Wciąż koło Polskie Sprawy?

- Nie. Klub PiS. Koła Polskie sprawy już nie ma. Koledzy z poprzedniej kadencji nie dostali się do Sejmu.

Jest też inicjatywa Jana Krzysztofa Ardanowskiego, który pod szyldem nowej partii chce skupiać małe ugrupowania prawicowe, wolne elektrony chce skupić. Pani jest tym zainteresowana?

- Przez tyle lat działam w polityce i na rzecz obywateli, ale nigdy nie byłam członkiem żadnej partii. Dla mnie ważne jest załatwianie spraw, nie przynależność partyjna. Jestem w klubie PiS. Tutaj mam, w tym momencie, najwięcej przestrzeni do realizacji moich celów. To polityka społeczna, wsparcie organizacji pozarządowych.

Jest pani w klubie parlamentarnym PiS, więc ta sprawczość będzie obecnie raczej niewielka.

- Większość czasu w parlamencie byłam w opozycji. Nauczyłam się walczyć o sprawy ważne, będąc w opozycji. Coś udaje się zrobić. Ostatnie przykłady to DPS-y. Może uratujemy kilka z nich.

Czyli nie wybiera się pani do nowej formacji Jana Krzysztofa Ardanowskiego? Paweł Kukiz jest tam...

- Cieszę się, że powstają nowe inicjatywy po prawej stronie. One mają wspólne cele, ale zachowują autonomię danych osób. Kibicuję panu Ardanowskiemu, Pawłowi Kukizowi. Wydaje się, że mamy pole do współpracy. Przypięcie sobie plakietki nie jest tak ważne. Teraz widać, ze ugrupowania zmieniają swoje plany jak rękawiczki. To płynne. Dla ludzi trzeba działać tu i teraz.

Kibicuje pani fuzji Prawa i Sprawiedliwości i Suwerennej Polski?

- To decyzja tych ugrupowań. Nie jestem członkiem PiS ani Suwerennej Polski. Nie znam ustaleń, co ich łączy. Razem tworzyli koalicję przez lata. Może to naturalny ruch? Nie wnikam jednak.

Wyjdzie na dobre to zjednoczenie? Bo fuzji sprzeciwiają się politycy związani z Mateuszem Morawieckim.

- Nie wiem. Trudno mi ocenić. Ważne, żeby były pewne cele zachowane. Jestem zwolennikiem centrowych, nie skrajnie konserwatywnych celów, jak Suwerenna Polska. Ale może jakieś porozumienie będzie i coś wspólnie się uda zrobić.

Mamy małopolski wątek skandali seksualnych w Diecezji Sosnowieckiej. To są pani tereny, okolice Olkusza. Czym byłyby systemowe zmiany w polskim kościele? O ich potrzebie po tej serii skandali mówi część duchownych.

- Ubolewam nad tą serią skandali. To nie służy Kościołowi, którego czuję się częścią. Przykre, że dopiero po wyjściu na jaw takich sytuacji, Kościół mówi o odnowie. Wielu kapłanów zwracało na to uwagę wcześniej. Trzeba się bić w piersi. Chce się być przywódcą moralnym, a mamy do czynienia z degeneracją pewnych osób. To jednostki, ale mają wpływ na postrzeganie całego Kościoła. Jestem wściekła na takie sytuacje. Hierarchowie powinni przygotować gruntowną reformę Kościoła. Praktyki przenoszenia proboszcza do innej parafii jeżeli były sygnały, że coś było złego, to skandal.

To nie tylko pani diecezja, ale również pani blisko współpracowała z księdzem Isakowiczem-Zaleskim.

- Tak. To nie są ostatnie historie, ale lata. Ubolewałam nad uciszaniem jego głosu. On był szczery i uczciwy. Takich kapłanów trzeba słuchać. Oni powinni decydować o reformie polskiego Kościoła.

W jaki sposób ta czarna seria wpływa na zaufanie społeczne do instytucji związanych z Kościołem? Pytam choćby w kontekście Fundacji Brata Alberta. Jest pani zaangażowana w pomoc Fundacji, która ma spore problemy finansowe - 500 tysięcy długu.

- Nie wiązałabym tych problemów ze skandalem. Każdy, kto zna dzieło księdza Isakowicza, wie, że  Fundacja niesie wielką pomoc tysiącom ludzi z niepełnosprawnościami i starszym. Wykonują zadania zlecone przez rząd i samorząd, nie tylko własne. Opieka nad osobami starszymi i niepełnosprawnymi to zadanie państwa. W tym roku problemy finansowe dotykają domy prowadzone przez Fundację Brata Alberta - drastycznie obcięto rządową dotację na utrzymanie jednej osoby w DPS, która się tam znalazła przed 2004 rokiem (przed reformą finansowania DPS-ów).

Limit związany z finansowaniem DPS-ów w Małopolsce jest niezmienny od 8 lat i wynosi 74 miliony 700 tysięcy. Pani była w rządzie Mateusza Morawieckiego i to nie uległo zmianie.

- Zmieniało się to każdego roku na tyle... To nie jest tylko od 8 lat, taki system finansowania jest od 2004 roku. Wojewoda za każdym razem – widząc, że to nie jest wystarczające – dokładał DPS-om ze swoich środków. W tym roku sytuacja jest inna. Od stycznia DPS-y czekały na decyzję, jak za rządów PiS - i przyszła, ale niższa o 600 złotych na każdego pensjonariusza. To jasne, że wadliwy jest system, który oblicza koszt utrzymania pensjonariuszy sprzed reformy. Zawsze było takie podejście rządu, że dokładano DPS-om. W tym roku, przy wielkich kosztach przed zimą, dotację obcięto o 15%. Tego do tej pory nie było.

Średnie dofinansowanie na jedną osobę w DPS-ie w tym roku to 3800 zł, w zeszłym roku – 3500 zł, w 2022 roku - 3300 zł,. Widać, że to rośnie. Niższe było przecież za czasów Zjednoczonej Prawicy.

- Nie. W ubiegłym roku było 4300 zł. Skąd pan ma dane?

Z biura wojewody.

- 4360 zł to była średnia dotacja w ubiegłym roku. Te dane to dotacja rządowa. Nie uwzględniają one pieniędzy, które dokładał sam wojewoda. DPS-ów nie interesują decyzje na papierkach, ale środki, jakie mają. 4380 złotych to kwota za ubiegły rok, w połączeniu z dotacją rządową i środkami wojewody. To też środki rządowe, ale jest inne księgowanie. Takie oczekiwania miały DPS-y też w tym roku. Od wojewody dostały odpowiedź, że dotacja rządowa nie została zwiększona. Od stycznia próbują porozmawiać z Ministerstwem Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Dopiero konferencja prasowa, którą zrobiliśmy w Sejmie, ruszyła media. Może te domy dostaną środki na przeżycie. Co będzie w przyszłym roku? Będzie reforma, czy pokazywanie, że coś tam robimy?

Przyniosło to skutek, jest decyzja wojewody. Od 1 października zdecydowano o wygospodarowaniu dodatkowych środków na DPS-y w Małopolsce.

- I super. Pytał pan o skuteczność. To jest ten realny wymiar. Ludzie spokojnie przeżyją zimę.