O czym świadczą te wszystkie ogłoszenia? Rzeczywiście jest problem?
Problem jest od dawna. To nie jest nic nowego.
Z czego to wynika?
Z braku zainteresowania pracą w publicznej ochronie zdrowia. Wynagrodzenia w prywatnym sektorze są bardziej atrakcyjne, zawód jest bardzo trudny, stąd chętnych też do jego wykonywania jest coraz mniej.
Ilu położnych i pielęgniarek szacunkowo brakuje teraz w Małopolsce?
Na pewno kilkuset, a jeśli byśmy wzięli pod uwagę wszystkie te pielęgniarki, które pracują w więcej niż jednym miejscu, gdyby się jutro zdecydowały pracować tylko w jednym, to myślę, że to byłoby powyżej tysiąca, być może nawet więcej.
W jakich obszarach jest najgorzej?
W tej chwili najtrudniej o pielęgniarki anestezjologiczne i pielęgniarki intensywnej terapii oraz pielęgniarki operacyjnej.
Szpital Narutowicza w Krakowie to duży szpital. Jeżeli jest już problem w takim mieście jak Kraków, to co się dzieje w mniejszych miejscowościach? Co się dzieje w tych szpitalach powiatowych?
Ponieważ teraz wynagrodzenia w szpitalach powiatowych i bardzo dużych ośrodkach nie różnią się niczym, to te braki kadrowe w Krakowie uwypukliły się, ponieważ spora liczba osób najzwyczajniej w świecie znalazła pracę bliżej swojego miejsca zamieszkania. Do niedawna wynagrodzenia w krakowskich szpitalach były atrakcyjniejsze niż w powiatowych, teraz się to zmienia. W związku z tym jeżeli ktoś ma dojeżdżać 100 km i zarabiać tyle samo, co zarobi w szpitalu, który ma 20 km od do domu, to rachunek jest prosty.
Powiedzmy, ile zarabia początkująca pielęgniarka.
Teraz zarobi jakieś niecałe 6000 brutto, natomiast zakładając, że od 1 lipca powinna być podwyżka, to początkująca pielęgniarka zarobi 6700 zł brutto.
Czyli jeszcze poniżej średniej krajowej średniej krajowej.
Zdecydowanie poniżej średniej krajowej średniej krajowej. To dlatego jest taki problem. Mówimy o zawodzie, który jest tak potrzebny, mało tego, są takie badania, które dowodzą, że ten zawód nie będzie w żaden sposób zastąpiony przez sztuczną inteligencję. Zarobki poniżej średniej krajowej nie są żadną atrakcją za tak ciężką i odpowiedzialną pracę.
Kilka miesięcy temu rozmawialiśmy o tym, że być może te osoby, które przyjechały z Ukrainy będą jakimś wsparciem. Jak to wygląda po kilku miesiącach, są wsparciem?
Nie są i to z wielu powodów. Jest różnica w poziomie ochrony zdrowia u nas i w Ukrainie, duże różnice w wykształceniu, a przede wszystkim istnieje bariera językowa.
Czyli ciężko jednak zastąpić polską pielęgniarkę wykształconą na polskiej uczelni.
Jest to w zasadzie niemożliwe.
W maju rozmawialiśmy na temat działań, jakie panie planowały w czerwcu. Chodzi o uznanie kwalifikacji zawodowych. To jest bardzo ważna rzecz, o którą panie walczą już od dłuższego czasu. Czy od tego momentu coś się zmieniło? Mówiła pani wtedy, że 70% szpitali nie uznawało tych kwalifikacji zawodowych.
W tej chwili to jest 65%. Udało się dogadać w jednym szpitalu, w Szpitalu Żeromskiego. Natomiast niestety w tych szpitalach, które nie uznawały tego najwyższego stopnia, czyli tak zwanej drugiej grupy, wciąż się nic nie zmieniło i nie widać pomimo tych dramatycznych braków, żeby się coś poprawiło. Nasze szpitale i dyrektorzy szpitali patrzą na te kwoty, które wynikają z ustawy, jakby to miały być kwoty ściśle obowiązujące, a przecież ta ustawa mówi o tylko o minimum, które pielęgniarka powinna otrzymać.
Dyrektorzy zaciskają pasa i mogą to robić.
Mogą to robić, natomiast to jest bardzo krótkowzroczne patrzenie, dlatego że za dwa lata obudzą się, z tym że będą zamykać oddziały, bo nie będzie pielęgniarek. Coraz więcej jest takich miejsc, gdzie pielęgniarki mówią, że już mają tak dość pracy na godziny nadliczbowe i na dyżurach medycznych, że zaczynają odmawiać, w związku z tym naprawdę jest realne zagrożenie, że za trzy, cztery lata nie będzie się miał kto pacjentami w szpitalach opiekować.
Pani mówiła, kiedy rozmawialiśmy przez telefon jeszcze pod koniec maja, że jedzie pani do Ministerstwa Zdrowia rozmawiać na ten temat, pertraktować te warunki, żeby te kwalifikacje były uznawane, żeby nie było dziur w tej ustawie, o której cały czas rozmawiamy. Czy są jakieś deklaracje ze strony ministerstwa?
Nie tylko ministerstwo może o tym zdecydować. Mogą zdecydować o tym posłowie, którzy będą głosować nad naszym projektem ustawy. Niestety muszę powiedzieć, że mam wrażenie, że Ministerstwo Zdrowia nie rozumie tego problemu i nie widzi, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Natomiast posłowie, jak z nimi się rozmawia w ich biurach poselskich, to mówią „tak, rozumiemy, to jest takie ważne, żeby pielęgniarka zarabiała przynajmniej tę średnią krajową, żeby te kwalifikacje były uznane, że to jest oczywiste”, bo przecież uznaje się z automatu kwalifikacje nauczycielom, pracownikom rządowym, pracownikom samorządowym. Mało tego: w placówkach ochrony zdrowia uznaje się automatycznie kwalifikacje lekarzom, fizjoterapeutą, diagnostą, tylko nie pielęgniarką. Dyrektorzy powinni powiedzieć: „OK, ustawa mówi o minimum, ja chcę mieć tu u siebie pielęgniarki i nie tylko uznaję kwalifikacje, ale daję więcej niż mówi to minimum, bo chcę mieć u siebie personel, w związku z tym zapytam pielęgniarek, jakie ma być to optimum dla nich”.
Kiedy przygotowałem się do naszej dzisiejszej rozmowy, przeczytałem, że w Polsce nieco ponad pięć pielęgniarek przypada na 1000 mieszkańców. To dużo czy mało?
Jesteśmy w ogonie Europy. Jeszcze trochę i będziemy na poziomie Bangladeszu. Nie mówię już takich krajach bardzo wysoko rozwiniętych jak Szwajcaria, gdzie ten wskaźnik wynosi bodaj 14. Czesi mają więcej, Słowacy mają więcej, Słoweńcy mają więcej, Niemcy, to jest pewna oczywistość, Anglia ma więcej. Natomiast my jesteśmy w ogonie.
Akademia Tarnowska między innymi szkoli przyszłe pielęgniarki i pielęgniarzy i tam zawsze jest zatrzęsienie studentów.
To nie trafiają do publicznej ochrony zdrowia.
Czyli wyjeżdżają albo idą do prywatnej.
Część zasila województwa, w których jest zupełny dramat. Akurat w Małopolsce z racji tego, że jest tych uczelni sporo, jeszcze Nadrabiamy tą liczbą osób, które pracują na dwóch etatach, ale są województwa, w których pomimo tego, że pracują osoby na dwóch etatach, to nie są w stanie zapewnić tej liczby, która powinna być. Niedawno oglądałam taką wypowiedź pani dyrektor do spraw pielęgniarstwa z Jeleniej Góry, która wyraźnie powiedziała, że ona od ręki jest w stanie zatrudnić ponad 100 pielęgniarek, najbardziej brakuje jej pielęgniarek anestezjologicznych i operacyjnych, natomiast szpital stoi na emerytkach. Gdyby w tym momencie te panie odeszły, to szpital leży.
Tylko brak uznania kwalifikacji zawodowych jest tutaj problemem, jeżeli chodzi o publiczną służbę zdrowia, czy widzi pani jakieś inne problemy?
Widzę jeszcze taki problem braku szacunku dla pracownika. To tak wygląda, jakby szpitale uważały, że jak zatrudnią pielęgniarkę, to mogą nią pomiatać i to jest w wielu placówkach coraz większy problem.
To jest według pani powszechne w Małopolsce?
To jest powszechne, dlatego że ja mam telefony od pań pielęgniarek z różnych szpitali w Małopolsce, które mówią, że są upokarzane, wyzywane przez przełożonych. Mam ich naprawdę bardzo dużo.
Nie roztacza pani dobrej wizji. Jak to będzie wyglądać za 10-20 lat? Będzie nas miał kto leczyć?
Przybywa lekarzy, tak pokazują dane statystyczne. Ministerstwo Zdrowia przygotowało raport, z którego wynika, że jeżeli chodzi o lekarzy, to te braki są już odrabiane. Natomiast jeżeli chodzi o pielęgniarki, to sytuacja jest katastrofalna. Czytałam raport organizacji, która w Europie zajmuje się między innymi prowadzeniem takich badań, kto jest zainteresowany czym i okazuje się, że jeżeli chodzi o zainteresowanie wykonywaniem zawodu pielęgniarki, to wzrosło na przykład Czechom, natomiast w Polsce cały czas jest to tendencja spadkowa.