Melku pozbędzie się twarzy, młodziutkiego wtedy, Christiana Slatera? I choć filmowe spotkania, które serwuje nam reżyser Jean-Jacques Annaud, jest satysfakcjonujące, to brak w nim intelektualnych wyzwań, które stawia przed czytelniczkami i czytelnikami Umberto Eco.