Konferencja Episkopatu Polski sprzeciwia się działaniom Ministerstwa Edukacji Narodowej i rządu – decyzji o niewliczaniu ocen z religii do średniej, a także zmniejszeniu godzin nauczania tego przedmiotu. Wczoraj wierni wysłuchali podczas mszy świętych komunikatu KEP w tej sprawie.

Sprawiedliwość dziejowa

Mocne słowa padły wczoraj z ambon w całym kraju. Strona kościelna mówi o dyskryminacji, o wykluczeniu. Nie będzie już porozumienia z rządem w tej sprawie?

- Chyba rzeczywiście nie będzie. Jeżeli jednak będzie, to raczej jakieś niewielkie ustępstwa ze strony rządowej. Widać, że resort edukacji jest zdeterminowany i ministra Barbara Nowacka również. Jakie ma znaczenie ten list? Po pierwsze – był czytany nie we wszystkich kościołach. Z tego, co wiem, w wielu miejscach nie było o nim w ogóle mowy. Czasy, kiedy listy Episkopatu były czytane w wielkie święta, już chyba minęły. Zresztą to od początku nie było zgodne z przepisami liturgicznymi.

Ale było zalecenie?

- Zalecenie, ale nie wymaganie, że list ma być odczytany. Oczywiście on jest na stronie Episkopatu, można go tam przeczytać.

W mniejszych miejscowościach pod Krakowem księża go przeczytali.

- Może nawet zamiast homilii.

To jest jednak, mimo wszystko, stanowisko Konferencji Episkopatu Polski.

- I trochę wołanie na puszczy. Grzech pierworodny związany z katechezą szkolną w Polsce, został popełniony w czasach transformacji, kiedy wprowadzono katechezę do szkół bardzo szybko. Bez dyskusji społecznej, jednym rozporządzeniem. Towarzyszyło temu takie myśleniem ahistoryczne, bo wtedy biskupi uzasadniali, że to powrót do stanu posiadania sprzed komunizmu. Czyli, de facto, powrót do czasów przedwojennych. Wtedy uważano, że to jest sprawiedliwość dziejowa, ale wcale nie chodziło o dobro uczniów tak naprawdę. Ono nie było głównym celem. Katecheza od początku nie była dobrze przemyślana i po paru latach część biskupów już zdawała sobie z tego sprawę.

Pamiętam, że biskup, wtedy pomocniczy, Kazimierz Nycz, wygłaszał referat w krakowskim Klubie Inteligencji Katolickiej (były lata 90.) i mówił, że katecheza w szkołach jest porażką Kościoła. Już wtedy, już wtedy takie były sygnały. I co? I nic. Kilka lat temu biskupi poświęcili jedno zebranie plenarne katechezie – rozważali perspektywę, bo wiedzieli, że ta katecheza się sypie. Pojawiły się pomysły, ale na dyskusji się skończyło. Wiedział Kościół już wtedy, już takie mocne głosy były (nawet na forum Episkopatu), że trzeba wrócić z katechezą do parafii.

Determinacja ministerstwa

Strona kościelna od samego początku mówiła, że w tych rozmowach z rządem jej głos nie jest należycie wysłuchany. Jak pan patrzy na perspektywę debaty, która miała być poświęcona temu, jak lekcje religii będą wyglądać od 1 września 2025 roku?

- Biskupi powołują się na dokumenty prawne wysokiej rangi - konstytucję, konkordat. To też się odbija od ściany, ponieważ ministerstwo silne argumenty - poparcie społeczne (katecheza właśnie przestała mieć poparcie społeczne, co widać w badaniach)

W latach 80. i 90. poparcie społeczne było mocne.

- Było i ono nawet rosło do 2007 roku, a potem zaczęło gwałtownie spadać i w tej chwili jest niewielkie. Myślę, że stąd bierze się determinacja ministerstwa. A z drugiej strony - katecheza jest bardzo nienowoczesna, archaiczna. Przez 30 lat, jakie minęły od początków transformacji, Kościół nie mógł się zdecydować, czym ta katecheza ma być. I była takim trochę formowaniem uczniów, do trzeciej klasy szkoły podstawowej (przygotowanie do pierwszej komunii). Potem było coraz więcej wiedzy na temat religii, innych religii (wymóg ze strony państwa). Wreszcie przygotowanie do sakramentu bierzmowania. A miejsce przygotowania do sakramentów kościelnych jest w kościele, nie w szkole. Więc to też jest silny argument.

Trudno teraz zarzucać władzy państwowej, że reformuje lekcje religii i nie słucha głosu Kościoła.

Biskupi dodają, że kościół będzie podejmował dalsze kroki prawne mające na celu powstrzymanie wprowadzonych zmian. Co to może oznaczać w praktyce? Duchowni będą chcieli zatrzymać za wszelką cenę te zmiany?

- To rzeczywiście jest ślepa uliczka, bo polityka Episkopatu jest taka, że będzie się odwoływał do instytucji państwowych - Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego. A to jest zwracanie się do instytucji upolitycznionych, to agendy polityczne jednej strony. Więc zwracanie się o poparcie do jednej strony jest błędem - taktycznym i strategicznym.

Kościół brnie.

To co Kościół może zrobić w takim razie?

- Sprawa jest, moim zdaniem, przegrana. Kościół powinien już wiele lat temu pochylić się bardzo poważnie nad problemem katechezy, zreformować ją sam. Podzielić ją. Pojawił się rozsądny głos w przestrzeni publicznej, że w szkole powinno być raczej przekazywanie wiedzy: bardzo proszę o katolicyzmie, Kościele katolickim, bo to jest ciągle instytucja ważna w Polsce, ale też w ogóle o religii w życiu ludzi i nie tylko katolickiej. Czyli: w szkole wiedza o religii, a w parafii katecheza.

A czy Kościół sam nie ma trochę problemu, żeby jasno przekazać swój komunikat? Z drugiej strony mamy arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, który mówi, że jest to próba zamknięcia drzwi Chrystusowi.

- Jesteśmy przyzwyczajeni, że arcybiskup krakowski będzie zabierał w drażliwych sprawach głos i będzie to robił w sposób ostry. I to się na pewno podoba części społeczeństwa, prawicowej, bo jest traktowany przez nią jako strażnik tradycji i wartości, ale to nie ma przełożenia na rzeczywistość i polityczną i społeczną.

Jest pan przekonany, że rząd jednak przeforsuje te zmiany i lekcje religii w nowej formule rozpoczną się 1 września 2025 roku?

- To już jest przesądzone.